Z o. Jakubem Gonciarzem, dominikaninem pracującym od ponad 11 lat na Ukrainie, rozmawia Jarosław Kumor.
„Struktura dobra” na tle wojny
Jarosław Kumor: Od rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę miną wkrótce dwa miesiące. Dziś jest ojciec w Polsce, ale większość tego czasu spędził ojciec w Kijowie. Co było najtrudniejsze?
O. Jakub Gonciarz OP: Zdecydowanie najtrudniejszy był pierwszy tydzień. Najpierw szok. Kiedy ta wiadomość została podana przez media, nie dowierzałem. Od pierwszych dni bardzo trudna była nieprzewidywalność sytuacji. Wszystko zostało wyrwane spod kontroli. Miałem poczucie, że naprawdę nie wiem, co się będzie ze mną działo za godzinę, wieczorem, czy dożyję do rana.
Z czasem zapewne było łatwiej się odnaleźć. Pojawiły się jakieś paradoksalnie pozytywne doświadczenia, spotkania, relacje z ludźmi?
Niezależnie od celów i idei, wojna zawsze jest złem. Trzeba to sobie jasno powiedzieć. Ale nie tylko zło króluje w świecie i nie tylko ono zwycięża. Oczywiście – sprowokowane przez to zło – zaczęło pojawiać się dobro.
Widziałem mnóstwo ludzi, którzy chcieli po prostu czynić na ulicach Kijowa dobro w warunkach wojennych. Widziałem tysiące ludzi, którzy zaangażowali się w wolontariat. Chcieli i chcą być potrzebni osobom w trudnej sytuacji, które nie mogą zadbać o siebie. Obserwowałem dużo troski o starszych, chorych, o rodziny, zwłaszcza te wielodzietne, które nie mogły wyjechać z Kijowa albo nie wiedziały, jak to zrobić.
Była to więc pomoc w transporcie, ale też dostarczanie leków, żywności. Powstała struktura dobra, która była zaskakująca, zadziwiająco wielkoduszna. To przekraczało według mnie wszelkie możliwe oczekiwania.
Nagle z dnia na dzień spotykałem np. ludzi gotowych z narażeniem życia ratować cywili z podkijowskiego Irpienia, którzy cudem uchodzili z życiem.
„Jezus uczy mnie, jak umierać”
Mam wrażenie, że bardzo łatwo możemy przełożyć to, co dzieje się na Ukrainie na rzeczywistość krzyża i cierpienia Jezusa. To jest inne Triduum Paschalne dla ojca?
Na pewno inne, dlatego że będzie w Warszawie, z Ukraińcami, którzy tu przebywają. Będziemy też razem świętować Wielkanoc w naszym klasztorze na Freta w Warszawie.
Co może być dla mnie nowego w sposobie przeżywania tego Triduum? Patrzę na historię Jezusa i uczę się od Niego nie tylko jak żyć, ale też jak umierać. To jest dla mnie pewna nowość i myślę, że w większości sytuacji duszpasterskich, nawet przy okazji pogrzebów, ten temat jest omijany.
Możemy znaleźć wielu ludzi, którzy próbują nauczyć nas, jak żyć maksymalnie skutecznie, efektywnie, samorealizować się, być szczęśliwym, natomiast myślę, że w naszej kulturze nie mamy nauczycieli dobrej śmierci. I nie chodzi tutaj o eutanazję, tylko o umiejętność przejścia przez etap, który jest konieczny w istnieniu każdego z nas.
Czy można powiedzieć że Ukraińcy, którzy dzisiaj walczą, będąc oswojonymi z tym, że lada moment mogą umrzeć, są pewnym obrazem Jezusa w Ogrójcu, u którego strach miesza się z gotowością pójścia na śmierć?
Śmierć nie jest dla nas czymś naturalnym. Zostaliśmy stworzeni do życia. Śmierć jest konsekwencją grzechu, czyli czymś, co jest dla nas w zamyśle Bożym od początku nienaturalne. Jeżeli mamy doświadczenie czegoś nienaturalnego, to pojawia się strach.
To właśnie widzimy w doświadczeniu Jezusa w Getsemani. To jest jeden z tych elementów przygotowania się do dobrej śmierci – spotkanie z własnym lękiem.
Ten lęk w przypadku Jezusa nie jest lękiem paraliżującym. Zwróćmy uwagę, że synoptycy podkreślają lęk i cierpienie Jezusa, natomiast Jan Ewangelista mówi o tym wszystkim z perspektywy nieba. W Ewangelii jego autorstwa Jezus mówi o swoim życiu: “Nikt Mi go nie zabiera, lecz oddaję je z własnej woli” (J 10,18a).
Czyli można wygrać z lękiem w momencie osobistej decyzji o oddaniu swojego życia jako daru, tak jak Jezus. I to jest ten drugi element dobrego przygotowania się do śmierci – gotowość ufnego wypuszczenia swojego życia z własnych rąk.
Cierpienie czy krzyż?
Czy możemy powiedzieć, że Ukraińcy niosą dziś krzyż?
Myślę, że w naszym aktualnym katolickim nauczaniu rozszerzamy znaczenie tego słowa na rzeczywistość, która nie jest z nim związana. Oczywiście, gdy mówimy o krzyżu, nie chodzi nam o konkretny przedmiot, który służy do zadawania bólu i śmierci, natomiast mamy na myśli instrument, który przynosi zbawienie światu i każdemu z nas. Jest oznaką miłości.
Można umierać na krzyżu jak łotr po lewej stronie Jezusa, ale jego krzyż nie jest krzyżem w znaczeniu chrześcijańskim. Można doświadczać wielkiego cierpienia i bólu, ale to może się odbywać ze złorzeczeniem Bogu i ludziom i nie mieć nic wspólnego z krzyżem Chrystusowym.
Jeżeli więc mówimy o cierpieniu Ukraińców, to w przypadku wielu z nich jest to krzyż, ale z drugiej strony w przypadku wielu jest to „tylko” cierpienie (jakkolwiek źle to brzmi). I my, z zewnętrznej perspektywy, możemy patrzeć na sytuację Ukraińców tak samo dwojako – widzimy coś absolutnie bezsensownego, ale jednocześnie mamy nadzieję, że wielu spośród tych ludzi przechodzi przez cierpienie i doświadczenie śmierci w łączności z Jezusem. Dla nich staje się to drogą do szczęścia.
Sukces doczesny to jeszcze nie zmartwychwstanie
To szczęście łatwo zidentyfikować ze zmartwychwstaniem, które przypomina, że Wielki Piątek to nie koniec. Czy spotkał się ojciec u samych Ukraińców z postrzeganiem ich sytuacji przez pryzmat prawdy o zmartwychwstaniu?
Trudno coś takiego zaobserwować. To, co ja widziałem i słyszałem, to nadzieja na zwycięstwo w tej wojnie. Nadzieja na to, że Bóg im pomoże i ten ludzki wysiłek, ofiara z życia wielu żołnierzy, zakończy się zwycięstwem. Taką nadzieję jestem w stanie zobaczyć, usłyszeć, przeczytać.
A spodziewa się ojciec, że wątek Ukrainy będzie dominujący w naszym polskim przeżywaniu świąt Zmartwychwstania i będziemy tę prawdę przekładać na nadzieję dla Ukrainy?
Tak, spodziewam się, że to może się pojawiać i pewnie da się znaleźć uzasadnienie dla tego typu myślenia. Tkwi w tym jednak niebezpieczeństwo zbyt mocnego utożsamienia sukcesu doczesnego z życiem wiecznym. Ewangelia na przykład nie mówi w żadnym miejscu o tym, że jakieś struktury państwowe przetrwają czy odżyją. Wiemy przecież, że Żydzi byli bardzo rozczarowani Jezusem, bo oczekiwali odnowienia królestwa Izraela.
Nadzieja, jaką my, chrześcijanie, mamy, jest nadzieją związaną z życiem wiecznym w Jezusie. Nie wiemy, czy to będzie oznaczało odnowienie takich czy innych struktur państwowych, powrotu do jakichś granic…
Natomiast jeżeli pokładamy nadzieję w Chrystusie, możemy ufać, że on tej nadziei nie zawiedzie. Czyli czekamy na nowe niebo i na nową ziemię. To jest nadzieja chrześcijańska i to jest nadzieja związana ze zmartwychwstaniem.