Tomek pokazał mi, że ważne jest to, abym chciała usłyszeć, co ma do powiedzenia, a także to, o czym nie chce mówić.
Tomek był siedmiolatkiem. Przyprowadzono go do mnie, ponieważ jego rodzice byli w trakcie rozwodu. Długa historia, i – jak często bywa – niejednoznaczna, skomplikowana, pełna wzajemnych niedomówień, poświęcona wadom i błędom współmałżonków bardziej niż przeżyciom rozdartego dziecka.
Tomek raz mieszkał u mamy, raz u taty. Często pytał mnie, kto jest lepszy, czyj samochód jest szybszy, kto wygra w sądzie. Jego dziecięce serce było jak pole bitwy, na której wciąż toczyła się walka. Bardziej niż psychologa potrzebował raczej obydwojga rodziców, ale to nie było takie proste. Jedną z niewielu stałych i pewnych spraw było to, że czekałam na niego w każdy wtorek, niezależnie od tego, u którego z rodziców akurat przebywał.
Dziecko w trakcie rozwodu rodziców
Na pierwszym spotkaniu usłyszałam pytanie:
– Dlaczego jestem ważny? Czy dlatego, że moi rodzice się rozwodzą?
Zaskoczona odparłam:
– Nie, Tomku, jesteś ważny, bo jesteś tu teraz.
Po chwili dodałam:
– A wiesz, dla kogo tu pracuję?
– Dla taty? Dla mamy?
– Nie, pracuję dla ciebie. Pamiętaj.
Serce dziecka to nie bazar
Ten dialog wybrzmiewał jeszcze na różne sposoby przez cały rok naszych spotkań. Gdy wyjaśniliśmy sobie sprawy podstawowe, rozpoczęliśmy podróż po fantastycznym, ale także, niestety, ponurym świecie dziecka. Widzieliśmy się co tydzień. Na początku miałam swój plan pracy z nim, ale Tomek uczył mnie uważności, słuchania go i bycia z nim w zabawie, fantazjowaniu, opowieściach.
Zawsze na koniec spotkania otrzymywałam to, czego chciałam – a więc opowiadał mi, jak się czuje, co się u niego wydarzyło. Zanim jednak podzielił się ze mną swoimi przeżyciami, uczył mnie cierpliwości i szacunku.
Pokazał mi, że serce dziecka nie jest jak bazar, na którym mogę sobie wybierać, co mi się podoba, czego akurat potrzebuję w swojej psychologicznej, profesjonalnej pracy. On zapraszał mnie, abym weszła do jego świata zabaw, pobyła z nim bez moich zadań i planów. Tomek pokazał mi, że ważne jest to, abym chciała usłyszeć, co ma do powiedzenia, a także to, o czym nie chce mówić.
Doskonale rozumiał moje standardowe pytania: „Jak się czujesz, co u ciebie?”, jednak udzielał mi odpowiedzi w języku na początku dla mnie niezrozumiałym. Wprowadzał mnie w krainę swoich smutków, szczęśliwości, planów na bycie dorosłym…
Jak odbudować swój świat
Podczas roku naszych spotkań nauczyłam się trochę jego świata, dałam się zaskakiwać, pozwalałam Tomkowi chować się, aby mógł być poszukiwany i zostać szczęśliwie znaleziony (był mistrzem ukrywania się, czego nauczył się w niezbyt przyjemnych okolicznościach swojego życia). To był czas tworzenia wspólnych rytuałów, poważnych rozmów, niespodzianek, ciekawych dialogów, żartów, a także kryzysów, nieufności, niechęci, niemówienia „do widzenia”, bo nie lubił pożegnań…
Dzięki temu małemu chłopcu przez chwilę mogłam zatracić się w dziecięcej radości i zabawie, towarzyszyłam w odkrywaniu nowych, ważnych spraw, pozwoliłam, aby wbiegł na podwórko mojej codzienności i trochę porozrzucał ten dorosły ład i skład. Ten mały człowiek poruszył dawno nieużywane struny serca, które wybrzmiały nową melodią – pragnień, tęsknot, wzruszeń.
Gdy nadszedł dzień ostatniego spotkania, czułam, że to wzajemnie trudne rozstanie. To był jego ważny dzień i mógł zaproponować swoją zabawę. Chłopiec zaczął budować dom. Poprosił mnie, abym mu pomogła. Zaplanował każdy szczegół – kuchnię, salon, taras, garaż…
Ze skrywanym poruszeniem asystowałam mu w odbudowie jego świata, podając kolejne elementy. Sama nie wymyśliłabym lepszego zakończenia naszej pracy. Bezdomne dziecko budujące na nowo swoje miejsce na ziemi, swój własny dom. Gdy skończyliśmy, Tomek zaprosił mnie do środka. Chłopiec, którego serce było utkane z tęsknoty za mamą i tatą, rozdarty i na swój sposób samotny, marzył o tym, aby zostać inżynierem i budować domy. I zbudował swój dom. A ja mogłam na chwilę tam zamieszkać.