Wykorzystanie seksualne dzieci to temat, który boli, przeraża, niejednokrotnie pragniemy go odrzucić na bok, chcąc uniknąć historii, które mogą w nas pozostać… i właśnie dlatego nie możemy tego zrobić.
Musiałem….
Kilka dni temu „Studio Rafael”, będące dystrybutorem filmu „Sound of Freedom” poprosiło mnie o zapoznanie się z nim jeszcze przed kinową premierą. Prośba skierowana była do mnie jako do osoby, która na co dzień zajmuje się problematyką ochrony dzieci przed przemocą seksualną. Zgodziłem się, kilka razy wcześniej widziałem bowiem zwiastun tej produkcji i zdawałem sobie sprawę, że jej „lektura” będzie moim obowiązkiem.
Współczesna technika pozwala nam na oglądanie różnych materiałów w zasadzie wszędzie. Ja moją przygodę z tym filmem zacząłem na Dworcu Centralnym w Warszawie. Czemu o tym wspominam? Przywołany przeze mnie film opowiada o zjawisku uprowadzania dzieci oraz sprzedawania ich do miejsc, w których są wielokrotnie wykorzystywane seksualnie.
Stałem na peronie czekając na pociąg i zatrzymując film po pierwszych 15 minutach zastanawiałem się: Ile dzieci na tym najruchliwszym w Polsce dworcu doświadczyło namacalnie tego, o czym opowiada amerykańska produkcja? Ile z nich zmuszone było do udawania siostrzenic np. jakiegoś bogatego pana? U ilu wymuszono milczenie i tłumienie krzyku, wcześniej stosując przemoc? Nie znam odpowiedzi na te pytania. Wiem jednak, że zatrzymanie się na tym temacie dla wielu z nas najłatwiejsze nie będzie. Wiem też, że jesteśmy winni to tym, który nie doświadczają tytułowego „Sound of Freedom” (dźwięku wolności), ale w bólu, samotności i cierpieniu przeżywają coś, co za Simonem i Garfunkelem możemy określić mianem „Sound of Silence”, a więc dźwiękiem ciszy.
„Sound of Freedom”: galeria zdjęć z filmu
Czy ten film boli?
Nie lubię filmów epatujących przemocą. Wiem, że ona dzisiaj najbardziej się „klika”, ale jednocześnie niejednokrotnie odwraca uwagę od głównych, często wartościowych treści. Siadając do filmu „Sound of Freedom” zapewne wiele osób zastanawia się: „Co pokazali twórcy filmu?”, „Czy nie przesadzili z realnym ukazaniem, jak krzywdzone są dzieci?” Już teraz jasno mogę przyznać, że nie zrobiono tego.
Myślę, że to także element dojrzałości twórców szanujących godność młodych aktorów, którzy m.in. odgrywali role rodzeństwa uprowadzonego przez przestępczą grupę z Ameryki Południowej. Jest jednak w tym filmie kilka momentów, które mocno zatrzymują: łza na oku policjanta oglądającego „materiały operacyjne” przedstawiające wykorzystanie seksualne dziewczynki, zasłaniana przez przestępcę zasłona, za którą dziecko doświadczało krzywdy oraz twarze dzieci, które przemycano w kontenerze na statku. Tak, takie momenty wbijają w fotel…. i bardzo dobrze.
Ogromnym atutem tego filmu jest bowiem pokazanie perspektywy prawdziwych bohaterów, jak w jednej z wypowiedzi stwierdził Jim Caviezel odgrywający rolę Tima Ballarda, a więc policjanta, który zaangażował się w poszukiwanie porwanych dzieci. Wspomniani przeze mnie bohaterowie to właśnie owe dzieci, najmłodsi, najbardziej bezbronni, których twarze możemy zobaczyć z bliska. Film doskonale pokazuje metodę zastraszenia i panowania. Możemy też dostrzec przerażającą drogę, na której krzyk wołający o pomoc zostaje zastąpiony ciszą, wymuszoną przez kogoś silniejszego. W filmie przerywa go czasem niezwykła muzyka, która zapewne działając na emocje uświadamia, że agent Ballard miał rację mówiąc, że „Boże dzieci nie są na sprzedaż!”.
Fabuła czy fakty
„Sound of Freedom” opowiada historię prawdziwą. Wiemy, że podobne zdarzenia miały miejsce. Pojawia się jednak pytanie, czy te wątki, konteksty i zdarzenia mogą zdarzyć się na co dzień? Można wręcz zastanawiać się: Czy mieszkając w domu np. na mazowieckiej wsi, w ogóle mogę wyobrazić sobie przestępcze działania kierowane wobec dzieci np. w Hondurasie? Tutaj pewna uwaga.
Jak wspomniałem na początku na co dzień, pracując jako urzędnik oraz nauczyciel akademicki zajmuję się tematem ochrony praw dzieci oraz walki z przemocą seksualną, której ofiarami mogą padać. Tutaj jednak w kilku słowach zatrzymałem się z moimi refleksjami z innego powodu. Przez pewien czas na łamach Aletei dane mi było pisać wiele tekstów dotyczących wychowania i rodzicielstwa. Pisałem o wspólnym oglądaniu bajek, bohaterskich tatusiach, „kangurowaniu” dzieci po urodzeniu przez ojców oraz o usypianiu starszych i młodszych latorośli. Te wątki mocno we mnie odżyły w trakcie oglądania wspomnianego filmu.
W „Sound of Freedom” ojciec uprowadzonego rodzeństwa pyta w pewnym momencie policjanta, czy ten ma dzieci, czy jego dzieci śpią bezpiecznie w swoich łóżkach. Łóżko jego córeczki było puste! W innej scenie ojciec ten został wyproszony ze spotkania, na którym jego dzieci miały przedstawiać swoje talenty. Usłyszał, że „Na casting tatusiowie nie wchodzą!”. To po tym castingu zostały uprowadzone. Te obrazy i wspominania uświadamiają mi, że wchodząca do kin produkcja, o której opowiadam dotyczy każdego z nas. Nie dlatego, że za każdym rogiem czyha zło, ale dlatego, że przypomina nam, jak bezcennym darem jest każde dziecko. Nasza relacja z nim, usypianie go, odważne sprawdzanie, czy nasze dzieci są bezpieczne to nasze prawo i obowiązek. W tym filmie zło nazwane jest złem, przestępcze działanie zbrodnią, a chęć uratowania najsłabszych odwagą i to są ważne drogowskazy na wychowawczej drodze.
Często zadawane jest mi pytanie kim jest sprawca, jak działa, czy są środowiska wolne od przypadków wykorzystania seksualnego dzieci. Nie wiemy, jaka jest skala tego zjawiska. Jak wspomniałem, opiera się ono mocno na wymuszonym przez sprawcę sekrecie, tajemnicy, do której zachowania zobowiązane jest wykorzystywane dziecko. Wiemy jednak, że w znacznej większości dzieci zostają skrzywdzone przez osoby, które znają, którym ufają. Być może dlatego „Sound of Freedom” powinni zobaczyć właśnie rodzice. Nie dlatego, że nagle w ich domu pojawi się międzynarodowy kartel kradnący dzieci, ale dlatego, że w ich domu jest ktoś niezwykły, dar i cud, który właśnie w rodzicu ma prawo widzieć kogoś, do kogo może przyjść z każdą sprawą, kogoś przy kim będzie czuło się bezpieczne.