Norbert Rosiński – None Rhyme – salezjanin, muzyk tworzący inspirujące piosenki w rytmie reggae i rap. Wydał swoją drugą płytę „tyRAPja”, na której znajduje się kawałek, w którym gościnnie występuje Muniek Staszczyk z T.love. Opowie skąd wzięła się jego pasja, jak powstają jego utwory i co na to jego zakonni przełożeni.
Muzyka od dziecka
Dariusz Dudek: Cześć Norbercie! Choć tworzysz pod pseudonimem None Rhyme proszę, żebyś powiedział coś o sobie. Skąd jesteś i jak znalazłeś się u salezjanów?
Norbert Rosiński SDB: Mam 28 lat i pochodzę z Głogowa na Dolnym Śląsku. Salezjaninem jestem od 7 lat. W tym roku – daj Boże – złożę śluby wieczyste. Nawróciłem się w wieku 20 lat. Do tego czasu mocno korzystałem z życia. Przełomowe dla mnie było pytanie o sens mojego istnienia. Byłem na początkowym etapie depresji. Młody, pogubiony człowiek – takiego znalazł mnie Jezus. Zacząłem poznawać nowych ludzi: trzeźwych, z pasją do życia. Zacząłem budować swoje poczucie wartości, które było w gruzach.
Czy już wtedy interesowałeś się muzyką?
Talent do muzyki objawiałem już w dzieciństwie. Mój tata gra na gitarze i śpiewa. Ma nawet swój zespół „Sobotni rosół”. Moi rodzice poznali się dzięki muzyce! Skończyłem pierwszy stopień szkoły muzycznej na fortepianie. Jako nastolatek zakładałem zespoły, głównie rockowe. Jednak moją główną miłością stało się reggae – przez chwile zamieniłem moje długie włosy metalowca na dredy!
Moim marzeniem było zostać profesjonalnym muzykiem, ale za bardzo poszedłem w stronę imprez. Raczej straciłbym tam życie, niż zdobyłbym świat!
Muzyka u salezjanów
Co działo się po Twoim nawróceniu?
Po tym, jak spotkałem Jezusa, poczułem duże pragnienie, by pokazywać Go innym, zwłaszcza młodym pogubionym tak, jak ja. Miałem spowiednika – salezjanina, który pokazywał mi, czym jest zgromadzenie. Zabierał mnie na spływy pontonowe, wyjazdy formacyjne dla młodych mężczyzn w góry. Grałem nawet w założonym przez niego zespole uwielbieniowym „Wrocław wielbi”. Zwierzyłem się mu z myśli o powołaniu. Zdecydowałem się wstąpić do Towarzystwa Salezjańskiego.
Pasję do muzyki przeniosłeś także do seminarium.
Muzyką interesowałem się od zawsze. Były to jednak metal i reggae. Z reggae zaś poszedłem w stronę rapu. Po raz pierwszy jednak zaśpiewałem publicznie jako kleryk. Był to psalm podczas mszy świętej! Wcześniej miałem zbyt duże kompleksy, by zaśpiewać. Próbowałem także tworzyć jakieś teksty, ale wszystkie lądowały w szufladzie. Nie miałem odwagi, by się nimi podzielić.
W zgromadzeniu mój kumpel – Dominik Nowak – zapytał mnie, jaką muzyką się interesuje. Tak rozpoczęła się nasza przyjaźń. Okazało się, że on sam rapuje. Zachęcił mnie do działania i zaczęliśmy rapować razem. Nagrałem z nim kawałek „Serce Ukrainie”. Ten utwór był pokazany nawet w Teleekspresie! To dzięki niemu otworzyłem się na śpiew.
Co więcej, przez półtora roku miałem nauczyciela, dzięki czemu popracowałem nad moim warsztatem. Poznałem świetnego muzyka Piotra Łopacińskiego, który udzielał mi lekcji śpiewu. Muzyką zajmuję się też grając w kościele, czy prowadząc zespoły.
Jak znajdujesz czas na tworzenie muzyki? Jak godzisz swoją pasję z formacją i studiami?
Jestem bardzo wykończony tym wszystkim! (śmiech) Mamy bardzo dużo obowiązków, jest nauka, sesja, mamy dużo zaangażowań tu w Krakowie: teatr, w którym organizujemy misterium męki Pańskiej (w tym roku zagraliśmy 24 spektakle, na których pojawiło się 7 tys. osób), oprócz tego praca z młodzieżą, dochodzą do tego jeszcze inne zajęcia… Muzyką zajmuję się po prostu w wolnym czasie. Zamiast siłowni, czy czytania książki idę do studia. Dla chcącego nic trudnego!
Bardzo dobrą metodę zaproponował mi mój kierownik duchowy. Mianowicie, bym zamienił korzystanie z mediów społecznościowych na coś innego. Zamiast zatem włączać Facebooka czy Instagrama siadałem do muzyki. Moja najnowsza płyta w dużej mierze powstała właśnie dzięki temu.
Loading
Muzyka, która dociera do ludzi
Jak do Twojej pasji odnoszą się Twoi przełożeni?
Pobłogosławili mi! Przez muzykę można dotrzeć do młodych ludzi. Wielu z nich – ja z resztą też – słucha muzyki na okrągło. Po „Sercu Ukrainy” przełożeni przekonali się, że można dotrzeć z takim przesłaniem do wielu osób. Zobaczyli w tym dobro. Oczywiście moja działalność muzyczna jest osadzona w hierarchii ważności: najpierw studia, formacja duchowa, wspólnotowa. Muszę pytać o zgody, więc wszystko dokonuje się w posłuszeństwie.
Czy wykonywanie muzyki łączysz ze swoim powołaniem salezjanina?
Tak! Zdecydowanie! Choć przez chwilę chciałem z tego zrezygnować. Najważniejszy dla mnie jest Jezus i myślałem o odłożeniu tej pasji, by bardziej skupić się na Nim, ale mój przełożony powiedział, że mam rozwijać ten talent. Robię to, ale wiem, że to nie jest moje życie. Mimo że muzyka absorbuje moje myśli, pochłania mój czas i uwagę.
Mogę jednak za jej pomocą „łapać” ludzi. Na koncertach dostrzegam, że dociera ona do ludzi. Mogę podzielić się świadectwem, pogadać z młodymi. Co więcej, ocieplam wizerunek koloratki. Mogę pokazać, że można być księdzem, mieć swoje pasje i wiara to nie jest obciach. Nie robiłbym muzyki, gdyby nie ludzie. Nie robię jej pod publikę, ale by młodzi zwracali uwagę na coś, co ma wartość. Jest w tym ewangelizacja i realizacja siebie.
Wspomniałeś o koncertach. Jak często je dajesz?
Nie jest ich za wiele – mam inne obowiązki. Każda inspektoria – czyli jednostka administracyjna salezjanów (w Polsce jest ich cztery) organizuje festiwal. W ostatnich dwóch latach grałem na trzech takich wydarzeniach. Czasami jestem zapraszany, by dać świadectwo. Wtedy łączę moją historię z wykonywaniem muzyki. Przed sobą mam też koncerty w kilku salezjańskich parafiach. Moim marzeniem jest wyjść bardziej do ludzi z tą muzyką! Chcę spotykać się na żywo!
„tyRAPja”
Jakbyś opisał swoją najnowszą płytę? Co w niej niezwykłego?
Mój kumpel – Filip Konik – powiedział, że za darmo zrobi mi bity. Zgodziłem się. Myślałem, że weźmiemy napisane już przeze mnie teksty i wypuścimy je szybko do Internetu. Jednak przyłożyliśmy się o wiele bardziej! Minęło półtora roku od jego propozycji do wydania! W międzyczasie zaprosił mnie do znajomych Dawid Cmok – to grafik, który dawał świadectwo w filmie „Powołany”. Jest autorem okładki i loga. Udało mi się też zaprosić do tej płyty Muńka Staszczyka!
Loading
No właśnie! Co robi na niej lider T.love?
Muńka poznałem kilka lat temu. Przyjechał na spotkanie Wojowników Maryi do Lądu. Zbiłem z nim pionę – słuchałem go od dzieciństwa! A potem zrobiłem z nim wywiad. Trwał aż godzinę. Poznałem go jako kumpla. Nasz kontakt jednak potem się urwał. Gdy zacząłem tworzyć nową płytę przyszło mi na modlitwie natchnienie, by zaprosić Muńka! Pomyślałem: „Jezu, Ty zwariowałeś! Gdzie mi tam do Muńka! Polish rock star!”. Zdecydowałem się jednak do niego odezwać. A on się zgodził dograć swoje partie do refrenu! Aż się popłakałem ze szczęścia.
Co ciekawe, na nagranie przyjechał taksówką, którą – zupełnym przypadkiem – prowadził Wojownik Maryi!
Co znajdziemy na Twojej nowej płycie?
„tyRAPja” – to jej tytuł. To gra słów. Nawiązuje do terapii, w której sam uczestniczę. To dla mnie forma przepracowania mojej przeszłości i grzechu. Mówi też o spotkaniu ze sobą, z drugim człowiekiem, z Bogiem, do którego drogą jest rap. Płyta jest utrzymana w konwencji reggae.
Czy masz jakiś ulubiony kawałek?
Wszystkie mi się podobają! Traktuję ją jako całość. Są naprawdę dopieszczone – niektóre poprawialiśmy po trzy, cztery razy. Aż się Filip już na mnie denerwował (śmiech). Chciałem, żeby każdy kawałek miał swój poziom! Lubię „Kamień” nagrany z Muńkiem. Bardzo mi się podoba „Jestem” – to utwór dużo bardziej refleksyjny.
—
Całą płytę „tyRAPja” znajdziecie na YouTubie, a wkrótce także na Spotify.