Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Dlaczego Ziemia Święta?
Edukacja i formacja jezuitów to temat rzeka. Jak rzeka długi. I jak rzeka obfitujący w meandry i zakola. Nowicjat, studia filozoficzne, praktyki duszpasterskie, dwa cykle studiów teologicznych, często studia specjalistyczne z innych dziedzin, a w wielu krajach świata dodatkowo programy przygotowawcze, juniorat, okresy prób i eksperymentów, etc. Fascynujący temat na osobny artykuł.
W tym tekście interesuje nas tylko etap, na jakim znajduję się obecnie, czyli okres pierwszego cyklu teologii, który spędzam w jezuickim Collegio Internazionale del Gesù w Rzymie. Na tym bowiem etapie nasza rzymska formacja przewiduje przeżycie miesiąca w Ziemi Świętej.
Po około dziesięciu latach przeżytych w zakonie, po doświadczeniu wielu tygodni rekolekcji ignacjańskich, podczas których wchodzi się w głęboką, osobistą więź z Jezusem Chrystusem; po latach różnych praktyk duszpasterskich i społecznych, w czasie których staramy się towarzyszyć Bogu obecnemu w ludziach, zwłaszcza tych najsłabszych; po latach studiów filozoficznych, w czasie których próbujemy odnajdywać Jego obecność w świecie przez Niego stworzonym; w końcu po dwóch latach studiów teologicznych, w czasie których poznajemy Go studiując Biblię, nauczanie Kościoła i całą tradycję myśli teologicznej; przychodzi moment, by dotknąć miejsc, w których tenże właśnie wcielony Bóg-Człowiek, Jezus Chrystus, mieszkał i nauczał, pracował i bawił się, uzdrawiał i spotykał się z ludźmi, w końcu umarł i zmartwychwstał.
Wyruszyliśmy więc z Rzymu w prawie trzydziestoosobowej ekipie złożonej z jezuitów pochodzących z kilkunastu różnych krajów świata: od Azji i Europy, przez Afrykę, po Amerykę Łacińską. Z różnymi doświadczeniami i kontekstami życiowymi, ale i ze wspólnym mianownikiem w postaci jezuickiej tożsamości.
Obrazek 1. Dom
Gdy wysiedliśmy z busa, który przywiózł nas z lotniska w Tel Awiwie do Jerozolimy, przywitał nas widok kilkupiętrowego budynku z jasnego kamienia (jak wszystkie budowle w mieście – to wymóg prawny, dzięki któremu miasto zachowuje swój niepowtarzalny wygląd) otoczonego pięknym ogrodem z palmami, drzewami oliwnymi i krzewami lawendy – nasz dom przez najbliższy miesiąc.
Budynek jest częścią zarządzanego przez Towarzystwo Jezusowe Papieskiego Instytutu Biblijnego w Rzymie. Zamieszkuje go mała wspólnota jezuitów. W miarę upływu czasu poznajemy coraz lepiej jej członków i ich zaangażowania. Poza posługiwaniem sakramentalnym i towarzyszeniem duchowym robią różne rzeczy.
Jeden z nich jest archeologiem. Inny wykłada w kilku tutejszych seminariach i uniwersytetach. Ktoś jest współpracownikiem katolickiego patriarchy Jerozolimy. Jeszcze ktoś pracuje w dyplomacji i dialogu międzykulturowym. I tak dalej. Wszyscy wykonują dużo ważnej pracy, docenianej przez lokalną społeczność katolicką i nie tylko.
Potwierdza to w swoim (swoją drogą, bardzo przyjacielskim i pozbawionym klerykalnej pompy) przemówieniu patriarcha, który w uroczystość św. Ignacego przyjechał do naszej wspólnoty, żeby spędzić ten ważny dla nas dzień w towarzystwie jezuitów oraz ich gości i przyjaciół.
Im dłużej jestem jezuitą, tym bardziej cenię sobie sytuacje, w których patrząc na styl życia i pracy moich współbraci widzę dobry punkt odniesienia i prawdziwą inspirację.
Obrazek 2. (Nie)pusty grób
Nasz program był bardzo intensywny, a temperatury w ciągu dnia upalne. Mieliśmy więc kilka wolnych dni, żeby odpocząć i na spokojnie wrócić do miejsc, w których chcieliśmy spędzić trochę więcej czasu. Podczas jednego z takich dni o 5.30 wyruszyliśmy razem z dwoma współbraćmi do bazyliki Grobu Świętego, wiedząc, że od 6.00 odprawia się tam katolickie msze.
Na miejscu okazało się, że na Golgocie będzie odprawiana Eucharystia po francusku, a w samym Grobie po... polsku. Współbrat z Kolumbii poszedł więc na francuską, a my w polsko-niemieckim tandemie zostaliśmy na polskiej liturgii.
I było to jedno z najbardziej wstrząsających wydarzeń duchowych, jakie kiedykolwiek przeżyłem. Z jednej strony – pusty grób. Kapliczka wybudowana na kamieniach, które dotykały martwego Ciała Jezusa złożonego tam po Jego śmierci. Z drugiej strony – obecność tego samego Jezusa, żywego, zmartwychwstałego, obecnego w Eucharystii sprawowanej przez malutką, nieco przypadkiem zebraną wspólnotę, ściśniętą wewnątrz kaplicy Grobu.
W życiu duchowym bywają momenty, kiedy ma się wrażenie, że to wszystko tylko się wydaje i w ogóle nie trzyma się kupy. Są i takie, kiedy nie ma się wątpliwości, że Bóg jest, jest bliski, żywy i zaangażowany. Tamten poranek zdecydowanie należał do tej drugiej kategorii.
Obrazek 3. Via crucis
W piątek wybrałem się na nabożeństwo drogi krzyżowej. Było wyjątkowo upalne popołudnie. Mimo to, od pierwszej do ostatniej stacji miałem gęsią skórkę.
Proste rozważania prowadzone w trzech językach przez tutejszych franciszkanów, przerywane śpiewem Pater noster i Ave Maria, mieszały się z dobiegającymi z meczetów śpiewami nawołującymi do modlitwy i zwyczajnym gwarem turystów. Przeciskaliśmy się między targowymi straganami, trochę w pośpiechu, aż do bazyliki Grobu Świętego.
Z jednej strony upał, zgiełk i zmęczenie skutecznie uniemożliwiały głęboką kontemplację męki Pańskiej. Z drugiej jednak strony, odrobina świadomości, że te wydarzenia, które znam od dzieciństwa, rozgrywały się właśnie tutaj, wystarczyła, żeby kolejne kroki i zapamiętywane obrazy stały się najbardziej poruszającą drogą krzyżową, jaką odprawiłem kiedykolwiek.
Ale chyba trochę takie jest całe życie duchowe: między zgiełkiem a pośpiechem, w prostym kontakcie z rzeczywistością, Bóg staje się częścią naszej codzienności.
Obrazek 4. Miejscowi katolicy
Jednym z dni wolnych była któraś z niedziel. Mieliśmy więc możliwość uczestniczenia w niedzielnej Eucharystii sprawowanej przez miejscowe wspólnoty katolików. Razem z kilkoma współbraćmi poszliśmy do lokalnego kościoła greckokatolickiego.
Liturgia była sprawowana po arabsku z fragmentami po angielsku. Przewodniczył emerytowany arcybiskup, w koncelebrze m.in. dwóch naszych współbraci i dwóch księży z Polski, na których przypadkiem natknąłem się już po raz drugi. W liturgii wybrzmiewały absolutnie zachwycające śpiewy.
Po jej zakończeniu większość wspólnoty zatrzymała się w przedsionku cerkwi, żeby przynajmniej przez chwilę ze sobą porozmawiać i wypić kawę z kardamonem. Duszą towarzystwa był sam arcybiskup, w wyświechtanej koszuli pod koloratkę, mimo zaawansowanego wieku i ewidentnych trudności zdrowotnych, tryskający entuzjazmem i humorem.
Zabrał nas na taras, z którego roztacza się zapierający dech w piersiach widok na Wzgórze Świątynne. Przy tarasie mieści się jego "rezydencja": malutki, prosty i ubogi, wręcz biedny (i zdecydowanie domagający się remontu) pokoik, a w nim biurko, łóżko, szafa, regał z książkami i lodówka.
"Tak sobie żyję. Jest tu bogato: mam gdzie spać – to więcej, niż Pan Jezus obiecywał w Ewangelii; zobacz, w lodówce czeka na mnie obiad, który sobie odgrzeję w mikrofali; mam tu nawet internet. Niestety nie mam was czym poczęstować, szkoda, ale dla Niego warto tak żyć" – powiedział, wskazując na zawieszony na ścianie drewniany krucyfiks.
Pożegnawszy się z nim, poszliśmy razem z jednym z nowo poznanych współbraci do pobliskiej kawiarni. Kawa, ciastka, luźne rozmowy i przechodzący obok nas chrześcijanie różnych obrządków zmierzający do swoich świątyń na niedzielną liturgię.
To było bardzo dobre przedpołudnie. Jedno z wielu.
Obrazek 5. Pustynia
Poza miejscami związanymi wprost z Jezusem i Pismem Świętym, zwiedziliśmy sporo parków narodowych, pustynie, ruiny miast i twierdz. Po tych doświadczeniach zacząłem inaczej rozumieć wiele obrazów i metafor biblijnych.
„Bądź dla mnie skałą schronienia, warownią, która ocala” – widząc kilka twierdz położonych na wysokich górach wyrastających z niekończących się równin (jak choćby słynna Masada), łatwo zrozumieć, że znalezienie się wewnątrz niej dawało poczucie bezpieczeństwa w niespokojnych czasach wojen. Nic dziwnego, że autorowi przyszła na myśl właśnie taka metafora w odniesieniu do poczucia bezpieczeństwa, jakie daje Bóg.
Ruiny miast i pałaców wybudowanych przez Heroda Wielkiego, czy wzmianka o Piłacie na tablicy w Cezarei Nadmorskiej, dają z kolei poczucie mocnego osadzenia wydarzenia Jezusa Chrystusa w realiach historii i konkretnej kultury.
I pustynie. Cisi, ale najbardziej prawdomówni świadkowie minionych wieków. Niewiele się na nich zmienia przez tysiące lat. Gorąco w dzień, zimno w nocy. Susza. Bycie zdanym na własne zapasy wody lub na znalezienie jakiejś oazy. Ograniczenie bodźców. Milczenie. Monotonia.
Doświadczenie Izraela, doświadczenie Eliasza, doświadczenie Jezusa, doświadczenie ojców pustyni. Doświadczenie spotkania z Bogiem. Z tyłu głowy nieustannie jeden z moich ulubionych cytatów z Ozeasza: „Dlatego chcę ją przynęcić, na pustynię ją wyprowadzić i mówić do jej serca” (Oz 2,16).
Obrazek 6. Zwyczajność
Góra Oliwna, Jezioro Tyberiadzkie, góra Tabor. Miejsca-symbole, które wyobrażałem sobie setki razy podczas ignacjańskich kontemplacji, bo Jezus i uczniowie często tam chodzili, więc – siłą rzeczy – wydarzyło się tam zatem wiele ważnych wydarzeń. Będąc w tych miejscach towarzyszyła mi jednak bardzo prozaiczna myśl: w czasach Jezusa to musiały być po prostu świetne miejsca, żeby spotkać się z przyjaciółmi, odpocząć, pobyć razem. Trochę takie krakowskie Bagry i kopiec Kraka. Każdy w swojej miejscowości znajdzie z łatwością własne analogie.
Nad jeziorem znajduje się też kościółek upamiętniający „wielkanocne śniadanie” opisane w Janowej Ewangelii, które to Jezus przygotował po swoim zmartwychwstaniu dla apostołów zmęczonych nieudanym nocnym połowem.
Kocham całą tę scenę: od atmosfery rezygnacji i zamotania przed wypłynięciem na połów, przez ekscytację po rozpoznaniu nad ranem Jezusa, po to magiczne w swojej normalności śniadanie, które Zmartwychwstały przygotował dla swoich zmęczonych przyjaciół.
Spotkanie totalnie niezwykłe i totalnie zwyczajne. Spotkanie, podczas którego wszystko jest jasne i nic nie jest jasne. Spotkanie, które nie zmienia nic i zmienia wszystko.
Czyli kwintesencja naszego doświadczenia zmartwychwstania. Jeśli człowiek Go spotkał na swojej drodze, nie może oprzeć się zachwytowi, szczęściu, pokojowi i miłości, jakie to spotkanie wnosi w jego życie. Prędzej czy później doświadczenie rozpływa się, niczym Zmartwychwstały w ewangelicznych opowiadaniach. Zostaje jednak przekonanie, że po prostu dobrze jest żyć w logice, której uczy Chrystus.
Obrazek 7. Rekolekcje
Ostatni tydzień naszego pobytu w Ziemi Świętej poświęciliśmy na wspólne odprawienie Ćwiczeń Duchowych, czyli rekolekcji w milczeniu opracowanych przez św. Ignacego Loyolę. Metoda w dużej mierze opiera się na odprawianych około pięciu razy dziennie rozmyślaniach i kontemplacjach ewangelicznych, w których dużą rolę odgrywa wyobrażanie sobie danych scen biblijnych oraz kontakt z własnymi uczuciami.
Efektem odprawienia pełnych rekolekcji ignacjańskich jest doświadczenie miłości Boga, na skutek czego stajemy się ludźmi bardziej wolnymi od naszych nieuporządkowanych przywiązań, a przez to będącymi w stanie lepiej odnajdywać i realizować wolę Bożą w naszej codzienności. Czyli po prostu żyć pełniej i szczęśliwiej.
Było to doskonałe zakończenie tego intensywnego czasu. Nie tylko ze względu na nową jakość kontemplacji, gdyż bardzo pomocne okazało się zobaczenie na własne oczy miejsc, w których rozgrywały się kontemplowane wydarzenia. Był to również dobry czas na uporządkowanie i duchowe pogłębienie doświadczeń ostatnich tygodni. Żeby nie stały się one wyłącznie miłym wspomnieniem pięknych miejsc, ale pomagały wejść w głąb doświadczenia Boga, który „działa i pracuje dla mnie we wszystkich rzeczach stworzonych na obliczu ziemi” (jak pisze św. Ignacy w Kontemplacji pomocnej do uzyskania miłości), żeby lepiej z Nim w tej Jego boskiej działalności współpracować.
Ostatecznie, to jest nasza misja jako jezuitów (choć tak naprawdę nie tylko nasza) i temu służy cała nasza długa i skomplikowana formacja zakonna. W końcu, jak mówił inny wielki mistyk, św. Jan od Krzyża, „pod wieczór życia będziemy sądzeni z miłości”.