W życiu rodziców przychodzi moment, kiedy ich dziecko - które dotąd przybiegało ze złożonym z klocków autem czy narysowanym obrazkiem, ciągle do nas mówiło albo zadawało niezliczoną ilość pytań – zamienia się w nastolatka, który zamyka drzwi od swojego pokoju i niezwykle oszczędnie opowiada o swoim życiu. Można ulec mylnemu wrażeniu, że nas już nie potrzebuje lub popaść w stan zaalarmowania, zastanawiając się, co takiego robi w swoim świecie. Nie wymusimy na młodym człowieku kontaktu (co jest zresztą kiepskim pomysłem), ale możemy zrobić coś, by ten kontakt wspierać.
Naturalna separacja od rodzica
Wchodzenie w wiek nastoletni – to czas, gdy dzieci separują się od swoich rodziców, by znaleźć własną tożsamość (jak pisze S.J. Blakemore: „wynaleźć siebie”). To czas, gdy spada poczucie pewności siebie, co bywa kompensowane przez maskę przebojowości czy ryzykowne zachowania. Opinia rówieśników zresztą staje się tak ważna, że może zarówno popychać do różnych działań, jak i przed nimi powstrzymywać (z lęku przed ośmieszeniem).
Nastolatki separują się od nas, by znaleźć więcej przestrzeni na kontestowanie naszych wartości i... szukanie własnych. Zaczynają porozumiewać się językiem, który zdecydowanie nie przypomina literackiej polszczyzny. Przepadają w Internecie, a w celu załatwienia spraw ze znajomymi, piszą do nich wiadomości. I to przez komunikatory, na które moda przemija (w związku z tym ten, którego używasz ty, jest już dawno passé) albo te całkiem nowe (za którymi już nie nadążysz).
Nieustanna krytyka
Część rodziców po to, by uratować więź z dzieckiem, deprecjonuje nastoletni świat. Wyraża się o nim z lekceważeniem („siedzisz tylko w Internecie, zrobiłbyś coś porządnego”) albo prześmiewczo (…). Nic dziwnego, że dzieci wówczas nabierają przekonania, iż swój kruchy świat muszą przed rodzicami chronić i ukrywać, bo nie usłyszą na jego temat niczego pozytywnego. Jest to dla nich dramatyczna sytuacja, ponieważ w trudnym czasie dorastania bardzo potrzebują więzi z nami.
Jeśli chcemy utrzymać tę więź, potrzebujemy otoczyć szacunkiem ich świat. To oznacza powstrzymanie się od deprecjonowania elementów tego świata, choćby „za naszych czasów tego nie było”. Nasi rodzice też nie rozumieli muzyki, jakiej słuchamy i nie nosili ubrań, w jakie się ubieraliśmy. Warto sobie zresztą przypomnieć, jak wyglądał kontakt z rodzicami, gdy byliśmy w wieku naszych dzieci. Czy był on wspierający, czy też powodował poczucie kompletnego osamotnienia? Czego wtedy potrzebowaliśmy, a co robili nasi rodzice (bez oceniania ich, bo działali najlepiej, jak umieli, ale też bez idealizowania przeszłości)?
Co zamiast oceny?
Wspaniałym narzędziem budowania kontaktu opartego na szacunku jest niewartościująca uwaga, będąca przeciwieństwem oceniania. Kiedy młodzi ludzie dzielą się tym, co jest w nich żywe, a w odpowiedzi słyszą: „Skup się na nauce” albo „Naprawdę takie głupoty cię interesują?” – wiedzą, że nie ma sensu opowiadać rodzicom nawet o swoim hobby, a co dopiero dzielić się osobistymi doświadczeniami.
Niewartościująca uwaga polega na akceptacji („Słyszę, że to dla ciebie ważne”) i zaciekawieniu się drugim człowiekiem („Co w tym szczególnie ci się podoba?”). Możemy sobie wyobrazić, jak rozmawialibyśmy z kolegą, który znalazł egzotyczną dla nas pasję, i choć jest nam obca, chcemy się czegoś o niej dowiedzieć. Gdybyśmy powiedzieli: „Jak możesz interesować się czymś tak głupim!”, stracilibyśmy tą relację w mgnieniu oka. Stephen Covey pisał o znajomym, który chodził często ze swoim synem na mecze baseballa. Zapytany, czy tak bardzo lubi baseball, odparł: „Nie. Ale tak bardzo lubię swojego syna”.
Nie ma otwartości bez poczucia bezpieczeństwa
Żeby nastolatki chciały nam opowiadać o sobie, potrzebują czuć się przy nas bezpiecznie. Muszę wiedzieć, że mogą nam ufać, że liczymy się z ich uczuciami i obchodzi nas to, co myślą. Powinny mieć w sobie przekonanie, że pomieścimy w sobie ich burze i stworzymy w domu przestrzeń na ich pytania. Że nie będziemy wpadać w rezonans z ich wewnętrznymi sztormami, ale pozostaniemy przystanią empatii, akceptacji i spokoju.
Rodzic, który słysząc trzaśnięcie drzwiami powstrzymuje się przed głoszeniem kazań, a zamiast tego potrafi powiedzieć: „Chyba masz wszystkiego dosyć. Coś się stało?”, tworzy przestrzeń dialogu. Nasze dzieci nie mogą zrobić tego same. Po pierwsze dlatego, że nie potrafią, a po drugie – nie taka jest ich rola. Jeśli zaś nie będzie w domu miejsca na ich dorastanie, nie będą umiały opowiedzieć nam o swoim cierpieniu. Co nie znaczy, że nie zasygnalizują go na wiele innych sposobów: od izolowania się, przez kłótnie i wybuchy, po okaleczanie się i ucieczki.
Dla wielu rodziców to może być dobra wiadomość, że są dla swoich nastolatków ogromnie ważni. Że dorastające dzieci chcą być kochane, uznawane za interesujące i warte naszego czasu. Że potrzebują autonomii, by budować samodzielność, ale niemniej potrzebują kontaktu i relacji.