Miałam to szczęście, że jako dziecko i nastolatka kilka razy byłam z rodziną na osobistej audiencji u Jana Pawła II. To zawsze były wielkie emocje – mnóstwo przygotowań, wybieranie najbardziej odpowiedniej sukienki, kupowanie w ostatniej chwili krawata z kolegą, który o tym zapomniał. A potem wyczekiwanie gdzieś w watykańskich korytarzach, trochę z lękiem, jak się zachować.
Nie wyobrażałam sobie, że miałabym się choć słowem odezwać – w końcu to papież, ikona, autorytet, dla wielu święty jeszcze za życia, a do tego wielki Polak. Był naturalną częścią porządku świata, jaki znałam przed osiągnięciem dorosłości – 18 lat skończyłam krótko przed jego śmiercią.
Jan Paweł II wierzył w młodych
Nie przypominam sobie, żebym cokolwiek choć raz powiedziała, ale najważniejsza rozmowa odbyła się bez słów. Miałam wtedy kilkanaście lat, a on znacznie więcej, już nie miał tego błysku w oczach, który tak długo go charakteryzował, ale wciąż miał w sobie czułość. Kiedy razem z rodziną podeszliśmy do niego, jego spojrzenie spotkało moje.
Trwało to zapewne, jak to ze spojrzeniami bywa, chwilę, może sekundę, może dwie. Ale zobaczyłam w oczach papieża ogromne zaufanie i wiarę w to, że ja – młoda dziewczyna, wówczas aktywna oazowiczka, uczennica liceum – mogę zrobić w życiu wiele dobrego, żyjąc Ewangelią.
Myślę, że Jan Paweł II kochał młodzież i darzył ją wielkim zaufaniem. Przypominał o wymaganiach wynikających z Ewangelii, ale z wiarą, że młodzi ludzie to siła, która może zmieniać świat. Jego spojrzenie w moje oczy niosło dla mnie przesłanie z Ewangelii: „Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie”. Ogromne wyzwanie, ale tak pełne nadziei.
Z każdego spotkania z Janem Pawłem II wracałam z papieskim różańcem. Miałam jeden swój, a kilka w zapasie. Jako wierząca w romantyczną miłość nastolatka zakładałam, że jeden z nich będzie czekał na mojego przyszłego męża. Nie doczekał. Tuż po śmierci papieża uznałam, że nie po to są różańce, żeby leżały w szufladzie, i dałam dwa ostatnie moim kumplom, wówczas poszukującym Boga i swojego miejsca w Kościele. Udało im się to wszystko odnaleźć i choć nie sądzę, żeby to była zasługa papieskich różańców, to wierzę, że św. Jan Paweł II, patron rodzin, czuwa nad nimi, ich żonami i łącznie już piątką dzieci.
Pokolenie JP2
Jan Paweł II zmarł krótko przed moją maturą. Jego umieranie było dla mnie niezwykłym doświadczeniem jedności i wspólnoty Kościoła lokalnego. Pamiętam mszę w parku w moim rodzinnym mieście, tłumy ludzi ze świecami, celebrację pełną skupienia, smutku z powodu jego odejścia, ale i dziękczynienia za jego życie, świadectwo, pontyfikat.
Wiele było potem zamieszania wokół Jana Pawła II. Wołanie „Santo subito”, a z drugiej strony rozmaite głosy krytyczne, ogromny dorobek intelektualny, a z drugiej strony popkulturowość wizerunku papieża, definiowanie mniej lub bardziej realnego „pokolenia JP2”. Wszystkie te sprawy prowadziły do tego, że próbowałam się zdystansować, nie pamiętać, nie dookreślać.
Ale takie spojrzenia nigdy nie zostają całkiem zapomniane. Z perspektywy kilkunastu lat wiem, że spotkanie z Janem Pawłem II jest jednym ze źródeł, do których mogę powracać w okresie osobistej suszy. Czasem sobie o przypominam o tym spojrzeniu i wyzwaniu, jakie ciągle przede mną stoi – wzięcia Ewangelii na serio, wdzięczności za to, co mam, oraz wykorzystaniu moich darów i talentów do służby innym. Jeśli na realizacji tego zdania polega bycie „pokoleniem JP2”, to chcę nim być.