separateurCreated with Sketch.

Kobieta kobiecie… rywalką. Jak przestać współzawodniczyć i zacząć wspierać?

WOMAN
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Mierzenie własnej wartości udręką poniesioną dla dobra bliskich. Znasz to? Zobacz jak wyjść ze skostniałych schematów i skończyć z niezdrową rywalizacją.

Przygotowania do świąt przypomniały mi, że my polskie kobiety, zmagamy się z pewnym trudnym dziedzictwem. Polega ono na mierzeniu własnej wartości udręką poniesioną dla dobra bliskich. Może mieć to coś wspólnego z ideałem „Matki Polki”, ale również opowiada o czymś bardziej uniwersalnym: o rywalizacji między kobietami. Może się wydawać, że jest ona domeną męskości i to tej toksycznej: kto mocniej zaciśnie zęby, będzie większym twardzielem czy sprawniej pchnie swoje życie do przodu. Kobiety współzawodniczą "po cichu", co nie zmienia faktu, że jest to dla nich (i dla ich więzi) równie destrukcyjne.

Porównywanie i udawadnianie

Odkryłam to, przygotowując sześć lat temu swój pierwszy autorski program rozwojowy, który był stworzony z myślą o kobietach („Złap życie”). Przekonałam się wtedy, że gdy chcemy zacząć dbać o swój dobrostan i traktować siebie z szacunkiem, pojawiają się w nas hamulce perfekcyjnie utrwalonych przekonań. Tych, które każą nam udowadniać coś sobie i światu. Mimo że na zewnątrz możemy sprawiać wrażenie spalających się z troski o dom i pracę. Naszym paliwem dla mnóstwa działań, które podejmujemy (lub których nie podejmujemy) staje się myśl, co i w jaki sposób robią „inne kobiety”.

Rywalizację między kobietami mogą wyrazić dwie zasady: „która z nas ma gorzej” i „która z nas radzi sobie lepiej”. Aktualnie, porównywanie się z innymi ułatwia dostęp do życia innych ludzi, który mamy za pośrednictwem social mediów. Oglądamy w nich różne twarze, sylwetki, zainteresowania, poziomy usportowienia. Obserwujemy czyjeś domy, obiady i śniadania oraz romantyczne i rodzicielskie życie. Portale ze zdjęciami i materiałami wideo są niemal jak kanały programów na żywo, w których możemy z łatwością się dowiedzieć, co słychać zarówno u celebrytów jak i u Zosi z sąsiedztwa.

Licytacja pt. "która z nas ma gorzej?"

Coraz częściej bardziej wypada opowiadać o tym, jak jest ciężko, niż o tym, że staramy się racjonalnie dbać o własne granice. Korzystniej przyznać się, że ktoś zjadł śniadanie dopiero o 11:00, niż powiedzieć, że zrobił sobie rano zdrowy, ciepły i pożywny posiłek. Jedzenie na stojąco oznacza, że mamy dużo do zrobienia, że jesteśmy zajęte, a więc i potrzebne światu. Bywamy tak zaganiane i z trudem mieszczące w sobie ilość bieżących spraw, że ludzie pytają: „Jak one to robią?”. Nie widzimy swoich ciał, które proszą o zwolnienie i o przerwę, które zdają się mówić: „Nie, nie dam rady tego już zrobić”.

„Dawanie rady” to kolejny bożek, który dzieli kobiety. Pytanie: „Która z nas radzi sobie lepiej?” wprawia nas w zawstydzenie, a rzadko kiedy w poczucie dumy, gdy spotykamy kogoś, kto sobie „nie radzi”. Pytanie to wynika z przyzwyczajenia do oceniania, praktykowanego przez całe pokolenia kobiet. Kobiet, które - cokolwiek by się nie działo – wojna, bieda i wszelkie kryzysy – musiały sobie radzić. Często kosztem zamrożenia własnej wrażliwości i potrzeb, które dźwigały siatki z tym, co „rzucili” na mieście albo naprawiały zepsuty sprzęt, bo nowego nigdzie by nie dostały.

Kobiety jak postacie z żelazobetonu

A jednak gdy „radzenie sobie” zamienia nas w postacie z żelazobetonu. Podobnie jak on tracimy zdolność do zatrzymania, do czułości, do ujawniania miękkich, delikatnych i wrażliwych części nas samych. Ubrane w maskę, która pokazuje światu (choćbyśmy tylko były we własnych czterech ścianach), że „wszystko jest pod kontrolą”, nie mają jak się wyrazić na zewnątrz. Mogą być w nas schowane jak w ciasnym, głębokim lochu – tak, że same już dawno nie mamy z nimi żadnego kontaktu. I nie potrafimy okazać sobie empatii, poczuć tęsknoty za łatwością, odpuścić albo poprosić o pomoc.

Rywalizacja niszczy więzi – blisko niej stoi zawiść, zazdrość albo przeciwnie: pogarda. Zamyka kobiety we wstydzie nad sobą, w niszczącej samokrytyce i poczuciu osamotnienia. Jej przeciwieństwem jest solidarność, współczucie i coś, co Kristin Neff nazwała „wspólnym człowieczeństwem”. To ostatnie polega na uznaniu, że wszyscy jesteśmy ludźmi i zmagamy się z podobnymi wyzwaniami. Że wszystkim nam bywa trudno, coś się nie udaje. Przecież każdy z nas ma swoje ograniczenia. I możemy o tym mówić i potrzebować przyjęcia z całą tą biedą, ale możemy być też z tym przyjęte. Właśnie z tego rodzi się prawdziwa życiowa siła: z uznania własnej kruchości. Dzięki niej zresztą, przytulamy dzieci i umiemy się z nimi bawić, zamiast ze śmiertelną powagą stawać do wyścigu życia.

Wsparcie zamiast rywalizacji

Mam takie marzenie, by przykładać się do budowania kultury, w której będziemy siebie nawzajem wspierać, a nie ze sobą rywalizować. Przez wspieranie rozumiem akceptację i pytanie: „Czego potrzebujesz?”. Wierzę też, że wspieramy siebie nawzajem także wtedy, gdy umiemy poczuć własne zmęczenie albo dyskomfort i powiedzieć „stop” presji oczekiwań, jakie nosimy w sobie albo jakie uważamy, że ma wobec nas świat. Gdy uznajemy, że radzić sobie to także umieć się popłakać, powiedzieć komuś: „Nie wiem, jak to zrobić” albo „Czy możesz mnie przytulić?”. Kiedy uznajemy, że mamy prawo do własnej odrębności, do wybierania tego, co jest spójne z naszymi wartościami i co nam służy. Kiedy uczymy się kochać siebie na dobre i na złe, i dociera do nas, że drugi człowiek też pragnie być przyjęty taki, jaki jest.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.