Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
W lipcu zeszłego roku Wielką Brytanią wstrząsnęła tragiczna zbrodnia – w Southport zamordowano trzy małe dziewczynki. Gdy okazało się, że sprawcą był potomek imigrantów, na co wielu Brytyjczyków zareagowało emocjonalnie. Jedną z takich osób była Lucy, 42-letnia kobieta cierpiąca na zespół stresu pourazowego po śmierci swojego dziecka. W szoku i bólu napisała na Facebooku emocjonalny, skrajny wpis. Cztery godziny później, gdy ochłonęła usunęła go. To jednak nie uratowało jej przed konsekwencjami. Zadziałało prawo piętnujące "mowę nienawiści".
Jak opisuje „The Telegraph”, zaledwie 51 słów, wyrażających gniew i rozpacz, doprowadziło ją do więzienia. Błyskawiczny proces, 31 miesięcy pozbawienia wolności, dramat dla niej, jej męża i dziecka. A przecież Lucy nie skrzywdziła nikogo – napisała coś, co mogłoby napisać wielu ludzi w chwili skrajnego wzburzenia. Zapłaciła jednak cenę pozbawioną jakiejkolwiek proporcji.
Tymczasem – jak informował "The Times" – brytyjska policja każdego dnia aresztuje średnio 30 osób za wpisy w Internecie, uznane za „nienawistne” lub „wywołujące dyskomfort”. Statystycznie: jeden areszt co 48 minut. Co więcej, jak alarmują również media takie jak GB News czy Daily Mail, coraz częściej ofiarami represji są chrześcijanie i osoby wyrażające tradycyjne poglądy.
Wystarczy stanąć z transparentem „Jestem tu, żeby porozmawiać, jeśli chcesz” pod kliniką aborcyjną, by zostać skazanym – jak 64-letnia chrześcijanka, która usłyszała wyrok grzywny w wysokości 20 tysięcy funtów. Jej „zbrodnią” była... obecność. Świadectwo. Cicha gotowość do rozmowy.
Isabel Vaughan-Spruce była więziona i nękana przez wymiar sprawiedliwości za milczącą modlitwę pod kliniką aborcyjną.

Mowa nienawiści czy prześladowanie?
Pod hasłem walki z nienawiścią rodzi się w Europie system opresji. O ile nie budzi wątpliwości, że nawoływanie do przemocy należy piętnować, o tyle niepokojące jest to, że granica między „nienawiścią” a „niewygodną opinią” staje się coraz bardziej płynna – i coraz bardziej polityczna.
To nie są odosobnione przypadki. To wzorzec. W Wielkiej Brytanii przez lata milczano na temat gangów gwałcicieli złożonych z imigrantów – z obawy przed zarzutami rasizmu. Teraz system prawny nie milczy, gdy ktoś w emocjach wyraża oburzenie. Represje dotykają zwykłych obywateli. A coraz częściej – chrześcijan.
Czy za kilka lat cytowanie Katechizmu Kościoła Katolickiego będzie karalne? Czy księża i świeccy będą ścigani za głoszenie, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny? Czy modlitwa pod kliniką aborcyjną będzie traktowana jak akt agresji?

Polska na zakręcie
Te pytania przestają być abstrakcyjne. Ministerstwo Sprawiedliwości przygotowało ustawę o „mowie nienawiści”, którą Sejm i Senat już przyjęły. Choć jej twórcy przekonują, że chodzi jedynie o „ochronę mniejszości”, warto przyjrzeć się, jak podobne przepisy działają za granicą. Historia Lucy to ostrzeżenie.
W ustawie bardziej niż o zwalczanie nienawiści chodzi o kontrolę wypowiedzi. O stworzenie ram prawnych, które pozwolą karać ludzi nie za to, co zrobili, ale za to, co powiedzieli – lub pomyśleli.
Wiele wskazuje na to, że jesteśmy o krok od sytuacji, w której zwykła opinia, zgodna z nauczaniem Kościoła, może zostać uznana za przestępstwo. A to, co dziś wydaje się niemożliwe, jutro może stać się rzeczywistością – dokładnie tak, jak dzieje się to teraz w Wielkiej Brytanii.
Milczenie nie jest rozwiązaniem
Jeśli nie zabierzemy głosu teraz – gdy projekt czeka jeszcze na decyzję prezydenta – może być za późno. Milczenie w obliczu niesprawiedliwości to ciche przyzwolenie. Dziś Lucy. Jutro my.