Katarzyna Szkarpetowska: Przed pójściem do seminarium ukończył ksiądz studia na politechnice, pracował w biznesie jako inżynier, zarabiał spore pieniądze. Nawet mieszkanie zdążył ksiądz sobie kupić.
Ks. Adam Anuszkiewicz*: To prawda. Do seminarium wstąpiłem w wieku trzydziestu dwóch lat. Moja droga do kapłaństwa była długa i dosyć niestandardowa, chociaż myślę, że powołanie do bliskości z Bogiem miałem od dzieciństwa.
Gdy byłem małym chłopcem, zapytałem jednego z kapłanów, którego wszyscy lubili i który posługiwał w mojej rodzinnej parafii, czy fajnie jest być księdzem. Odpowiedział mi: „Pewnie, że fajnie. Zobacz, dziewczyny cukierki przynoszą” (śmiech). Pomyślałem wtedy: „Wow, to super! To ja też chyba chciałbym w przyszłości zostać księdzem”. Gdy podrosłem, zobaczyłem, że świat oferuje różne inne „cukierki”. I te cukierki na jakiś czas mnie wciągnęły.
Ważnym przystankiem w księdza życiu duchowym, właściwie takim punktem zwrotnym, było dołączenie do wspólnoty „Wiara i światło”.
Tak. Po studiach na politechnice przeprowadziłem się z Białegostoku do Mińska Mazowieckiego. Przeprowadzka była motywowana względami zawodowymi. W nowym mieście czułem się samotny, w związku z tym postanowiłem poszukać ludzi, z którymi mógłbym spędzać wolny czas. Podczas ogłoszeń w kościele usłyszałem: „Wspólnota muminkowa szuka wolontariuszy”. Zaciekawiłem się. Poszedłem zapytać, co to za wspólnota. Okazało się, że powstała ona z myślą o osobach niepełnosprawnych intelektualnie oraz ich bliskich [pierwsza wspólnota muminkowa powstała w Polsce w 1978 roku – przyp. K.Sz.].
Oprócz chęci poznania fajnych ludzi w obcym mieście, pojawił się jeszcze jeden, bardzo ważny argument, żeby w tej wspólnocie być. Argument miał na imię Jola. Po roku „argument” ten ze wspólnoty odszedł, ale ja już tam zostałem i to na osiem lat. Jak widać, nie jest ważne, dlaczego przychodzisz, ale dlaczego zostajesz.
Będąc we wspólnocie muminkowej, doświadczyłem metanoi myślenia. Dzięki ludziom upośledzonym, możliwości przebywania w ich obecności, odkryłem, że relacje dają więcej radości niż rzeczy materialne, pieniądze czy sukcesy zawodowe.
W seminarium wszystko jest od-do, trzeba się podporządkować. A ksiądz był przyzwyczajony do bycia sobie sterem, żaglem i okrętem. Czy trudno było księdzu przestawić się na seminaryjne tryby?
Jasne, że się pojawiały. Z tego, co pamiętam, to tak ze trzy razy dziennie (śmiech). Były one oczywiście spowodowane m.in. moim przyzwyczajeniem do bycia niezależnym oraz rozdźwiękiem pomiędzy ideałami, wyobrażeniami, z jakimi poszedłem do seminarium, a zastaną rzeczywistością, ludzką słabością, która dotyka każdego z nas. Idąc do seminarium myślałem, że spotkam anioły w sutannach, ludzi świętych, idealnych, tymczasem każdy z nas musi o tę świętość walczyć.
W tamtym czasie, widząc chwasty, najchętniej powyrywałbym je z pszenicą. A Jezus chciał mnie oczyszczać, mówił: „Pozwól róść obojgu. Zamiast koncentrować się na drzazdze w cudzym oku, wyjmij belkę ze swojego. Skup się na swoim powołaniu”.
Przychodziłem przed Najświętszy Sakrament i pytałem Pana Boga, czy rzeczywiście to jest moja droga, bo nosiłem w sobie tę niepewność. Chciałem, żeby Bóg zapukał do moich drzwi i powiedział: „Masz być księdzem”. Albo w drugą stronę: „Masz nie być księdzem”. Ale On pozwolił, żeby to była moja decyzja, podjęta w wolności. Zobaczyłem, że chociaż Bóg mi coś proponuje, to jednak mnie do tego nie zmusza.
W seminarium usunięto księdza z chóru kościelnego, a dziś tworzy ksiądz muzykę. W jednym z kawałków rapuje ksiądz: „I znów ksiądz Adam wjeżdża na bity, to są nowe follow up'y. Kto z Jezusem, w górę łapy”.
Nie dziwię się, że mnie z tego chóru usunięto. Raczej zastanawiam się, dlaczego mnie tam przyjęto. Lubię śpiewać, ale nie potrafię. Owszem, znalazłem pewną niszę w muzyce, gdzie się odnajduję, to jest właśnie hip-hop, który traktuję jako narzędzie ewangelizacji. Hip-hop, rap chrześcijański świetnie sprawdzają się w miejscach, w których inne narzędzia ewangelizacyjne nie mają – że tak powiem – wzięcia.
Na przykład w poprawczaku, w którym posługuje ksiądz od początku kapłańskiej drogi?
Tak, to jedno z takich miejsc. Mogę powiedzieć, że w zakładzie poprawczym zostałem umieszczony od razu po święceniach i jestem tam już prawie dziesięć lat.
Posługa w tym miejscu zmusza mnie do pracy nad sobą. Jest to również przestrzeń mojego osobistego uświęcenia. Niejednokrotnie, widząc zachowanie chłopaków przebywających w placówce, ich reakcję na gościa w sutannie, zastanawiałem się: „Boże, po co ja tu w ogóle przychodzę? Czy to jest potrzebne? Jaki to ma sens?”.
Ale kiedyś podczas mszy świętej, gdy pojawiły się wątpliwości, usłyszałem w sercu głos: „Ja chcę tu przychodzić, więc i ty przychodź”. Dziś widzę też, że Bóg każde zło może przemienić w dobro. Trudy, jakich doświadczałem w dzieciństwie, problem alkoholowy w moim domu, to, że przechodziłem terapię DDA… – wszystko to stało się teraz pomocą i „narzędziami” do pracy duszpasterskiej, również w poprawczaku. Przychodzę do zakładu poprawczego, a chłopaki mówią do mnie: „Księdzu, co słychać?”, „Co księdzu myśli o tym lub o tamtym?”.
„Księdzu”?
Tak, w poprawczaku nie używa się zwrotów „proszę księdza” czy „księże”, bo ani to łatwo odmienić, ani to dobrze widziane (śmiech).
Dane mi było sprawować w zakładzie poprawczym tak piękne sakramenty jak chrzest, bierzmowanie, Pierwsza Komunia Święta. Większość chłopaków ma w sobie wrażliwość eucharystyczną. Na przykład wiedzą, że jeżeli jest się w stanie grzechu ciężkiego, to nie należy przystępować do Komunii Świętej. Pilnują tego, spowiadają się.
Od sześciu lat jest ksiądz również egzorcystą. Ta posługa też nie należy do najłatwiejszych.
Gdy mianowano mnie egzorcystą, miałem niewielki staż kapłański, bo byłem zaledwie trzy lata po przyjęciu święceń. Można powiedzieć, że to posługa, której cały czas się uczę. Jako egzorcysta widzę, że dziś szatan mocno żeruje na ludzkich kompleksach, zranieniach, wmawia ludziom, że są przegrani, do niczego się nie nadają. Każdy przypadek wymaga duchowego rozeznania. Rzadko osoba, która do mnie trafia, potrzebuje egzorcyzmu. Zazwyczaj potrzebuje modlitwy wstawienniczej, a czasami wystarczy rozmowa.
Trzeba dużo czujności, żeby też samemu nie dać się zwieść – z jednej strony pysze, która mówi: „Zobacz, robisz wielkie rzeczy, jesteś kimś wyjątkowym”, a z drugiej strony lękowi, który przychodzi ze śpiewką: „To cię przerasta. Jesteś bezradny. Nie uda ci się pomóc ludziom, którzy proszą cię o pomoc”.
To mobilizuje mnie do czujności, modlitwy i wiary w to, że Pan Bóg ze wszystkim sobie poradzi. Dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych. Jako ksiądz czuję radość, gdy widzę, jak drugi człowiek wygrywa swoje życie. Być kapłanem to czynić z ludzi zwycięzców.
*Ks. Adam Anuszkiewicz – kapelan Zakładu Poprawczego w Białymstoku, raper, egzorcysta archidiecezji białostockiej. Prowadzi na You Tubie kanał „Na wierząco”. Posługuje w parafii pw. Ducha Świętego w Białymstoku.