Papież emeryt przygotowuje się do śmierci. Tak powiedział jakiś czas temu jego sekretarz abp Georg Gänswein. A że sekretarz to ktoś, kto skrywa, a nie ujawnia sekrety, to o tym, że przygotowuje się do śmierci powiedział sam Benedykt XVI, zaś w „Ostatnich rozmowach” z zaprzyjaźnionym dziennikarzem Peterem Seewaldem wyjaśnił szerzej, co miał na myśli.
Czy papież boi się śmierci?
W pierwszym rozdziale książki dziennikarz rozmawia z emerytowanym papieżem o jego życiu monastycznym „w Piotrowej zagrodzie”, o codzienności: pisaniu, głoszeniu kazań, sporządzeniu ostatecznego testamentu.
Wreszcie pada pytanie, które pewnie wielu z nas chciałoby zadać: Czy emerytowany papież też boi się śmierci? A przynajmniej umierania? Odpowiedź warto przytoczyć w całości:
Pod pewnym względem tak. Po pierwsze boję się, że z powodu długotrwałej niedołężności będę ciężarem dla innych. To byłoby dla mnie bardzo trudne. Mój ojciec też się tego obawiał, ale zostało mu to oszczędzone. Poza tym, mimo całej ufności w to, że dobry Bóg mnie nie opuści, im bliższy jest moment, w którym ujrzy się Jego oblicze, tym bardziej dojmujące staje się poczucie popełnionych błędów. Dźwigam brzemię winy, choć naturalnie nigdy nie tracę głębokiej ufności.
Wywiad-rzeka powstał co prawda przed wejściem na ekrany „Dwóch papieży”, to w tych słowach zdaje się pobrzmiewać echo bolesnego wyznania, jakie fantastyczny Anthony Hopkins (w roli Benedykta XVI) czyni znakomitemu Jonathanowi Pryce’owi (Franciszek). Nie znajdą w nim jednak punktu zaczepienia ci, którzy za wszelką cenę chcieliby coś zarzucić Ratzingerowi:
Mhm, dręczy mnie to, że nie dość dużo zrobiłem dla innych, nie traktowałem ich dobrze. Tyle jest rzeczy – nic wielkiego, dzięki Bogu, drobnostki – które mogłem i powinienem był zrobić lepiej. Przypadków, w których komuś lub czemuś nie została oddana sprawiedliwość.
Na pytanie, co powie Wszechmocnemu, kiedy stanie przed Jego obliczem, Benedykt XVI odpowiada: „Poproszę, żeby był wyrozumiały dla mojej nędzy”.
Jak Benedykt XVI wyobraża sobie życie po śmierci?
Pytanie o to, jak wyobraża sobie życie po śmierci, jest jak najbardziej uprawnione. Dość przypomnieć, że mamy do czynienia z jednym z najwybitniejszych teologów XX i XXI wieku, który całe życie poświęcił kontemplowaniu i rozważaniu Tajemnicy Boga.
Trzeba wziąć pod uwagę kilka poziomów – odpowiada papież emeryt. – Po pierwsze najbardziej teologiczny. Tutaj wielką pociechą są słowa św. Augustyna. Skłaniają one zarazem do głębokiej refleksji. Komentując słowa psalmu „Szukajcie zawsze Jego oblicza” [Psalm 105 (104) – przyp. red.], mówi: „To ‘zawsze’ oznacza wieczność”.
Bóg jest tak wielki, że nigdy nie przestaniemy Go poznawać. Ciągle się odnawia. A my trwamy w nieustannym, nieskończonym ruchu, ciągle na nowo Go odkrywając i radując się. Tyle rozważania teologiczne. Zarazem, z czysto ludzkiego punktu widzenia, cieszę się, że zobaczę moich rodziców, rodzeństwo, wszystkich przyjaciół i wyobrażam sobie, że będzie wspaniale, jak kiedyś u nas w domu.
Przed ołtarzem Pańskim
We wspomnienie św. Moniki w brewiarzu znajdujemy fragment z „Wyznań” IX, 10,11, w którym czytamy m.in.:
Podczas choroby pewnego dnia omdlała i na krótki czas straciła przytomność. Zbiegliśmy się do niej, lecz niebawem odzyskała przytomność, popatrzyła na stojących nad nią – mnie i mego brata – jakby ze zdziwieniem i zapytała: Gdzie byłam?
A gdy spostrzegła, że stoimy niemi z przerażenia i smutku, powiedziała: „Tu pochowacie waszą matkę”. Ja nadal milczałem i dusiłem w sobie płacz. Brat zaś powiedział coś w tym sensie, że byłoby dla niej lepiej gdyby umarła we własnym kraju, a nie na obczyźnie. Spojrzała na niego z niepokojem i same jej oczy wyrażały naganę za takie poglądy. A zwróciwszy wzrok ku mnie, rzekła: „Słyszysz, co on mówi?". I znowu przemówiła do nas obu: „To nieważne, gdzie złożycie moje ciało. Zupełnie się o to nie martwcie! Tylko o jedno was proszę, żebyście — gdziekolwiek będziecie – wspominali mnie przed ołtarzem Pańskim”.
Z pewnością św. Augustyn i św. Monika będą jednymi z tych najbliższych przyjaciół, których Benedykt XVI z radością spotka w niebie. Jakże mogłoby być inaczej, skoro rozważaniu ich słów poświęcił kilkadziesiąt lat. W cytowanym fragmencie uderzyły mnie dwie kwestie. Może i papież emeryt poświęcił im chwilę uwagi:
- Mimo przynależności do kultury łacińskiej, mimo wykształcenia i przywiązania do Włoch, mimo edyktu Karakalli itd. ta rodzina Numidyjczyków czuła się w Ostii „na obczyźnie”;
- Na słowa syna o „własnym kraju” Monika odparła, że ważne, by ją wspominać „przed ołtarzem Pańskim”, „nieważne, gdzie”; w tym testamencie duchowym złożonym w sercu trzydziestotrzyletniego Augustyna dostrzegam zarzewie pewnych aspektów teologii politycznej, która miała rozkwitnąć w De civitate Dei.
Zresztą mówi już o tym List do Diogneta, kreśląc obraz chrześcijan:
Mieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz niby obcy przybysze. Podejmują wszystkie obowiązki jak obywatele i znoszą wszystkie ciężary jak cudzoziemcy. Każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą. [...] Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba.
Ponad dwa wieki temu św. Augustyn uczynił z tego manifestu jeden z filarów „wielkiego i trudnego dzieła”, w którym oddawał w ręce przyszłych pokoleń projekt ludzkości zdolnej żyć w zgodzie, ale bez ulegania obietnicom jakiegokolwiek imperium.
Państwo Boże jest bowiem zbudowane na sakramencie miłości, którą chrześcijanin czerpie z Eucharystii i innych sakramentów. To dzięki temu sakramentowi każdy może powtórzyć za młodym Pawłem Orozjuszem: „Wszędzie moja ojczyzna, wszędzie moje prawo i moja religia”.