„Każdy dzień jest niewiadomą, nie wiadomo jak będzie jutro i czy jutro w ogóle dla nas będzie” – mówi s. Mateusza Trynda OP z klasztoru w Żółkwi, w rozmowie przeprowadzonej w niedzielę 27 lutego, późnym wieczorem.
Paweł Kęska: Minął czwarty dzień dramatycznych wydarzeń na Ukrainie. Żółkiew jest na zachodzie kraju, ale to nic nie znaczy, bo i tak syreny wyją wszędzie, a ludzie uciekają właśnie na zachód. Jak siostry przeżywają ten czas?
S. Mateusza Trynda OP: To jest dla nas apokaliptyczny czas. To czas decyzji zero-jedynkowych. Podejmuje się decyzje bardzo poważne. Każdy dzień jest niewiadomą, nie wiadomo jak będzie jutro i czy jutro w ogóle dla nas będzie. Przed chwileczką miałyśmy alarm bombowy, bo jesteśmy w zasięgu rakiet naszych nieprzyjaciół. Trudne są noce, ponieważ już pojawili się dywersanci.
Natomiast każdy dzień mamy zajęty i każdy dzień jest dla nas wyzwaniem, bo mamy bardzo dużo uchodźców ze wschodu. Mamy tu w mieście centrum kryzysowe, z którym współpracujemy.
Miasto zajmuje się zaopatrzeniem wojska w ubrania, jedzenie. Wszystkie fundusze idą na amunicję i broń, więc gorzej jest z podstawową wyprawką dla mężczyzn idących do wojska. Prowadzimy tu szkołę dla dzieci, dużo ojców naszych uczniów zostało zmobilizowanych i chcemy im pomóc, żeby mogli jakoś funkcjonować na froncie. Organizujemy zupy do zalewania wrzątkiem, termobieliznę, termoskarpety, wszystkie osobiste rzeczy dla żołnierza. Poza mundurem, bo mundur każdy dostaje w wojsku.
Żółkiew jest niedaleko przejścia granicznego z Polską. Co tam się dzieje od ukraińskiej strony?
40 km od nas jest przejście graniczne w Rawie Ruskiej. Dzisiaj kolejka do granicy sięgała 25 km. Staramy się zabierać tam wodę mineralną, dużo wrzątku, mamy duży termos wojskowy, w którym mieszczą się 4 wiadra zupy, więc wlewamy tam barszcz i jedziemy na granicę, tak daleko jak uda nam się podjechać. Dzisiaj podjechałyśmy do takich ludzi, którzy już 3 dobę stoją. Rozdawałyśmy tę zupę.
Bardzo ważne jest to, żeby z nimi rozmawiać, podnosić na duchu, uśmiechać się do nich. W większości to są młode kobiety z dziećmi. Całe samochody są pełne dzieci, nie zdarza się tak, żeby jechały jakieś osoby bez dzieci. Zajmujemy się nimi.
Cała Polska na nich czeka, ale oni stojąc tam, jeszcze nie wiedzą, jak będzie. Czego oczekują, czego się boją, jaka jest ich sytuacja?
Oni są bardzo zmęczeni fizycznie, a przede wszystkim psychicznie, emocjonalnie. Jeżeli jadą z Czernichowa, z Charkowa, z Kijowa, to widzieli porozbijane samochody, spalone czołgi, zabitych. Cały czas śledzą te wydarzenia w internecie, widzą swoje zniszczone domy, w których żyli, ulice, po których chodzili. Widać w nich ogromny smutek, dzieci są rozbite. Rozmawiamy z nimi w tych kolejkach.
Wczoraj miałyśmy spotkanie z panem, chyba spod Czernichowa, w miejscu, do którego chyba dwa dni nikt nie dojeżdżał. Dałyśmy mu ciepłej herbaty, a on biedny płakał jak dziecko. Miał taką starą ikonę, widocznie jakaś pamiątka rodzinna. Mówił: siostro, ja wam za tą herbatę i uśmiech chcę dać to, co mam najcenniejszego. Takich wyrazów wdzięczności jest bardzo dużo. Podnoszenie ich na duchu jest bardzo ważne.
Zmęczenie fizyczne nie jest tak uciążliwe jak to znużenie psychiczne, zmaltretowanie psychiczne. Jest wiele osób, które porzuca auta, bo nie wytrzymuje czekania w kolejkach. One stoją na poboczach, w rowach, a oni idą piechotą 20 km, niosąc na ręku małe dzieci. Nie mają siły iść, więc wyrzucają walizki, które walają się obok drogi. No… najgorsza jest noc. Po nocy, ci którzy poszli piechotą, czekają pod szlabanem na to, aż ktoś ich weźmie.
Dzisiaj padał śnieg, wczoraj trochę deszczu, nad ranem przymrozek. Nie ma gdzie usiąść, nie ma czym się okryć. Marzną. Jest dużo zasłabnięć. Karetka nie zawsze może dojechać na czas, ponieważ samochody stoją bardzo blisko siebie i nie mogą jak się rozjechać, żeby tę karetkę wpuścić. Trudno to emocjonalnie przeżyć.
Wśród osób uciekających z Ukrainy są też obcokrajowcy. Spotkały ich siostry?
Wczoraj było bardzo dużo Turków, dzisiaj było bardzo dużo Nigeryjczyków, Afrykańczyków, którzy szli piechotą wzdłuż tych samochodów do przejścia granicznego. Ale w większości to są dzieci, z mamami.
Czy ta kolejka rośnie?
Od wczoraj właściwie nie.
Czy w tym miejscu słuchać też wystrzały i wojskowe samoloty?
My nie słyszymy wystrzałów. Lwów się boi, bo oni mają zakłady uzbrojeniowe, składy paliwa wojskowego, więc Lwów ma bardzo często ogłaszane alarmy. Natomiast u nas nie słychać nic. Natomiast są już próby okradania mieszkań, domów, bo są ludzie, którzy próbują wykorzystywać to nieszczęście. Mamy bardzo dobrze zorganizowaną samoobronę. To mężczyźni, którzy nie mogą iść do wojska i zostali. Każde miasto, wioska, ma swoje barykady z krzyżakami przeciwpancernymi i workami z piaskiem, stoi tam kilkudziesięciu mężczyzn. Sprawdzają osoby wjeżdżające i wyjeżdżające z miasta, to daje nam poczucie większego bezpieczeństwa.
Ile lat jest siostra na Ukrainie?
28 lat.
To siostra widzi tych ludzi i ten kraj w czasie jego długiej transformacji. Kim dziś są Ukraińcy?
Po ostatnich spotkaniach z ludźmi mogę powiedzieć, że z tego zbioru różnych nacji, które tutaj były, różnych języków, różnych religii, wyrosło pokolenie ludzi, którzy zaczynają odczuwać swoją tożsamość narodową. U nas wojna jest od 8 lat. I ten czas stworzył u ludzi poczucie większej solidarności. Nie jest to jeszcze taka solidarność, jak w państwach, które miały wolność długie lata, ale jest to odczuwalne. Oni wiedzą, kim są i o co się biją. Jest duże zaufanie do armii, do tych, którzy walczą.
Ludzie zaczęli żyć jak w państwie demokratycznym. Nie siedzą i nie czekają, aż państwo coś im da, tylko rozumieją, że oni są państwem i muszą coś robić. Pokolenie 20-30 latków, ma inną mentalność niż ludzie w tym wieku, kiedy ja tu przyjechałam. Wówczas mieli roszczeniowe podejście do urzędów państwowych i byli nieufni jeden do drugiego. Nie mówili co mają, co myślą, gdzie idą. Bali się. Natomiast pokolenie, które wyrosło w wolnej Ukrainie, jest zupełnie inne. Inaczej postrzegają historię, inaczej widzą przyszłość swojego państwa. Taki piękny wiersz napisała Lina Kostenko, tutejsza poetka. Że ludzie mają skrzydła. Te skrzydła to moja rodzina, moje podwórze, moja ulica, moje miasto i moje państwo. To są moje skrzydła.
Ten konflikt od strony militarnej jest nieprzewidywalny. Mówiło się o inwazji zbrojnej na Ukrainę, ale wszyscy wiemy, że przynajmniej w sensie mentalnym to jest konflikt ogólnoświatowy. Jak siostra patrzy na to z perspektywy wiary?
Myślę, że to jest szansa dla ludzi, żeby zrewidowali swoje podejście do Pana Boga. Pan Bóg jest osobą, której nie można lekceważyć. Bóg jest miłosierny, ale i sprawiedliwy. Daje nam czas nawrócenia, zobaczenia siebie w prawdzie. Takie ostre sytuacje jak wojna obnażają w nas to, co jest złe i pokazują to, co dobre. Pokazują, czy wierzymy bardziej sobie, czy Bogu.
pks (KAI) / ks