Dwunastu apostołów
Zazwyczaj, gdy myślimy o wybranych przez Jezusa dwunastu apostołach, stają nam przed oczami postacie wielkich duchem mężów, którzy kładli podwaliny pod pierwotny Kościół. Uzdrawiali, uwalniali, z mocą głosili dobrą nowinę o Synu Bożym i ostatecznie niemal wszyscy oddali za Niego życie.
Ich imiona zapisały się złotymi zgłoskami w chrześcijańskich annałach, a kolejne pokolenia uczniów Chrystusa otaczają ich szacunkiem i obierają za swoich patronów. To wszystko jest oczywiście prawdą, jednak nie całą.
Trzeba bowiem pamiętać, że ich proces duchowego dojrzewania to skomplikowana droga, często naznaczona pomyłkami i błędami, które popełniali, oraz słabościami, które ujawniały się w najmniej spodziewanym momencie.
Niektórzy apostołowie zwątpili
Wystarczy wspomnieć chociażby Piotra, który najpierw napomina Jezusa, a później, w obliczu niebezpieczeństwa, najzwyczajniej się Go zapiera. Nie można też nie pamiętać o Jakubie i Janie – porywczych „synach gromu”, którzy próbowali pokrętnie wystarać się o najlepsze pozycje w królestwie Bożym.
Apostołowie bywali kłótliwi, małostkowi, skupieni na sobie, przywiązani do swoich ograniczonych i wąskich wyobrażeń Mesjasza oraz Jego misji. Efekt? Pod krzyżem Jezusa został tylko Jan. Wszyscy pozostali uciekli.
Co więcej, gdy już wydawało się, że doświadczenie męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa wstrząśnie apostołami na tyle, że doprowadzi wreszcie do zasadniczej przemiany ich życia, św. Mateusz w zakończeniu swej Ewangelii zapisuje zdanie, które może szokować.
Wspomina bowiem, że gdy po zmartwychwstaniu Jezus nakazał Apostołom udać się do Galilei, a następnie tam im się ukazał, oni oddali Mu pokłon. Ewangelista zaznacza jednak, że niektórzy εδιστασαν (edistasan), co tłumaczy się jako: „zwątpili”, „zachwiali się” (Mt 28,17). To bardzo mocne stwierdzenie. Pokazuje bowiem, jak słabi i niestabilni byli ci, na których Jezus postawił, i w których tak wiele "zainwestował".
Kościół zbudowany na słabości
Jak to możliwe, że udało się zbudować Kościół na tak słabym fundamencie? Czy Jezus nie mógł wybrać kogoś innego, bardziej stabilnego, silniejszego, wiernego i dojrzałego? Paradoksalnie, wydaje się, że celowo szukał sobie najbliższych uczniów pośród biedoty i marginesu, za który nikt po ludzku nie dałby złamanego grosza.
Apostołowie to przecież ubodzy i często nieokrzesani rybacy, co więcej, do ich grona Jezus dokooptował jeszcze Mateusza – celnika znienawidzonego przez społeczność Izraela, Szymona, który mógł mieć podejrzane powiązania z buntowniczym stronnictwem zelotów, czy wreszcie Judasza – złodzieja, który Go zdradził. Św. Łukasz informuje o tym, że swój wybór Jezus poprzedził całonocną modlitwą (Łk 6,12), z pewnością więc zdecydował świadomie, po dogłębnym rozeznaniu i rozmowie z Ojcem.
Wreszcie – co chyba najbardziej szokuje – gdy tuż przed Jego wniebowstąpieniem oddający mu pokłon apostołowie chwieją się i wątpią, On wysyła ich z misją na cały świat, aby nauczali i chrzcili wszystkie narody (Mt 28,19). To, co po ludzku nie miało szans powodzenia, w ciągu następnych tygodni, miesięcy, lat urosło w mocy Ducha Świętego do niewyobrażalnych rozmiarów i wciąż trwa – mimo kryzysów oraz ludzkiego grzechu.
To ważna lekcja dla nas. Zazwyczaj bliżej nam przecież do tego kruchego i pełnego kryzysów wymiaru życia apostołów niż do ich heroizmu i ewangelizacyjnych sukcesów. Historia najbliższych uczniów Jezusa pokazuje i uczy nas, że jeśli powierzymy się Bogu, nasza nędza nie jest dla Niego przeszkodą, co więcej – że On z upodobaniem buduje historię naszej wielkości z tworzywa naszych słabości.