Spowiednik zmienia słowa rozgrzeszenia
Tekst jest trochę z cyklu „wasza Judyta” (nawiązanie do komedii romantycznej z 2004 r., nie do Biblii), ale sam niestety kilka razy spotkałem się jako penitent z taką sytuacją, o której pisze jedno z czytelników. Co to za sytuacja? A no mniej więcej taka:
Spowiednik, wysłuchawszy mojego wyznania i udzieliwszy (lub nie) nauki, powinien wezwać mnie do wyrażenia żalu za grzechy i wypowiedzieć formułę rozgrzeszenia, która brzmi następująco:
Bóg, Ojciec miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą przez śmierć i zmartwychwstanie swojego Syna, i zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów, niech ci udzieli przebaczenia i pokoju przez posługę Kościoła. I ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
Tymczasem… spowiednik coś mamrocze (pół biedy, jeśli po prostu ma kłopoty z dykcją), skraca lub przeinacza powyższą formułę dla sobie samemu jedynie znanych (albo i nie) powodów. I co teraz? Rozgrzeszył mnie czy nie? On pewnie uważa, że tak. Ale jak jest faktycznie?
Istotna jest formuła rozgrzeszenia
We „Wprowadzeniu teologicznym i pastoralnym” do obowiązujących „Obrzędów pokuty dostosowanych do zwyczajów diecezji Polskich” w punkcie 19 tegoż wprowadzenia czytamy:
Po modlitwie penitenta kapłan wyciąga ręce lub przynajmniej prawą rękę nad głową penitenta i wypowiada formułę rozgrzeszenia, w której istotne są słowa: „Ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego". Gdy kapłan wymawia końcowe słowa, kreśli nad penitentem znak krzyża.
Dla pełniejszego obrazu warto zacytować jeszcze punkt 21:
Gdy potrzeba duszpasterska za tym przemawia, kapłan może opuścić lub skrócić pewne części obrzędu, należy jednak zawsze zachować w całości: wyznanie grzechów i przyjęcie zadośćuczynienia, wezwanie do skruchy, formułę rozgrzeszenia i odesłania. Jeżeli zagraża niebezpieczeństwo śmierci, wystarczy, aby kapłan wymówił istotne słowa formuły rozgrzeszenia, mianowicie: „Ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego".
Rozgrzeszenie nieważne z winy spowiednika
To znaczy, że wszystko zależy od ostatniego zdania formuły. Jeśli mój spowiednik pokręcił coś we wcześniejszym tekście, to jeszcze pół biedy. Absolutnie nie powinien tego robić, ale ewentualny błąd czy przeinaczenie nie stawia pod znakiem zapytania ważności udzielonego rozgrzeszenia.
Jeśli jednak zmienił – świadomie i intencjonalnie lub nie, nieważne – cokolwiek w ostatnim zdaniu: „Ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego", to de facto nie udzielił mi ważnego rozgrzeszenia.
Najważniejsze zdanie
Należałoby to skwitować klasycznym ulicznym: „Zabić to mało, poćwiartować i …”. Ostatecznie miał chłop do zrobienia jedną rzecz, jak w tych wszystkich memach podpisanych tekstem „you had one job” (ang. „miałeś jedno zadanie”). No może nie jedną, ale ta była zdecydowanie najważniejsza. I na dodatek niezbyt skomplikowana. To nie jest trudny tekst do nauczenia się na pamięć.
Zresztą nikt nie broni używać ściągawki. Jest nawet wydrukowana na końcu kapłańskiego brewiarza. I właśnie to udało mu się, za przeproszeniem, sknocić.
Będzie osobny kociołek dla księży przeinaczających teksty i formuły liturgiczne, oj będzie. I dobrze będzie pod nim palone. To mój zupełnie prywatny pogląd teologiczny, ale żywię głęboką (choć chyba mało chrześcijańską) nadzieję, że się potwierdzi…
A już bardziej na serio, pozostaje oczywiście pytanie: Co z tym „fantem” zrobić?
Co zrobić?
Najlepiej reagować od razu i wymóc na „kreatywnym” spowiedniku, by jeszcze raz wypowiedział właściwą formułę rozgrzeszenia. Jeśli natomiast odeszliśmy od konfesjonału, usłyszawszy uprzednio jedynie „wariacje” na jej temat, to niestety będziemy zmuszeni powtórzyć tę spowiedź wraz z integralnym wyznaniem grzechów.
Bowiem prawo kanoniczne stwierdza, że każdy wierny „jest obowiązany wyznać co do liczby i rodzaju wszystkie grzechy ciężkie popełnione po chrzcie, dotąd nieodpuszczone bezpośrednio na mocy władzy kluczy Kościoła i niewyznane w indywidualnej spowiedzi, które sobie przypomina po dokładnym rachunku sumienia” (Kodeks Prawa Kanonicznego, kan. 988).
Ja zaś, owszem, wyznałem swoje grzechy w indywidualnej spowiedzi, ale nie zostały mi one odpuszczone „bezpośrednio na mocy władzy kluczy Kościoła”. Stało się to z winy spowiednika, ale się stało. Mój „pomysłowy” albo niechlujny spowiednik zawalił sprawę, bo nie użył właściwie (a co za tym idzie: skutecznie) „władzy kluczy Kościoła”.
Można by oczywiście dywagować na temat tego, czy Pan Bóg nie odpuścił mi tych grzechów mimo istotnego błędu po stronie spowiednika, ale nie damy rady tu wyjść poza dywagacje. A chcemy (i potrzebujemy) mieć pewność, którą w tej sytuacji daje jedynie ważnie udzielone sakramentalne rozgrzeszenie.
Tak więc należy jeszcze raz wyspowiadać się z tych samych grzechów i uzyskać owo ważne rozgrzeszenie, udzielone na sposób przewidziany normami liturgicznymi i kościelnym prawem.
Zdecydowanie należałoby upomnieć też owego spowiednika. Można optymistycznie założyć, że to upomnienie wystarczy. Gdyby jednak występowało uzasadnione podejrzenie, że takie „felerne” rozgrzeszenia są jego stałą praktyką, zdecydowanie warto poinformować jego przełożonych – proboszcza, dziekana, albo wprost właściwą kurię.