Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Katarzyna Szkarpetowska: Jako dziecko był Ksiądz „żywym srebrem”. Pewnego razu postanowił Ksiądz wejść na słup wysokiego napięcia, co – gdyby nie szybka interwencja mamy – mogło się skończyć tragicznie.
Ksiądz Bogusław Kowalski: Tak, to było jeszcze na Bródnie. Mieszkaliśmy wtedy w domu jednorodzinnym. W miejscu, gdzie dziś stoją bloki, były pola. Mama wykonywała pracę chałupniczą. Gdy się bawiliśmy, miała nas na oku. Pewnego razu wyszła przed dom, patrzy, a w polu, wokół słupa wysokiego napięcia, gromadka dzieci kibicujących chłopcu, który na ten słup się wdrapuje. Przerażona pomyślała: „Boże, jak ci rodzice pilnują dzieci!”. I szybko ruszyła na ratunek. Podbiega, a na słupie… mały Boguś.
Pamiętam, jak wabiła mnie perspektywą zjedzenia pysznego deseru, żebym tylko nie próbował wdrapać się wyżej: „Chodź, Bogusiu, chodź. Mama pyszny kisielek zrobiła”. I mnie ten kisiel skusił (śmiech). Zszedłem, mama mnie przytuliła, ucałowała i poszliśmy do domu.
Innym razem niewiele brakowało, a straciłby Ksiądz oko.
Pobiłem się wtedy z bratem, Tomkiem. Brat miał cztery lata, a ja sześć. Uderzyłem go trzepaczką, a on złapał taką małą prostokątną motyczkę i wycelował mi nią między oczy. Co prawda nie widać, bo okulary zasłaniają, ale do tej pory mam ślad po tamtym uderzeniu. Będąc dzieckiem, broiłem na potęgę. Moi bracia oczywiście nie pozostawali pod tym względem w tyle. Kiedyś na przykład robiliśmy samolociki z papieru. Przygotowaliśmy ich chyba z pięćset, po czym wszystkie zrzuciliśmy z balkonu, z jedenastego piętra.
Ku uciesze dozorczyni (uśmiech).
Kasiu, co myśmy wtedy narobili! Cały trawnik był zaśmiecony. Następnego dnia pani dozorczyni musiała to posprzątać. Nabijała szpikulcem te samolociki i złościła się: „Co
za dranie zaśmiecili tak trawnik?!”. Baliśmy się przyznać, że to nasza sprawka.
Najspokojniejsi byliśmy, gdy oglądaliśmy filmy. Wychowałem się na westernach, w tym na kultowej Bonanzie. Uwielbiałem te kowbojskie stroje, kapelusze! Byłem zafascynowany Dzikim Zachodem. Sentyment do westernów pozostał we mnie do dzisiaj. Gdy organizowałem w katedrze warszawsko-praskiej bale sylwestrowe, ubierałem się w strój kowbojski i udawałem Johnny’ego Casha – amerykańskiego muzyka country.
Co Ksiądz czuje, gdy wraca wspomnieniami do dziecięcych lat?
Przede wszystkim wzruszenie. Jestem wdzięczny Panu Bogu za tak cudownych rodziców
i braci. Ja urodziłem się jako drugi. W planach miałem być córką, ale –
jak to w życiu bywa – wyszło inaczej. Później mama urodziła jeszcze bliźniaki. Pamiętam, jak wieczorami tata klękał z nami do modlitwy. Może nie codziennie, ale bardzo często. Widok klęczącego ojca to było coś wspaniałego. Tata był dla nas ogromnym autorytetem. Mama również. Troszczyła się o nas bardzo. Myślę, że łatwo z nami nie miała – ona jedna i nas pięciu.
Opowiadał mi Ksiądz, że to właśnie w dzieciństwie po raz pierwszy zatęsknił za niebem.
Tak. Miałem wtedy siedem, może osiem lat. W sobotę obowiązywało nas w domu sprzątanie. Po tej czynności, w nagrodę, oglądaliśmy z rodzicami western lub program rozrywkowy pod tytułem Przy sobocie po robocie. Pamiętam taką scenę: my już posprzątaliśmy i siedzimy na dywanie, mama z tatą krzątają się jeszcze w kuchni. Rozpoczyna się nasz ulubiony program telewizyjny, a w tle przepiękna melodia – utwór Cyganeria.
„Znają nas knajpki i koty w zaułkach, letnią nocą lubimy włóczyć się...”.
Tak, to ten utwór (ksiądz Bogusław śpiewa). „Już późno, a nam się wcale nie chce spać / Wysoka północ zegarów graniem wita nas / Już dzień przeminął – dał może mniej, niż pragnął dać / Czerwone wino będziemy sączyć aż po brzask”.
Tata przytula mamę i zaczynają tańczyć, a my, jak te kociaki, patrzymy na nich przytulonych. Tańczą, nagle biorą nas, czterech synów, między siebie i pląsają razem z nami. Zapach mamy, zapach taty, ta ich bliskość i my wtuleni w nich... Byłem wtedy nieziemsko szczęśliwy i pomyślałem: jeżeli tak jest w niebie, to chcę tam trafić. Miłość, którą zobaczyłem między rodzicami, między nami jako rodziną, przełożyła się na tęsknotę za niebem.
Z utworem Cyganeria wiąże się jeszcze jedna piękna historia.
Zgadza się. Ja tę historię poznałem dość późno. Otóż trzy miesiące przed śmiercią ojca pojechałem z nim na cmentarz do Nieporętu, gdzie pochowana jest mama. W drodze powrotnej tata poprosił, żebym zawiózł go pod szkołę w Józefowie.
Tata pochodził z Józefowa, więc pomyślałem, że chce po prostu zobaczyć szkołę, do której uczęszczał. Gdy dotarliśmy na miejsce, wysiadł z samochodu i wsparty o moje ramię podszedł do jednego z okien. Był bardzo poruszony. Rozpłakał się i uderzając dłonią o parapet, powiedział „Boguś, przy tym oknie pierwszy raz poprosiłem waszą mamusię do tańca. Gdyby mi wtedy odmówiła, to was by nie było”. Jak się okazało, piosenką, przy której wtedy zatańczyli, była właśnie Cyganeria.
Pomyślałem: „Bogu dziękować, że mama nie dała ojcu kosza”. Był bardzo honorowy i przypuszczam, że gdyby mama wtedy odmówiła, nie podszedłby do niej po raz kolejny, mimo że bardzo mu się podobała.
*Fragment książki – autobiografii księdza Bogusława Kowalskiego pt. „Chłopak z Pragi”, wydawnictwo Esprit 2024.