Przypowieść o nielitościwym dłużniku
Ile razy mamy przebaczać, gdy ktoś przeciw nam zawini? Czy aż siedem razy? Nie siedem, ale siedemdziesiąt siedem – taka była odpowiedź Jezusa na pytanie, które zadał mu Piotr (Mt 18,21-22).
Jej sens znaczy tyle, że mamy przebaczać zawsze. Co więcej, aby uczniowie właściwie zrozumieli, jak bardzo jest to ważne, Jezus układa przypowieść o królu, który postanowił rozliczyć się ze swymi sługami. Przyprowadzono mu jednego z nich, który był winien królowi dziesięć tysięcy talentów, a ponieważ nie zdołał oddać takiej kwoty, król nakazał sprzedać go z całą jego rodziną i majątkiem, aby odzyskać choć część długu. Ulitował się jednak pod wpływem błagań sługi i darował mu wszystko.
A ów szczęśliwiec? Gdy tylko wyszedł i spotkał innego sługę, który był mu winien sto denarów, natychmiast zażądał zwrotu i, mimo błagań nieszczęśnika oraz pozostałych współsług, wtrącił go do więzienia, dopóki długu nie odda. Oczywiście, gdy król dowiedział się o zajściu, surowo ukarał niegodziwca. Tyle przypowieść (Mt 18,23-35). A jak się ona ma do naszego życia?
Miłosierdzie króla i bezwzględność sługi
Przede wszystkim w opowiedzianej przez Jezusa historii uderza ogromna dysproporcja między kwotami, jakie do zwrotu mieli obaj słudzy. Dziesięć tysięcy talentów to coś niewyobrażalnego, wszak jeden talent równa się około trzydziestu czterem kilogramom złota. Jak więc łatwo policzyć, pierwszy sługa był winny królowi równowartość trzystu czterdziestu ton złota. Jak musiał żyć i co robić człowiek, który roztrwonił takie pieniądze?
W tekście Ewangelii według św. Mateusza, który przekazuje tę przypowieść, pojawia się greckie słowo δάνειον (daneion), które oznacza dług, ale też pożyczkę. Rozrzutny sługa musiał więc pełnymi garściami i bez opamiętania czerpać z majątku króla, a ten hojnie i bez limitów pożyczać mu bajońskie sumy. Mało tego, gdy sługa wyznał, że nie ma z czego oddać, król wspaniałomyślnie wszystko mu darował i zamiast wymierzyć należną karę i starać się odzyskać choćby część utraconej kwoty, zwrócił mu wolność.
Zupełnie inaczej prezentuje się dług, w jaki drugi sługa popadł względem pierwszego. Denar to przeciętne wynagrodzenie za dzień pracy. Równowartość stu dniówek to realna pożyczka, którą mógł zaciągnąć ktoś przyparty do muru okolicznościami życiowymi, a zarazem kwota możliwa do zwrotu. W tego rodzaju długi często wpadamy i regularnie je sobie zwracamy.
Szokująca wydaje się zatem bezwzględność pierwszego sługi, który, korzystając bez ograniczeń z hojności króla i unikając dzięki jego miłosierdziu jakichkolwiek konsekwencji swej rozrzutności, okazał się tak bezwzględny względem bliźniego winnego mu niewspółmiernie mniej.
Naśladować Boga w hojności
Problem w tym, że postawa pierwszego sługi to odzwierciedlenie naszej sytuacji egzystencjalnej. Człowiek otrzymał bowiem od Boga wieczność – niewyobrażalnie hojny dar, który przez grzech roztrwonił. Naturalną konsekwencją jest więc śmierć – kara, którą na siebie zaciągnął.
W swoim Synu Bóg jednak nie tylko wszystko mu darował, ale przywrócił mu roztrwonione życie wieczne. My dziedziczymy ten stan rzeczy i niesiemy w sobie jego skutki. Z jednej strony jesteśmy dłużnikami Boga, z drugiej strony ocaleńcami – beneficjentami Jego miłosierdzia. Nieustannie, po wielokroć popadamy w grzech, a często – grzesząc ciężko – trwonimy darowaną nam wieczność. Jednak za każdym razem, gdy ze skruchą przystępujemy do sakramentu pokuty i pojednania, szczerze wyznając swój grzech, Bóg wszystko nam daruje i przywraca życie.
Trudno więc w tej sytuacji usprawiedliwić bezwzględną logikę odpłaty, która często rządzi naszym postępowaniem w relacji do bliźnich. Mając świadomość tego, jak wiele od Boga otrzymaliśmy, powinniśmy naśladować Go w hojności.
Nie zawsze możemy wesprzeć bliźniego materialnie. Ale zawsze możemy darować mu coś więcej – miłosierdzie i przebaczenie. Zwłaszcza tym, którzy wobec nas zawinili.