Krzysztof Samela, muzyk, kulturoznawca, filozof i arteterapeuta, opowiada o swoim doświadczeniu muzyki i jej terapeutycznej sile, która prowadzi go przez całe życie. To opowieść o tym, jak sztuka pomogła mu przetrwać onkologiczną chorobę i przewartościować życie. Jak działa muzykoterapia?
Beata Dązbłaż: Powiedział pan, że gdyby nie muzyka, nie byłoby pana wśród nas. Wierzy pan w uzdrawiającą moc muzyki i sztuki. Stąd narodził się pomysł, by dzielić się sztuką z chorymi w szpitalach, hospicjach, domach pomocy społecznej?
Krzysztof Samela*: Nie tylko wierzę, ale mam pewność, że w sztuce drzemią ogromne zasoby terapeutyczne. Zresztą arteterapia, szczególnie muzykoterapia, to dziedzina naukowa z pogranicza takich dyscyplin jak psychologia, medycyna i sztuka. Jej początki odnajdujemy już w starożytności. Po allogenicznym przeszczepie szpiku kostnego powołałem do życia Stowarzyszenie Wspierania Sztuki, Edukacji i Terapii ArteFakt. W jego skład wchodzą przyjaciele i artyści: muzycy, plastycy, aktorzy. Łączy nas idea pomagania. Nie traktujemy sztuki jedynie jako nośnika doświadczeń estetycznych. W ośrodkach opiekuńczo-leczniczych sztuka jest nośnikiem wartości terapeutycznych. Arteterapeuterapia jest formą terapii poprzez sztukę.
Od 2015 roku organizujemy charytatywne koncerty, warsztaty biblioterapeutyczne i wystawy malarskie. Wykonaliśmy już ponad 100 koncertów dla starszych, chorych i niepełnosprawnych – ludzi wykluczonych z kultury.
Wartość arteterapii, muzykoterapii recepcyjnej jest niepodważalna. Powoduje, że nasi słuchacze śmieją się, wzruszają, przypominają sobie chwile z przeszłości. Często, ku zdziwieniu personelu opiekuńczego, osoby z demencją, nie pamiętający swojego imienia czy nazwiska, na naszych koncertach bez problemu śpiewają piosenki Mieczysława Fogga.
Terapia przez sztukę
Łatwo jest pomagać innym?
Są różne formy pomocy. Muzycy, jadąc gdzieś na koncert, zwykle czekają pół dnia na próbę, a potem na sam występ. My w tym czasie ubieramy garnitury i idziemy np. do najbliższego DPS-u. Gramy specjalnie dla ludzi, którzy z powodu starości czy niepełnosprawności nie są w stanie dotrzeć do ośrodka kultury. Gramy dla środowisk wykluczonych z kulturalnego życia.
Pomaganie nie jest trudne. Wystarczy podejść do drugiego człowieka, usiąść przy nim, dotknąć dłoni, czegoś posłuchać, coś przeczytać wspólnie pooglądać zdjęcia. Wtedy powstaje więź, o której ci ludzie już zapomnieli, bo są osamotnieni.
Pomysł na taką formę wsparcia wypłynął z pańskiego doświadczenia rzadkiej choroby onkologicznej.
Wyjechałem z Poznania do Warszawy na leczenie godzinę po tym, jak urodził się mój trzeci syn. Kilka godzin później, z duszą na ramieniu, stanąłem przed gmaszyskiem Centrum Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie. Pomyślałem: „Co się dzieje, przecież tu nic nie pasuje, nic się nie zgadza. Gdzie jest moje życie?”. Jedna z lekarek powiedziała, że mam szansę na wyleczenie tak 1 na 1000... Co mogłem zrobić? Zmieniłem lekarza (śmiech).
Przyznaję, po tej „felczerskiej diagnozie” był moment, kiedy nie chciałem podejmować leczenia. Chciałem wracać do domu, do żony i małego synka. Do pozostania w szpitalu przekonała mnie żona. Użyła argumentu finansowego: „Jeśli w ogóle chcą cię leczyć, a koszt leczenia to dwa nowiutkie Jaguary, to może jest szansa, bo NFZ nie przyznaje pieniędzy na cuda...”. Potem był eksperymentalny przeszczep szpiku... To był rok 2007.
Muzyka drogą do Absolutu
Konkretne utwory wpisywały się w kolejne doświadczenia etapów leczenia. Dawały nie tylko ukojenie, nadzieję, ale i wiarę.
Przykładem muzyki, która była dla mnie wybawieniem podczas pobytu w szpitalu jest twórczość np. Pata Metheny’ego. Obniżyła mój poziom lęku i zmotywowała mnie do wstania z łóżka, większej aktywności, otworzenia się na innych. Pozwoliła uwierzyć we własne możliwości i w to, że mogę sobie pomóc w procesie zdrowienia. „Pasja wg. św. Jana” Bacha z kolei uzmysłowiła mi, że najważniejsza jest dla mnie żona i dzieci – nie praca, nie pieniądze ani kolejna nagrana płyta. Muzyka to nośnik i droga do Absolutu, to On – jeśli chce – gasi świeczki życia. Jestem mu wdzięczny, że mojej nie zgasił.
Pańskie życie jest wypełnione muzyką. Jako nastolatek wolał pan jej słuchać, niż biegać za piłką.
Od dziecka pragnąłem kontaktu z muzyką. Gdy inne dzieciaki biegały za piłką, ja wolałem wsłuchiwać się w jej tony. To ona ukierunkowała moje wybory i to ona wybrała wykonywany przeze mnie zawód. Najważniejszy jest tu emocjonalny przekaz zawarty w muzyce. Nie da się tego opisać wzorem matematycznym, bo to jest sztuka. Ona powoduje, że się wzruszamy, przeżywamy ją. Porównuję to do wyobrażenia brudnego, parcianego worka zawieszonego przy suficie. Mamy świadomość, że jest w nim idea piękna, gdy wyciągamy do niej ręce, doświadczamy tych emocji, ale nigdy nie będziemy wiedzieli jak wygląda, co jest za tą brudną otoczką.
Muzykoterapia
Z jakimi emocjami i reakcjami spotykacie się wśród publiczności podczas charytatywnych koncertów „Tango Fogg”?
Zawsze z wielkim wzruszeniem i dobrym przyjęciem. Niezależnie czy są to hospicja, szpitale czy DPS-y z ludźmi niepełnosprawnymi czy starszymi. W tych miejscach jest starość, lęk, nuda i samotność. Te koncerty są zawsze czymś wyjątkowym. Gramy specjalnie dla nich. Piosenki przypominają im o ważnych chwilach w ich życiu.
Pamiętam, gdy graliśmy w plenerze koncert w hospicjum. Było lato, okna pootwierane, by pacjenci mogli słuchać nas na łóżkach. Niewielu mogło wyjść, zaledwie kilka osób na wózkach i dwie na łóżkach podłączone do masy rurek i aparatury. Gdy skończyliśmy grać, wchodząc do budynku spotkałem się wzrokiem z panią przykutą do łóżka. Miała tylko „żywe oczy”. Uśmiechnąłem się do niej, a w jej oczach zobaczyłem ogromne wzruszenie, łzy i jeszcze coś – poczucie szczęścia i ukojenia. Tego nie da się opisać słowami.
Metafizyka?
Tak, absolutnie. To była relacja między nią a mną. To było po stokroć ważniejsze niż oklaski na zwyczajnych koncertach. Tutaj ich nie było, bo ci ludzie nie byli w stanie ich bić. Ale to nie ma znaczenia. Ta pani choć na chwilę zapomniała o swojej sytuacji, śmierci, samotności. I o to właśnie w tym chodzi.
*Krzysztof Samela – kontrabasista i gitarzysta basowy, muzyk sesyjny, muzykoterapeuta i nauczyciel akademicki. Prezes Stowarzyszenia Wspierania Sztuki, Edukacji i Terapii ArteFakt. Ukończył dwa magisterskie kierunki humanistyczne na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu – kulturoznawstwo oraz filozofię, a także (podyplomowo) arteterapię. Certyfikowany arteterapeuata Stowarzyszenia Arteterapeutów Polskich „Kajros” (spec. muzykoterapia) oraz wieloletni członek Stowarzyszenia Muzykoterapeutów Polskich. Współpracował/współpracuje z wieloma artystami polskiej muzyki i teatru, m.in. z Katarzyną Skrzynecką, Krzysztofem Majchrzakiem, Stanisławą Celińską, Małgorzatą Ostrowską, Justyną Szafran, Maciejem Maleńczukiem, czy Robertem Janowskim oraz gwiazdami światowego formatu (m.in. Vladimirem Cosmą, Gordonem Haskelem). Brał udział w nagraniu kilkudziesięciu płyt, kilkunastu audycji telewizyjnych i radiowych oraz trzech filmów fabularnych. Autor książki „Moja Pieśń. Refleksje o życiu, muzyce i terapii muzycznej w leczeniu onkologicznym”, cyklu artykułów popularyzujących terapie kulturowe oraz publikacji naukowych w dziedzinie muzykoterapii