Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Życie modlitewne ma różne etapy
Modlitwa jest drogą, która prowadzi nas w różne miejsca. Idąc tą drogą i rozglądając się wokół siebie, czasami widzimy totalnie nowe okolice. Czasem wydaje nam się, że mamy jakieś déjà vu. Jeszcze innym razem jesteśmy całkiem pewni, że już tutaj byliśmy, choć oglądaliśmy to miejsce z nieco innej perspektywy. Podobnie życie modlitewne ma różne etapy, które często przeplatają się, przenikają i krzyżują.
W tym mini-eseju – stworzonym na podstawie doświadczeń i przemyśleń z własnej modlitwy i z towarzyszenia innym w ich drodze duchowej – proponuję pewne uproszczone spojrzenie, które może być pomocne, żeby poukładać sobie trochę własne duchowe doświadczenia. Wyróżniam w nim trzy „miejsca”, przez które, w różnych momentach, przechodzimy idąc drogą modlitwy.
Naśladowanie
Kiedy zaczynamy przygodę z modlitwą, najczęściej uczymy się od innych – od naszych przewodników i towarzyszy duchowych, z książek, tekstów, filmów na YouTube i TikToku etc.
Na tym etapie staramy się naśladować dobre wzorce pochodzące od bardziej doświadczonych osób. Patrzymy wtedy w kierunku Boga i staramy się zrobić coś, żeby wejść z Nim w kontakt. To w pewnym sensie fundamentalny czas dla naszego rozwoju duchowego, bo daje nam narzędzia do dalszego wzrostu.
Oczywiście, istnieje ryzyko sztywnego zatrzymania się na tym etapie. Można wtedy (nieświadomie) z nieskończonego Boga zrobić bożka, którego obłaskawiamy codziennymi rytuałami, do których się przyzwyczailiśmy.
Z drugiej jednak strony, na przestrzeni wieków, zawsze byli ludzie, którzy przez całe życie modlili się przy pomocy prostych formuł, jakich nauczyli się od swoich rodziców i żyli w niesamowitym poczuciu Bożej opatrzności. To prawdziwa, choć zupełnie niepozorna mistyka!
Improwizacja
Są osoby, które nawróciły się podczas modlitwy charyzmatycznej lub dotarły do tego miejsca po doświadczeniach wyłącznie modlitwy konkretnymi formami. Poczucie bliskości Boga, silne poruszenie uczuciowe. Nie ma wątpliwości: „Bóg jest!”.
To bardzo cenne doświadczenie. Pokazuje nam, że nie jesteśmy tylko trybikami w machinie świata, ale każdy z nas jest ważny: Bóg interesuje się właśnie mną, wchodzi ze mną w osobisty kontakt. To co czuję, czego pragnę, jest ważne. Mogę to wyrażać w spontaniczny sposób, czuć się swobodnie i bezpiecznie wobec Pana.
„Nieuporządkowane przywiązanie” do tego miejsca modlitewnego jest jednak niebezpieczne. Jak uczy św. Ignacy Loyola, nasze życie duchowe składa się z momentów pocieszenia i strapienia.
Opisane powyżej doświadczenia są charakterystyczne dla momentów pocieszenia. W okresach strapienia nawet najpiękniejsze modlitewne chwile i duchowe uniesienia z przeszłości wydają się złudzeniem. Mamy poczucie pustki, oschłości i mówienia do ściany, o jakiejkolwiek emocjonalnej gratyfikacji nawet nie wspominając.
Poza tym, jeśli nigdy nie wyjdziemy poza ten etap, możemy zatrzymać się na mówieniu Bogu o tym, co ważne dla nas i nigdy nie dotrzeć do prawdziwego wsłuchania się w to, co ważne dla Niego.
Dostrojenie
Niezwykle pięknym miejscem modlitewnym jest etap, w którym uświadamiamy sobie jak bardzo nasycone Bogiem jest Pismo Święte i tradycyjne modlitwy, zwłaszcza liturgiczne. Zaczynamy wtedy doceniać wagę tych słów oraz ich potencjał do kształtowania, a ostatecznie (jak to się mówi w teologii, zwłaszcza wschodniej) do przebóstwiania naszego życia.
To etap, na którym jednocześnie z nieśmiałością i fascynacją wsłuchujemy się i wypowiadamy słowa liturgii, modlitw świętych, czy Słowa Bożego. Praktycznie namacalnie doświadczamy wtedy, jak słowa stają się realną i żywą częścią naszej codzienności.
Zaczynamy wtedy widzieć kruchość i ulotność naszych własnych przemyśleń i słów, więc powierzamy się rzeczywistości większej od nas. Nie kusi nas nawet, żeby coś od siebie dodawać, albo opowiadać o sobie, bo po prostu wiemy, że „wie Ojciec nasz czego nam potrzeba”. Jesteśmy raczej, niczym biblijni prorocy, zasłuchani i zapatrzeni w Boże Serce, w którego głębię zaglądamy przez okna wielkiej, modlitewnej tradycji.
Jednak pozostając w tym miejscu bezrefleksyjnie i bezkrytycznie, również ryzykujemy. Możemy bowiem „odkleić się” od własnego serca i tego, co przynosi nasza codzienność.
Tymczasem chcąc być w realnym kontakcie z Panem Bogiem – a nie tylko z naszymi wyobrażeniami i projekcjami – potrzebujemy wsłuchiwać się we wszystkie kanały, jakimi mówi do nas Bóg. Zarówno Pismo Święte, jak i newsy z portali informacyjnych; zarówno Tradycja Kościoła, jak i nasze osobiste pragnienia i marzenia; tak momenty ascezy i pokuty, jak i dobrej, bezinteresownej zabawy z przyjaciółmi; tak opinie autorytetów, jak i własna intuicja i zdrowy rozsądek.
Które miejsce najlepsze?
Wracając do metafory z początku tego tekstu, możemy powiedzieć, że nieuchronnie kusi nas pytanie: w którym z tych miejsc możemy się osiedlić? Wybudować dom z garażem i posadzić ogród?
Choć tęsknota za stabilizacją jest zrozumiała i sama w sobie dobra, to w kwestii modlitwy musimy pozostać wiecznymi pielgrzymami. Żadne z tych miejsc nie jest samo w sobie lepsze ani gorsze od innych. Dobre dla nas jest to miejsce, w którym na danym etapie naszego życia spotykamy Pana Boga, który pomaga nam przemieniać nasze życie na bardziej ewangeliczne, bardziej Jezusowe. Pozostając w kontakcie z własnym sercem uczymy się coraz lepiej odkrywać te miejsca, do których w tym momencie naszego życia zaprasza nas Bóg.
Czasami potrzebujemy z dziecinną spontanicznością zaśpiewać piosenkę, albo „wylać serce przed Bogiem” w charyzmatycznym słowotoku. Innym razem duchowo nasyci nas kontemplacja jakiejś sceny biblijnej lub chwila zadumy nad modlitwą św. Tomasza z Akwinu. A jeszcze kiedy indziej jedyną modlitwą, jaka utrzyma w nas iskierkę wiary i nadziei będzie wyszeptany niemal automatycznie dziesiątek różańca.
Ważne, żeby mieć oczy szeroko otwarte i nie zamykać się na to, co Pan Bóg proponuje nam w naszej codzienności. Szerokiej drogi!