Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
O. Piotr Bielenin to franciszkanin, teolog, pasjonat historii i podróży, wykładowca, autor licznych artykułów naukowych. Publikuje od lat na łamach „Posłańca św. Antoniego z Padwy” oraz na franciszkanie.pl. Właśnie opublikował „Osobisty przewodnik po miejscach niezwykłych”. Poniżej fragmenty – o rodzinnych Harmężach o. Bielenina oraz o Stambule.
Harmęże
Urodziłem się w Harmężach. W domu, mimo że kiedy przychodziłem na świat, prawie wszystkie dzieci rodziły się w szpitalu. Ale w Harmężach szpitala nie było i nie ma. Na szkolnych świadectwach, a nawet w dowodzie osobistym chciano mi wpisywać „urodzony w Oświęcimiu”. Zawsze więc musiałem pilnować, żeby mi prawidłowo w dokumentach zapisano miejsce urodzenia. Bo urodziłem się w Harmężach (…).
Jestem dumny z mojej miejscowości i jej historii. Pierwsza wzmianka o Harmężach pochodzi z 1368 roku i znajduje się w „Statucie solnym” króla Kazimierza Wielkiego. To właśnie przez most w Harmężach król Henryk Walezy przedostał się na Śląsk i uciekał dalej do Francji, co opisuje Norman Davies w „Bożym Igrzysku”.
W czasie zaborów Harmęże stały się miejscowością graniczną przynależącą jeszcze do Austrii – za Wisłą były już Prusy. Po odzyskaniu niepodległości była to cicha wioska, w której mieszkało około czterystu mieszkańców, w tym, od kilkunastu lat, moja rodzina. Potem jednak w historii Harmęż nastąpiły czasy bardzo bolesne – okres II wojny światowej. W kwietniu 1941 roku mieszkańcy wioski zostali wysiedleni, a jej teren został włączony do obozu koncentracyjnego Auschwitz jako podobóz Harmense (…).
W cieniu Auschwitz
W Harmężach płynęło normalne życie, ale równocześnie cały czas wieś pozostawała w cieniu Auschwitz. Od piątej klasy podstawówki, a potem i przez czas liceum, jeździłem autobusem do szkoły wzdłuż obozowych drutów, obok wieżyczek strażniczych i Bramy Śmierci w Birkenau.
Często jako uczniowie braliśmy udział w różnych uroczystościach w obozie, a czasami skracaliśmy sobie drogę przechodząc przez obóz. Lager, jak mówili miejscowi, był obecny w życiu okolicy cały czas. Straszny i zwykły zarazem.
Raz całą klasą wybraliśmy się na majówkę nad Wisłę, do lasku za obozem w Brzezince. Część kolegów i koleżanek leżała na trawie, inni grali w piłkę, ja siedziałem z koleżanką na zwalonym pniu drzewa, o czymś rozmawialiśmy. Bezwiednie przesuwałem ręką po ściółce. Nagle poczułem coś pod palcami. Wygrzebałem z ziemi okrągłe, druciane okulary. Miały jeszcze jedno szkło. Od razu wiedziałem skąd się tam wzięły. Nie zabrałem ich. Zakopałem je z powrotem. To było ich miejsce, pochodziły z innego świata, były cząstką jakiegoś innego życia, którego już dawno nie było.
Stambuł. Kościół na wsi
Lądujemy po europejskiej stronie miasta i autobusem udajemy się do centrum. Czeka nas godzinna jazda. Po drodze nie wiem, gdzie patrzeć. Z jednej strony piękne lazurowe morze, po którym dostojnie, jak spacerujący po deptaku w niedzielę przechodnie, płyną jeden za drugim ogromne statki. Z drugiej średniowieczne mury, stare budowle i nowoczesna zabudowa wyjątkowego miasta. Bizancjum, Augusta Antonina, Nova Roma (Nowy Rzym), Konstantynopol, Carogród, dziś Stambuł, po turecku İstanbul (…).
Chcemy dostać się do tzw. kościoła na Chorze, dziś muzeum, znajdującego się przy końcu Złotego Rogu, dosyć odległego od centrum miasta. Dotarcie tam wiązałoby się z kilkoma przesiadkami i użyciem metra i autobusu, co przy niemałych cenach za komunikację miejską byłoby dosyć kosztowne. Decydujemy się na taksówkę, bo nie są one tutaj specjalnie drogie. Jest nas piątka, w grę wchodzi więc jakiś bus lub ewentualnie dwie osobówki. Niestety żadnego busa nie widać.
Kościół św. Zbawiciela
Nasza przewodniczka, która spędziła kawałek życia w tym mieście, machaniem ręki zatrzymuje przejeżdżającą taksówkę i bez wahania mówi do kierowcy, że jest nas piątka. Ten bez słowa kiwa ręką żebyśmy czym prędzej wsiadali: jedna osoba do przodu, cztery na tylną kanapę. Mamy przy tym dużo śmiechu. Kierowca, zanim zdążymy jeszcze dobrze zamknąć drzwi, rusza gwałtownie, prowadząc szybko i pewnie, często używając przy tym klaksonu.
Po kilkunastu minutach jesteśmy na miejscu. Kariye Müzesi to dawny kościół św. Zbawiciela na Chorze – czyli po prostu na wsi. Zachowały się w nim przepiękne chrześcijańskie mozaiki, tylko dlatego, że po przerobieniu świątyni na meczet, opiekujący się nim imam, kazał je zakryć marmurowymi płytami, zamiast zniszczyć bezpowrotnie. Dzisiaj na nowo odkryte stanowią jedną z atrakcji turystycznych Stambułu, a dla wierzących okazję do cichej modlitwy.
Meczet Sulejmana
Do centrum wracamy promem, który w Stambule jest jednym z codziennych środków transportu. Krętymi, wąskimi uliczkami wspinamy się do Meczetu Sulejmana, zbudowanego na zboczu schodzącym do Złotego Rogu, wąskiej zatoki Bosforu ograniczającej od północy starożytny Konstantynopol i oddzielającej go od położonej na północnym brzegu Galaty.
Meczet góruje nad miastem. Budowla stoi na fundamencie złożonym z cystern wypełnionych wodą, dzięki którym budynek jest odporny na trzęsienia ziemi. W środku może zmieścić się pięć tysięcy osób. Teraz nie jest ich tak dużo, ale meczet jest wypełniony, odbywa się jakaś ceremonia. Na podwyższeniu siedzi imam i coś mówi. Siadam na podłodze, opieram się o ścianę i jasno dociera do mnie sens powiedzenia, że ktoś czuje się jak na tureckim kazaniu.
Na szczęście urok tego miejsca, jego zdobienia i światło wpadające przez rozmieszczone wokół kopuły okna wystarczająco zaprzątają mój umysł, żebym przestał słyszeć monotonne słowa. Zaczynam się modlić, świadomy, że wspaniałość Boga nieskończenie przekracza dzieła rąk ludzkich, choć i za nie Mu dziękuję (…).
Dawny kościół franciszkanów
I znowu wąskimi uliczkami, odwiedzając po drodze Uniwersytet Stambulski, docieramy do miejsca dla nas wyjątkowego: dawnego kościoła franciszkanów, dziś meczetu – Kalendarhane Camii.
Dobudowany minaret i przeróbki murów z trudem pozwalają dostrzec zarysy dawnego kościoła. Zdejmujemy buty i wchodzimy do środka, jesteśmy tu sami. Mihrab w kącie świątyni jasno pokazuje, że nie zawsze był to meczet. Zwróceni w kierunku miejsca, gdzie kiedyś był ołtarz, odmawiamy modlitwę św. Franciszka:
Kłaniamy Ci się Chryste, tu i we wszystkich kościołach, które są na całym świecie, i błogosławimy Tobie, żeś przez krzyż swój święty odkupił świat.
Rozglądamy się po świątyni, którą zdobiły kiedyś piękne malowidła. Dziś można je podziwiać za szybą w średniowiecznej sekcji Muzeum Archeologicznego w Stambule. Czujemy się tutaj jak u siebie… Myślę o tych naszych braciach, którzy tu żyli, pracowali, modlili się i… nawet nie wiem kiedy zasypiam. Jak się później okazało, nie jako jedyny z całej grupy (…).
*Fragment "Osobistego przewodnika po miejscach niezwykłych", P. Bielenin, Bratni Zew 2021; tytuł, lead, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji Aleteia.pl