Jego pierwszą parafią stał się schron. Gdy wybuchła wojna ubrał sutannę, wziął Biblię do ręki i usiadł wśród przerażonych ludzi, modląc się za nich w milczeniu. – Mogłem z nimi jedynie być – mówi greckokatolicki ks. Roman Hrydkovets, który w Czernichowie przeżył czterdzieści dni rosyjskiej okupacji.
Parafia w schronie w Czernichowie
Do Czernichowa przyjechał w grudniu ubiegłego roku razem z żoną i małym dzieckiem, po tym, jak po ukończeniu seminarium w Kijowie zrobił specjalizację z misjologii w Rzymie. Było to kilka miesięcy po jego święceniach kapłańskich.
Jego misją miało być utworzenie nowej wspólnoty w tym mieście, leżącym nieopodal granicy z Białorusią. – Parafia istniała jedynie na papierze. Nie było wiernych, kościoła, ani nawet terenu, na którym mógłbym zacząć budowę: musiałem zaczynać od zera – mówi ks. Roman.
Mimo to, gdy wybuchła wojna nie zastanawiał się ani chwili – postanowił zostać wśród ludzi, którym miał głosić Jezusa. Żonę z dzieckiem wysłał na bezpieczniejsze tereny i wraz z innymi zszedł do schronu. – Zrozumiałem, że moją misją na ten czas jest po prostu bycie z ludźmi – mówi.
Na początku modlił się w milczeniu i po prostu siedział w schronie razem z ludźmi, których z każdym dniem zaczął lepiej poznawać. Większość była niewierząca. Z czasem zaczął proponować wspólną modlitwę w intencji pokoju i rodzin tych, z którymi się ukrywał, tworząc proste wezwania, zrozumiałe dla ludzi, którzy z kościołem niewiele mieli wspólnego.
„Boże ratuj nas”
– Zaproponowałem żebyśmy powtarzali kilkakrotnie „Boże ratuj nas”, „Panie nie opuszczaj nas”. Te proste wezwania płynęły prosto z naszych serc – mówi ks. Roman. W schronie były również dzieci, o czym świadczą pozostawione na ścianach kolorowe rysunki. Każdego wieczora ten brodacz o uśmiechniętych oczach zbierał maluchy i opowiadał im bajki, zamieniając gehennę wojny w zaczarowany świat.
Gdy się go słucha wszystko wydaje się proste, ale te dni w Czernichowie to był nieustanny ostrzał. Ludzie nie mogli wyjść ze schronu w obawie przed rosyjskimi agresorami, którzy bestialsko mordowali, gwałcili i głodzili Ukraińców. Księża i pastorzy byli wyłapywani i więzieni. Prawosławni mnisi musieli salwować się ucieczką, a na ich miejsce przywieziono prawosławnych kapłanów z Krymu, popierających narrację agresora.
Sytuacja humanitarna stała się dramatyczna, gdy po miesiącu okupacji zniszczono most na Desnie i do miasta nie docierała już żadna pomoc. To było prawdziwe piekło, w którym Rosjanie rabowali cywilom ostatnie resztki żywności. W schronach nie było elektryczności, brakowało wody. Gdy 5 kwietnia Rosjanie zostali wypędzeni z miasta, które zajęli 25 lutego, schrony zaczęli opuszczać wycieńczeni ludzie, którzy wciąż się zastanawiają, jak udało im się przeżyć ten czas gehenny.
Głosić Chrystusa w czasie pokoju i wojny
– Ludzie są wstrząśnięci przemocą, niesprawiedliwością i barbarzyństwem, którego byli świadkami. Na ile mogę, staram się ich wspierać – mówi ks. Roman. – Rzeczą naturalną jest to, że rodzi się złość, bunt, dlatego cały czas jestem przy nich. Pozwalam im się wygadać, wylać cały swój smutek i ból, zachęcając do modlitwy do Boga, aby nas wspierał i wyzwolił z nienawiści. Modlimy się, żeby nie nienawidzić. Na przebaczenie i pojednanie przyjdzie jeszcze czas.
Kapłan wyznaje, że w Czernichowie większość schronów jest obecnie już pusta. Zostali w nich jedynie ludzie, którym bomby zniszczyły domy i nie mają się gdzie podziać. Jednak jeden ze schronów stał się swoistymi katakumbami, w których, jak w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, rodzi się pierwsza wspólnota. – Stało się już tradycją, że w miejscu, gdzie przetrwaliśmy najcięższe chwile, spotykam się dalej z dziećmi, które nadal przychodzą słuchać, jak opowiadam im bajki. Towarzyszą im też rodzice – mówi ks. Roman.
Do swojej posługi nie dorabia wielkich słów. Mówi o „obecności”. – Moim zadaniem jest głosić Chrystusa tak w czasie pokoju, jak i wojny. Świadczyć o Jego miłości, dzięki której zło i śmierć nie mają na świecie ostatniego słowa. Chciałbym, aby uwierzyli, że istnieje Ktoś, kto zbawił ich dusze, i że nawet jeśli ciało umrze, to ona jest nieśmiertelna. W naszym czasie to szczególnie ważne – mówi kapłan. I dodaje z nadzieją: - Niedługo wszystkie schrony na Ukrainie staną się puste, podobnie jak grób Jezusa. Przyjdzie zmartwychwstanie.