List do redakcji: Byłem na wakacjach nad morzem i wiał okropny wiatr. Na mszy niedzielnej było tylu wczasowiczów, że większość ludzi stała wokół kościoła, a Komunia była rozdawana przed drzwiami kościoła. Wiele osób przyjmowało Komunię na rękę, ja też chciałem. Gdy podszedłem do księdza i wystawiłem dłonie, ksiądz nie położył mi na nich hostii, tylko powiedział: „Proszę wziąć Pana Jezusa do ręki, bo wiatr Go może porwać”. Faktycznie, miał rację, tak też zrobiłem. Wydaje mi się, że ten ksiądz dobrze zrobił, ale zastanawiam się, czy w takich warunkach może nie lepiej jednak w murach kościoła rozdawać Komunię?
Eucharystia: największy skarb
Dziś kilka słów na temat dbałości o bezpieczeństwo Najświętszego Sakramentu w bardziej i mniej typowych sytuacjach. Chodzi o to, jak sami możemy zadbać o Jezusa w Najświętszym Sakramencie i jak powinniśmy zareagować, gdy Eucharystii grozi jakieś niebezpieczeństwo.
W opublikowanym niedawno liście apostolskim Desidero desideravi papież Franciszek pisze:
„Nikt nie zasłużył sobie na miejsce na tej Wieczerzy, wszyscy zostali na nią zaproszeni, lub lepiej: przyciągnięci na nią gorącym pragnieniem Jezusa, by spożyć z nimi tę Paschę. On wie, że sam jest Barankiem tej Paschy, sam jest tą Paschą. Oto absolutna nowość tej Wieczerzy, jedyna prawdziwa nowość w historii, która czyni tę Wieczerzę wyjątkową i przez to „ostatnią”, niepowtarzalną.
Jednak Jego nieskończone pragnienie odnowienia z nami komunii, która była i pozostaje Jego pierwotnym zamysłem, nie może zostać nasycone, dopóki każdy człowiek, z każdego plemienia, języka, ludu i narodu (Ap 5,9) nie spożyje Jego Ciała i nie wypije Jego Krwi. Dlatego ta sama Wieczerza będzie trwała, aż do Jego powrotu, w celebracji Eucharystii” (Desidero desideravi, 4).
Kościół nie ma nic cenniejszego, ważniejszego, piękniejszego i bardziej godnego szacunku niż Eucharystia.
Bezpieczeństwo Jezusa w Najświętszym Sakramencie
Dlatego otaczamy ją tak wielkim kultem, którego formy wypracowywaliśmy przez wieki. Dlatego Kodeks prawa kanonicznego i prawodawstwo liturgiczne poświęcają tak wiele uwagi dyscyplinie udzielania i przyjmowania tego najświętszego z sakramentów, trosce o godne sprawowanie Eucharystii i jej bezpieczne przechowywanie. Dlatego warto wiedzieć, jak my sami możemy zatroszczyć się o Jezusa w Komunii Świętej w zwyczajnych i nadzwyczajnych sytuacjach.
Pisaliśmy już swego czasu o przechowywaniu Najświętszego Sakramentu; o przyjmowaniu Komunii więcej niż raz dziennie; o materii eucharystycznej, czyli chlebie i winie, jakich używa się w tradycji Kościoła Zachodniego do sprawowania mszy świętej; a nawet o tym, co przepisy liturgiczne mówią na temat mszy w plenerze.
Dziś chwilę uwagi poświęcimy dbałości o bezpieczeństwo Najświętszego Sakramentu w bardziej i mniej typowych sytuacjach. Chodzi o to, jak sami możemy zadbać o Jezusa w Najświętszym Sakramencie i jak powinniśmy zareagować, gdy Eucharystii grozi jakieś niebezpieczeństwo.
Gdy przyjmujemy Komunię bezpośrednio do ust
Ważne jest, by szafarz udzielający nam Komunii miał łatwy dostęp do naszych ust. Nie trzymajmy złożonych rąk zbyt blisko twarzy. Zwróćmy też uwagę (to do Szanownych Pań, bo panowie z zasady są w kościele bez nakrycia głowy) na szerokie ronda kapeluszy, które – zwłaszcza gdy klękniemy – skutecznie zasłaniają naszą twarz i niejednokrotnie udzielający Komunii zmuszony jest celować Ciałem Pańskim na chybił trafił.
Jeśli wystawiamy delikatnie język, by szafarz na nim umieścił Ciało Pańskie, to nie róbmy tego w ostatniej chwili. Zbyt często kończy się to „mlaśnięciem” palców szafarza, który następnie przekaże naszą ślinę kolejnej przyjmującej Komunię osobie. Pomijający nasz własny dyskomfort i dyskomfort szafarza, jest to po prostu niehigieniczne.
Praktykujący łapanie hostii wargami, gdy szafarz dotknie ich Ciałem Pańskim, niech uważają, by nie wykonywać wówczas ruchu ku przodowi, bo to także często kończy się znów owym nieszczęsnym „mlaśnięciem”.
W chwili przyjmowania Komunii nie pochylamy natychmiast głowy. Grozi to upuszczeniem hostii na ziemię. Ten gest czci można wykonać za chwilę, gdy już mamy pewność, że Ciało Pańskie bezpiecznie spoczywa w naszych ustach.
Gdy przyjmujemy Komunię na dłonie
Pilnujmy się i zwracajmy uwagę – zwłaszcza naszym bliskim, znajomym, dzieciom – by nie wyjmować hostii z dłoni kapłana palcami, tak jakbyśmy przekazywali sobie żeton. Po pierwsze nie jest to gest dostatecznie wyrażający cześć; po drugie brzydko wygląda; po trzecie i najważniejsze ze względu na niewielkie rozmiary hostii bardzo łatwo wówczas o jej upuszczenie na ziemię.
Przyjęty, opisany i zatwierdzony w przepisach liturgicznych sposób przyjmowania Komunii na dłonie jest następujący: podchodzimy do szafarza z dłońmi wyciągniętymi nieco przed siebie na wysokości mostka, nieco poniżej linii ramion. Otwarte dłonie spoczywać mają jedna na drugiej. Dłoń, którą sprawniej operujemy pod spodem, druga na wierzchu. Ta mniej sprawna pełni rolę „naczynia”, na którym szafarz umieści hostię. Zadaniem sprawniejszej jest wziąć hostię i umieścić ją bezpiecznie w naszych ustach.
W tym czasie cały czas otwarta i trzymana poziomo dłoń mniej sprawna asekuruje niesione do ust Ciało Pańskie. Na nią opadną też w razie czego jego okruchy, zwane partykułami. Po umieszczeniu hostii w ustach, patrzymy czy na dłoni i palcach nie pozostały okruchy, w razie czego zbieramy je natychmiast do ust.
Całą tę operację wykonujemy stojąc przed szafarzem. Nie odchodzimy z hostią na bok, ani tym bardziej do ławki. Obowiązkiem szafarza jest zadbać o bezpieczeństwo Ciała Pańskiego, które ma być przez nas spożyte, i jeśli oddalimy się z nim na dłoni, to tak naprawdę powinien od razu za nami ruszyć i albo dopilnować jego spożycia, albo je nam odebrać.
Sytuacje nietypowe
Jeden z naszych czytelników pisał o mszy, w której uczestniczył na wakacyjnym wyjeździe. Z racji niewielkiej kubatury kościoła wielu uczestników mszy pozostawało na zewnątrz i tam też udał się jeden z księży, aby udzielić im Komunii. Ponieważ wiał bardzo silny wiatr, prosił przyjmujących Komunię na ręce, aby tym razem brali ją w palce.
Prośba szafarza w tej sytuacji wydaje się rozsądna i uzasadniona. Oczywiście nadal należałoby pamiętać o tym, by drugą dłonią asekurować niesioną do ust hostię i zwrócić uwagę na ewentualnie pozostałe na tejże dłoni partykuły.
Gdy nie można uklęknąć
To akapit, który dotyczy zarówno tych, którzy nie mogą uklęknąć z przyczyn fizycznych, jak i uczestniczących w Eucharystii w trudnych warunkach – na przykład w mszy polowej podczas pielgrzymki, gdy leje deszcz. Oczywiście można heroicznie klęknąć w błocie i na swój sposób będzie to jakieś świadectwo czci. Pytanie czy Panu Jezusowi rzeczywiście aż tak na tym zależy.
Smutne doświadczenie uczy, że czasem taka „sztywność” i ostentacja w wykonywaniu pewnych gestów pobożności niewiele ma ostatecznie wspólnego z rzeczywistą pobożnością, a pełni raczej funkcję demonstrowania bliźnim swojego przekonania o własnej „jedynej słusznej racji”.
Tak czy owak przepisy liturgiczne Kościoła przewidują niemożność uklęknięcia – zarówno przy Komunii, jak i podczas konsekracji – i zalecają wówczas wykonanie głębokiego skłonu w momencie, gdy kapłan celebrujący przyklęka po podniesieniu przed ołtarzem.
Gdy hostia upadnie
Jeśli zauważymy hostię, która upadła na ziemię, to z zasady należy o tym powiedzieć szafarzowi. On powinien ją podnieść i umieścić w specjalnym naczyniu koło tabernakulum, jak również zadbać o jej ewentualne okruchy pozostające na ziemi. Nie trzeba się zbytnio dziwić, jeśli szafarz w takiej sytuacji po prostu sam spożyje upuszczoną hostię.
Jeśli szafarza nie ma w pobliżu (czyli poza mszą świętą), to co do zasady należy go odnaleźć i poinformować, a następnie doprowadzić do miejsca, gdzie leży hostia. Jednocześnie jednak należałoby zadbać o bezpieczeństwo leżącej na ziemi hostii, która najprawdopodobniej jest Ciałem Pańskim – by nikt jej nie nadepnął; by nie została zabrana przez wiatr, etc.
Ponieważ może się zdarzyć, że upuszczoną hostię odkryjemy sami, a doprawdy niewielu z nas dysponuje swobodnie darem bilokacji, dopuszczalne jest w takich okolicznościach podniesienie hostii i zaniesienie jej samemu do szafarza. Koniecznie trzeba wówczas zwrócić uwagę, czy na ziemi nie pozostały partykuły. Dla pewności można omieść drugą dłonią miejsce w którym spoczywała hostia – mniej więcej tak, jak zgarniamy okruszki ze stołu.
Co do zasady to szafarz powinien podnieść hostię, ale w tym wypadku zdecydowanie ważniejsze jest zadbanie o bezpieczeństwo Ciała Pańskiego. Podniesioną przez nas w takim wypadku hostię trzymamy na dłoni, którą dla bezpieczeństwa można nieco zacisnąć, unikając jednak zgniecenia hostii.
Nie zawijamy hostii w chusteczkę, nie chowamy do pudełka na okularu, ani do portfela itp. Nasza dłoń to w tej sytuacji najbezpieczniejsze i najpewniejsze miejsce. Potem będziemy ją mogli obmyć z pomocą szafarza, aby usunąć pozostałe na niej odrobiny hostii.
W przypadku niemożności znalezienia szafarza mamy zasadniczo dwa wyjścia: albo samemu spożyć ze czcią hostię, albo – o ile to możliwe – umieścić ją w vasculum, czyli wspomnianym już naczyniu w pobliżu tabernakulum. To zazwyczaj nieduże naczynie z przykrywką wypełnione wodą. Tam należy umieścić hostię w takiej wyjątkowej sytuacji. Z czasem rozpuści się ona w wodzie i w ten sposób przestanie być Ciałem Pańskim.
Jeśli nie możemy spożyć hostii sami (ze względu na przeszkody i opory takiej lub innej natury), ani umieścić jej w vasculum, dopiero wówczas warto rozważyć zabezpieczenie jej poprzez zawinięcie w chusteczkę lub umieszczenie w jakimś możliwie godnym i łatwym do wypuryfikowania (czyli usunięcia partykuł) pojemniku aż do czasu, gdy uda nam się oddać ją w ręce szafarza.
Jak ty Mnie potraktujesz…
Dawniej w wielu kościołach przy wyjściu z zakrystii do ołtarza wisiała tabliczka z adresowanym do kapłana zdaniem o charakterze motywacyjno-ostrzegawczym: Sicut tu Me tractabis in Missae sacrificio, ita te tractabo in ultimo iudicio – „Jak ty Mnie będziesz traktował w ofierze mszy, tak Ja ciebie potraktuję na Sądzie Ostatecznym”.
Choć brzmi ono groźnie, to chyba dobrze nadaje się na pointę tej części tekstu. Chodzi o potraktowanie Jezusa w Najświętszym Sakramencie w każdej z sytuacji z taką czcią, troską i najlepiej rozumianą czułością wynikającą z prawdziwej pobożności, jak sami chcielibyśmy być potraktowani i zaopiekowani na Jego miejscu.