Cilka i Milan ślubowali sobie miłość i wierność prawie 33 lata temu. Założyli rodzinę i zamieszkali w miejscowości Vrhnika (Słowenia), gdzie dorastała trójka ich dzieci: Klemen, Veronika i Lucija; wszyscy oni opuścili już dom.
Aktywni i zawsze uśmiechnięci, gotowi do pomocy, przywiązani do siebie. Tak można ich po krótce opisać. Uważają, że trzeba aktywnie angażować się w życie parafii i społeczności, ponieważ w ten sposób wzbogaca się ją, ale także otrzymuje się wiele z powrotem jako jednostka. Są również aktywni fizycznie, przejechali na rowerach dużą część Słowenii. Odbyli też rowerowe pielgrzymki do włoskiego Asyżu i do Czarnej Madonny w Częstochowie.
Milan już jako dorosły człowiek zaczął biegać. Przebiegł aż 11 maratonów, ostatni w październiku ubiegłego roku w Berlinie, gdzie atmosfera była naprawdę wyjątkowa. Mówi, że podczas biegu oczyszcza umysł i ducha, przy okazji rozmyśla, układa wiersze, modli się. Ponieważ do domu wraca zmęczony, ale odrodzony, Cilka wspiera go w tym i mówi, że bieganie jest dobre dla ich małżeństwa.
Ze względu na to, że są aktywnymi członkami kilku grup małżeńskich i regularnymi uczestnikami seminariów ruchu Rodzina i Życie, zapytaliśmy ich, jak budować relacje w małżeństwie, aby pozostały silne nawet wtedy, gdy dzieci się wyprowadzą.
Tamara Tratnik Ambrožič: Jak żyć w małżeństwie od samego początku, aby małżonkowie byli zjednoczeni i pozostali razem, nawet po tym, jak dzieci dorosną i się wyprowadzą?
Milan: O dobre małżeństwo trzeba się starać każdego dnia, zrobić coś miłego dla żony, żeby widziała, że ją doceniasz. Wystarczy być czułym, miłym, mówić jej, że się ją kocha. To z tego wyrasta przywiązanie. Jeśli nie stawiasz żony na pierwszym miejscu, to twoje małżeństwo się nie rozwija. Ale my, mężczyźni potrzebujemy do tego większej zachęty. Cilce z łatwością przychodzi zrobienie dla mnie czegoś dobrego, ja jestem pewnie trochę bardziej nieporadny jeśli o to chodzi.
Cilka: Często wystarczają proste słowa: proszę, przepraszam, dziękuję. Jesteśmy członkami ruchu Rodzina i Życie, w którym kładzie się na to duży nacisk. Przejęliśmy od nich te ich zwyczaje - spojrzenie, objęcie, pocałunek. Liczą się małe rzeczy, trudzimy się codziennie. Na początku dużo uczyliśmy się siebie, dostosowywaliśmy się, a z biegiem lat stawaliśmy się sobie coraz bliżsi. W ten sposób łatwiej jest nam znaleźć drogę do siebie nawzajem i dzięki temu jest mniej napięć. Jak tylko przeprowadziliśmy się do Vrhniki, w 1995 roku, na zaproszenie księdza dołączyliśmy do grupy małżeńskiej i to było dla nas bardzo cenne. Od początku wydawało nam się ważne, że troszczymy się o relacje, że jesteśmy dla siebie najważniejsi, mimo że szybko mieliśmy dzieci.
Jak ustalić granicę między dawaniem dzieciom swobody w odnajdywaniu własnej drogi życiowej, a przekazaniem im solidnych podstaw?
Milan: Wszystkie nasze dzieci już się wyprowadziły. Muszę przyznać, że było mi ciężko, gdy odchodziły. Trudno mi też było zaakceptować fakt, że patrzą na swoje życie inaczej niż my. Cilka była bardziej otwarta i wyrozumiała. Powiedziała, że oboje możemy się za nie modlić, kochać je, zapraszać do siebie, pomagać im i cieszyć się nimi, ale nie możemy wpływać na to, jak będą żyć jako dorośli. Teraz, kiedy już się z tym pogodziłem, cieszę się, że żyją swoim życiem.
Cilka: Trzeba dać im tę wolność, pozwolić im spróbować żyć po swojemu, ale powiedzieliśmy im, że zawsze są mile widziani w domu, bez względu na to, co się im przytrafi, my ich przyjmiemy. Musimy ich wspierać, pomagać im, nawet jeśli teraz jest to tylko modlitwa.
Milan: No, sałatką z przydomowego ogródka i ciasteczkami też. Ale to też wspaniałe uczucie widzieć, jak dzieci dorastają i życie toczy się dalej. Teraz spodziewamy się naszego pierwszego wnuka lub wnuczki i jesteśmy z tego powodu naprawdę szczęśliwi.
Jakie macie wspomnienia związane ze swoimi domami rodzinnymi? Jakie wartości chcieliście przenieść do waszej wspólnej rodziny?
Cilka: Że trzeba się starać o dobro, dążyć do dobrego chrześcijańskiego życia. To chcieliśmy im przekazać, ale teraz dzieci muszą same się o tym przekonać. Pod wpływem naszych czasów uważają to teraz za zbędne. Ale powoli zaczynasz akceptować to, że będą żyć po swojemu. Ale także pracowitość, troska o innych, wspieranie, na to kładliśmy nacisk w naszym domu.
Milan: Nas było dziewięcioro, więc było dość gwarno i wesoło. Oczywiście nie brakowało pracy, ale mam miłe wspomnienia z dzieciństwa. Mój dawno zmarły ojciec od najmłodszych lat musiał ciężko pracować w gospodarstwie. Był bardzo zaradny i wciąż podziwiam jego wytrwałość. Był też bardzo pobożny. Mama ma pogodną naturę, chociaż nigdy nie było jej łatwo z dziewięciorgiem dzieci na gospodarstwie. Lubi czasem ponarzekać, ale zaraz potem się uśmiecha. I tak jest do dziś, jej radość życia i wiara w Jezusa trzymają ją w pionie.
Jakie różnice wnieśliście do swojego małżeństwa, biorąc pod uwagę, że pochodzicie z dwóch różnych części Słowenii?
Milan: Są pewne różnice, ale dla mnie największą jest to, że ona jest kobietą, a ja mężczyzną. Ale każdy wnosi swoje własne nawyki, swój sposób życia. Jeśli masz zamiar być razem, wszystko można rozwiązać poprzez rozmowę i cierpliwość. Nigdy też nie miałem żadnych konfliktów z teściami, zawsze nas akceptowali, wspierali.
Więc tylko dialekt był inny?
Milan: Tak, rzeczywiście musiałem nauczyć się prekmurskiego, ale bardzo lubię ten dialekt. Kiedy chcę coś powiedzieć po prekmursku, nadal mnie poprawiają, ale rozumiem już prawie wszystko. Bardzo lubię słuchać jak Cilka mówi po prekmursku. To było interesujące, kiedy nasze mamy spotkały się po raz pierwszy, moja oczywiście mówiła w dialekcie z okolic Vipavy, a Cilki z Prekmurja. Miały sobie wiele do powiedzenia, ale niewiele rozumiały bez tłumacza.
Jak zaczęła się wasza przygoda z kolarstwem?
Cilka: Od kilku już lat wybieramy się latem na kilkudniowy urlop z rowerami. Do tej pory przejechaliśmy wszystkie trzy etapy słoweńskiego rowerowego Szlaku św. Jakuba, byliśmy w Asyżu (620 kilometrów w pięć dni) i Częstochowie (910 kilometrów w siedem dni), kilka lat temu przejechaliśmy z naszego domu przez Osilnicę do Białej Krainy i wzdłuż rzeki Krka z powrotem do jej źródła i do Vrhniki, dwa lata temu z Vrhniki do granicy chorwackiej w okolicy Dobovy, a następnie wzdłuż granicy do Trnja w Prekmurju, gdzie się urodziłam, a w zeszłym roku przejechaliśmy z domu przez wzgórza Brkin, Istrii i Krasu do doliny Vipavy i przez Hrušicę do Vrhniki.
Słowenia z roweru wygląda zupełnie inaczej niż, powiedzmy, z samochodu. Widzisz wiele pięknych rzeczy, naprawdę cudownie jest poznawać naszą ojczyznę w ten sposób.
Milan: Zawsze lubiłem jazdę na rowerze, byłem w Lourdes z przyjaciółmi i zawsze chciałem zwiedzać świat na rowerze z moją żoną. Więc powoli przekonałem Cilkę. Na początku trochę bała się wszystkich podjazdów, długich tras. Z każdym dniem było coraz lepiej i po pewnym czasie sama się przekonała, że na rowerze można pojechać gdziekolwiek chcesz. I te wakacje to były naprawdę wyjątkowe, szczególne doświadczenia, jakich na plaży nie znajdziesz. Trzeba się naprawdę postarać, ale to są prawdziwe przygody.
Zwłaszcza kiedy pojechaliśmy do Asyżu albo Częstochowy. To naprawdę sprawia, że życie jest piękniejsze i bardziej wartościowe. W drodze do Częstochowy prawie zgubiliśmy się w lesie pod koniec trasy, ale wierzę, że to Maryja doprowadziła nas szczęśliwie do celu. Na tych trasach spotyka się wielu ludzi, dobrych, życzliwych, chętnych do pomocy. Teraz akurat planujemy tegoroczne lato, ale musimy to jeszcze uzgodnić. Cilka mówi, że znów będzie za dużo wzniesień.
Jak udaje wam się żyć wiarą na co dzień?
Cilka: Od kilku lat codziennie czytamy Słowo Boże, w drodze do pracy odmawiamy modlitwę poranną i różaniec w różnych intencjach. Robimy to już od kilku lat i widzę, że modlitwa ma bardzo dobry wpływ na wszystkie aspekty życia. Łatwiej jest funkcjonować w pracy i w domu. Ja jestem zaangażowana w grupę modlitewną w Vrhnice, Milan działa w Mężczyznach św. Józefa i oczywiście regularnie uczestniczymy we mszach i przyjmujemy sakramenty.
Milan: To jest jest niemal niezbędne, abyś będąc chrześcijaninem angażował się w życie społeczności, staramy się więc pomagać, jak tylko możemy. Prowadzimy jedną grupę małżeńską w naszej parafii, a w dwóch innych jesteśmy członkami. Myślę, że to ważne, aby być aktywnym w społeczności, aby móc oddać to, co się otrzymało i w ten sposób samemu otrzymać jeszcze więcej. Jestem również członkiem rady parafialnej i uczestniczę we mszy jako Nadzwyczajny Szafarz Komunii Świętej. Wydaje mi się ważne, aby nie być statystą w Kościele, ale jego aktywnym członkiem. Myślę, że ta jedność chrześcijan jest ważna, szczególnie dzisiaj, kiedy jest nas coraz mniej. Bez społeczności można się szybko pogubić.
Czy są takie momenty, kiedy mówisz sobie, że warto dla tego żyć?
Cilka: Takie chwile zdarzają się każdego dnia, jeśli tylko chcesz je dostrzec. Zawsze można zobaczyć coś dobrego. Ważne jest to, abyśmy byli dla siebie wsparciem. Czasami jeden przeżywa kryzys, wtedy drugi go dopinguje, innym razem jest odwrotnie. Dlatego dobrze jest mieć u boku kogoś, z kim można dzielić dobre i złe chwile. Abyś mógł mu ponarzekać, pocieszyć go albo zachęcić.
Milan: Dzięki żonie każdego dnia jestem lepszy. Wspólne życie może być wyczerpujące, ale bez wysiłku człowiek łatwo może stanąć w miejscu, zastygnąć. W małżeństwie jest wiele pięknych rzeczy, zarówno między nami, jak i w życiu i w dorastaniu dzieci.
Cilka: Lubimy żyć ze sobą. Każdego dnia bardziej.