Sąsiadki zakonnice
Zatłoczona miejska ulica. Obok przejeżdżają rozpędzone samochody, ktoś pewnie spieszy się do pracy, ktoś jedzie na umówione spotkanie. Podwórko, a za nim szkoła, przedszkole, gwar dzieci, które właśnie mają chwilę na zabawę. Kamienica, blok. Drzwi w drzwi z sąsiadami. Pod szóstką mieszka pani Maria, której czasem trzeba zrobić zakupy. Ma już 76 lat. A piętro wyżej małżeństwo, z którym często rozmawiają. Dlatego wiedzą, że tak im trudno po śmierci ojca. Ale wiedzą też, że ich córka świetnie radzi sobie z matematyką, z czego bardzo się cieszą, bo oboje raczej nie mieli głowy do ścisłych przedmiotów.
Normalne sąsiedzkie życie. Normalne ludzkie problemy i radości. A pośród tego one – Małe Siostry Jezusa. Sąsiadki zakonnice.
Małe Siostry Jezusa
„Mam przed oczyma Wzór Jedyny, Jezusa – Boga, który stał się człowiekiem i który żyjąc wśród ludzi był po prostu jednym z nich, z miłością dzielił ich ludzką dolę” – tak charyzmat sióstr odczytała ich założycielka, mała siostra Jezusa Magdalena. Obecnie trwa jej proces beatyfikacyjny.
Zafascynowana duchowością bł. Karola de Foucauld, w jego pismach odkryła pragnienia, które sama nosiła w sercu – miłość do Jezusa i pragnienie adoracji, miłość do Jego najmniejszych sióstr i braci, miłość do Afryki i muzułmanów.
W wieku 40 lat wyjechała na Saharę, tam odbyła nowicjat u Sióstr Białych, a w 1939 roku złożyła śluby zakonne jako mała siostra Jezusa. Kilka lat później odkryła, jak głęboki sens ma to apostolstwo i że powinno być przeżywane nie tylko pośród wyznawców islamu. Na całym świecie zaczęły powstawać kolejne wspólnoty. Siostra Magdalena Hutin do końca życia podróżowała po świecie, by świadczyć o Bogu. Zmarła w Rzymie w 1989 roku.
Dziś Małe Siostry Jezusa są na wszystkich kontynentach, w 67 państwach, tworząc 255 wspólnot. Same pochodzą z wielu krajów. W Polsce mieszkają w sześciu miejscach. W mieszkaniu w warszawskiej kamienicy mają swój dom regionalny. W Krakowie i w Szczecinie dzielą życie pracowników fizycznych, tworząc wspólnotę robotniczą. Częstochowa to miejsce spotkań małych sióstr, ich rodzin i gości. Tam też mają pracownię wyrobów z gliny. W Machnowie mieszkają na popegeerowskim osiedlu i uprawiają kawek ziemi. W Pewli Małej mają wspólnotę adoracyjną. Tam ładują duchowe baterie.
Kontemplacja w świecie
Życie sióstr ma być kontemplacją w świecie. Chcą być całkowicie oddane i poświęcone Chrystusowi, i jednocześnie włączone w nurt codzienności, żyjąc w przyjaźni z ludźmi, którzy je otaczają. "My nie mamy być dla ubogich, ale mamy być ubogie. Żyć pośród ludzi. Chcemy być czujne na ich potrzeby, ale nie z wielkimi hasłami czy deklaracjami na ustach. Same też często potrzebujemy pomocy" – mówi nam s. Mariola ze wspólnoty w Częstochowie.
Jak dodaje, ich charyzmat jest bardzo niepozorny. I takim ma pozostać. "Żyjemy jak zaczyn w cieście. Jesteśmy zmieszane z ludźmi, by wprowadzać w te relacje to, co najbardziej dla nas istotne, czyli bliską relację z Jezusem. Temu służy adoracja Najświętszego Sakramentu". Każda siostra codziennie przez godzinę modli się w ten sposób.
Właśnie ta forma modlitwy była bardzo ważna na br. Karola de Foucauld, który potrafił spędzać na adoracji dzień i noc. "Nasze siły nie są tak wielkie jak brata Karola, ale to jest naszą ideą podstawową, by żyjąc z ludźmi, nieść im Boga, mówić im, że są ważni, umiłowani przez Niego, że mają wartość, jako dzieci Boże. A potem stawać przed Jezusem i mówić mu o tych ludziach, o ich biedach, o ich wszystkich pytaniach" – mówi s. Mariola.
Siostry podkreślają, że nie są kierownikami czy przewodnikami duchowymi, ale raczej towarzyszkami. I wcale nie chodzi o to, by widziały, co dzięki nim zmienia się w ludziach. Często tego nie wiedzą. "Chodzi o wrażliwość na ludzi wokół, którzy też noszą w sobie ziarno Ewangelii. A żeby tego doświadczyć, trzeba najpierw samemu żyć Ewangelią. Działać Ewangelią. Pytamy, na ile jesteśmy wierne Jezusowi. To jest nasze podstawowe kryterium. A reszta dzieje się w geście oddania i zawierzenia. Nie obdarzam ludzi swoją miłością, ale miłością, którą otrzymuję od Boga" – mówi s. Mariola.
Każda z nich bez problemu może przytoczyć historie, w której doświadczyła, jak Pan Bóg, posługując się ich obecnością, dotyka innych ludzi. S. Mariola dzieli się dwoma takimi historiami: "Kilka lat temu jedna z naszych sióstr pracowała w kuchni w pewnej instytucji. Właścicielka tego miejsca była wprawdzie katoliczką, ale już od dawna nie żyła wiarą. Pod wpływem radości i pokoju tej siostry bardzo się otworzyła i naprawdę zmieniła swoje życie. Nawet jej dorosła już córka przyjęła chrzest. Inna siostra pracowała u bardzo bogatych ludzi. W czasie jej pobytu w ich domu dokonało się bardzo spektakularne nawrócenie tych państwa. Jej postawa – prosta i mała, miała w tym na pewno swój udział".
Siostra listonoszka, sprzątaczka
W ich mieszkaniach najważniejszym miejscem jest kaplica. Znajduje się w zwyczajnym pokoju. Za ścianą sąsiadów. Wielu z nich o niej wie, dlatego korzystają z tej nietypowej możliwości i często pukają do drzwi sióstr, by móc choć na chwilę przystanąć w zabieganej codzienności.
Być może pukanie do drzwi sióstr nie jest tak krępujące, bo ludzie już wiedzą, że – choć w habicie – to normalne, żyjące tak, jak oni, kobiety. Wykonują zupełnie zwyczajne prace – są listonoszkami, pracują na kasie w marketach, sprzątają. "Jako siostry pracujemy "na dole", chcemy się uniżać, a nie zajmować wysokie pozycje" – mówi s. Mariola.
Na nowo odczytać wezwanie
Dziś wiele sióstr w Polsce jest już w wieku emerytalnym. Ale nie traktują tego czasu jak zasłużonego odpoczynku. Nadal szukają miejsc, w których mogą być blisko ludzi. "Staramy się na nowo odczytać to wezwanie, które kieruje do nas papież Franciszek i Kościół, by iść i szukać. Więc kiedy już nie chodzimy do pracy, gdzie naturalnie są ludzie, staramy się wychodzić na zewnątrz. Od robienia zakupów, po różne drobniejsze zaangażowania. Np. jedna z sióstr chodzi do klubu seniora. Bardziej wychodzimy na zewnątrz niż czekamy, żeby ktoś do nas przyszedł" – mówi nam s. Agata z warszawskiej wspólnoty.
Siostry mieszkają w Warszawie na szóstym piętrze, na zaadaptowanym poddaszu. Są w tym miejscu już 18 lat. "Mamy bardzo dobre relacje z sąsiadami. Np. tak było ze starszym małżeństwem z pierwszego piętra, choć trochę się zmieniło, bo żona tego sąsiada niedawno zmarła. Mamy też sąsiadkę, która przychodzi do nas z grzybkami czy z innymi swoimi wyrobami, tak zwyczajnie. Jak wszędzie" – mówi s. Agata.
Ludzie też przychodzą, żeby porozmawiać o swojej zwyczajnej codzienności. Choć dziś, w związku z pandemią, jak mówi s. Agata, więcej jest kontaktów telefonicznych niż osobistych.
Ale niezależnie od formy, jedno pozostaje niezmienne – Małe Siostry Jezusa są tu po to, by dzielić życie tych, którzy są obok. Nie w zakonie, nie daleko od świata, ale blisko ludzi.