Odpowiedź na postawione w tytule pytanie brzmi: Tak. Można przyjąć Komunię bez odprawienia uprzednio pokuty zadanej w czasie ostatniej spowiedzi. Szeroko rozumiane prawo kościelne nigdzie nie mówi, żeby warunkiem przystąpienia do Komunii było uprzednie wypełnienie pokuty nałożonej na penitenta przy spowiedzi.
A skoro nie jest to zabronione, to słusznym jest uznać taką praktykę za dozwoloną. Niemniej sam fakt, iż niektórzy żywią taką wątpliwość i stawiają podobne pytania, stanowi dobrą okazję, by nieco rozwinąć temat i powiedzieć (lub przypomnieć sobie) kilka istotnych spraw.
Pokuta
Na sakrament pokuty i pojednania składa się pięć punktów, czy też etapów, znanych nam jako „warunki dobrej spowiedzi”. Dobrej w znaczeniu: owocnej duchowo. Są to kolejno: rachunek sumienia, żal za grzechy, postanowienie poprawy, spowiedź i zadośćuczynienie.
Nie ma mowy o pokucie? Ale przecież ona trwa cały czas – wszak cały sakrament nazywa się sakramentem p o k u t y i pojednania. Pokuta jest tak naprawdę synonimem nawrócenia, a więc zasadniczą postawą chrześcijańską – nieustannym procesem i zadaniem zarówno dla każdego pojedynczego wiernego, jak i dla całej wspólnoty Kościoła (por. KKK 1428).
To, co zwyczajowo nazywamy „pokutą” w kontekście spowiedzi, stanowi tak naprawdę element zadośćuczynienia. Zanim jednak powiemy o niej kilka słów, zatrzymajmy się na chwilę przy samym zadośćuczynieniu. Czym właściwie ono jest? I czy to, że stanowi ostatni punkt i warunek „dobrej spowiedzi”, oznacza iż bez jego wypełnienia nie otrzymujemy tak naprawdę odpuszczenia grzechów?
Zadośćuczynienie
Najłatwiej wyjaśnić to i zrozumieć na prostym przykładzie. Jeśli zbiegałem ze schodów, przeskakując po trzy stopnie, i w końcu z nich spadłem, łamiąc sobie nogę lub rękę, to potrzebuję dwóch rzeczy. Po pierwsze: pójść do lekarza, który mi ją poskłada (i najpewniej wsadzi w gips). Po drugie: rehabilitacji po zdjęciu gipsu.
Nastawiona przez fachowca i wsadzona w gips noga czy ręka zrasta się. Taką z grubsza funkcję spełnia w naszym życiu duchowym spowiedź i otrzymywane w jej efekcie rozgrzeszenie. Zrastamy się duchowo – grzechy zostały nam odpuszczone.
Ale teraz potrzeba jeszcze rehabilitacji, która pozwoli nam wrócić do pełnej sprawności. I tym jest zadośćuczynienie. Bez niego, choć już uzdrowieni, pozostaniemy jednak osłabieni duchowo. Dlatego, że grzech rani nas, osłabia i wprowadza nieporządek w naszą duchową kondycję oraz relacje z Bogiem i bliźnimi.
Rozgrzeszenie leczy ranę grzechu, ale nie usuwa automatycznie jej skutku, czyli osłabienia i nieporządku w relacjach (por. KKK 1459). Do tego potrzebna jest nam duchowa „rehabilitacja”, czyli zadośćuczynienie.
Zadośćuczynienie ma dwa wymiary
1. Polega na wykonaniu tego, co wynika ze zwyczajnej sprawiedliwości. Na przykład oddaję ukradzioną rzecz; przywracam dobre imię pomówionemu, odwołując oszczerstwa; przepraszam człowieka, którego obraziłem; spłacam poczynione szkody; wynagradzam krzywdę.
2. Zakłada dalsze staranie o postęp w dobrem i rozwój duchowy poprzez praktyczną realizację przykazania miłości Boga i bliźniego. To znaczy – wracając do naszego przykładu z połamańcem – kontynuację ćwiczeń po odbyciu ściśle przepisanych przez lekarza sesji rehabilitacyjnych. Nie tylko „wyrównuję rachunki” (dochodzę do sprawności sprzed złamania), ale staram się dalej o dobrą i coraz lepszą duchową kondycję.
„Zadana pokuta”
Tak zwana „pokuta”, nadawana nam przez spowiednika, stanowić ma najczęściej formę zadośćuczynienia w tym drugim wymiarze. To raczej oczywiste – zwłaszcza biorąc pod uwagę, jaką miewa ona najczęściej formę.
„Zdrowaś Maryjo”, a nawet i cały różaniec niewiele zmieniają w sytuacji kogoś, komu rozsiewane przeze mnie plotki zszargały opinię. A odprawienie drogi krzyżowej nie zmienia faktu, że w biblioteczce znajomego nadal brakuje pożyczonej „na wieczne nieoddanie” książki.
Konieczność zadośćuczynienia wynikającego z elementarnej sprawiedliwości, uznajemy chyba zresztą w większości za dość oczywistą. Acz doświadczenie uczy niestety, że jednak nie dla wszystkich taką jest. Być może należałoby częściej o tym przypominać – tak z ambony, jak i w samym konfesjonale.
Zadawana przez spowiednika „pokuta” nie jest więc formą „wyrównania rachunków” – ani z Panem Bogiem, ani (zazwyczaj, ale o tym zaraz) z bliźnimi. Z Panem Bogiem – bo z Nim generalnie nie jesteśmy w stanie „wyrównać rachunków”.
Nasze grzechy kosztowały śmierć Jego Syna. Zostają zgładzone za cenę Jego krwi. Nie spodziewamy się chyba „przelicytować” tej ceny, ani nawet jej dorównać jakimkolwiek naszym wysiłkiem. Nie ma zresztą takiej potrzeby, skoro On już za nas „zapłacił”. Bliźniemu zaś, jak już powiedzieliśmy, przede wszystkim należy się od nas naprawienie i wynagrodzenie konkretnych krzywd.
Duchowa rehabilitacja
Otrzymywana przy spowiedzi „pokuta” jest więc raczej formą zadośćuczynienia w jego drugim, szerszym znaczeniu – owej duchowej „rehabilitacji”. Tak naprawdę to pełni rolę podpowiedzi czy też wskazania pierwszego kroku w tym procesie. Dlatego też bardzo często jest dość „symboliczna”.
Także po to, aby penitent, któremu nie powiodłaby się ta duchowa „rehabilitacja” mógł przy następnej spowiedzi powiedzieć mniej więcej tak: Nie udało mi się tym razem i zawaliłem odbudowę swojego życia duchowego. Ale wykonałem przynajmniej ten jeden dobry krok – „pokutę naznaczoną wypełniłem”. Chcę zacząć jeszcze raz.
Co jest najważniejsze w spowiedzi?
To zresztą przypomina nam o tym, że w sakramencie pokuty i pojednania wbrew pozorom najważniejsze nie są grzechy, z którymi przychodzimy, by je nam odpuszczono (choć to oczywiście ważne). Co zatem jest ważniejsze?
Dobro, które zrobimy, otrzymawszy przebaczenie i łaskę. Bo spowiedź to nie tylko sakrament „czystego konta”, ale przede wszystkim źródło łaski, uzdalniającej nas do budowania królestwa Bożego w sobie i w innych. Zadana „pokuta” to pierwsza cegiełka, jaką mamy położyć. Oby nie pierwsza i ostatnia…
Jaka powinna być pokuta?
Doskonale wyjaśnia to Katechizm w punkcie 1460: „Pokuta, którą nakłada spowiednik powinna uwzględniać sytuację osobistą penitenta i mieć na celu jego duchowe dobro. O ile to możliwe, powinna odpowiadać ciężarowi i naturze popełnionych grzechów.
Może nią być modlitwa, jakaś ofiara, dzieło miłosierdzia, służba bliźniemu, dobrowolne wyrzeczenie, cierpienie, a zwłaszcza cierpliwa akceptacja krzyża, który musimy dźwigać.
Tego rodzaju pokuty pomagają nam upodobnić się do Chrystusa, który raz na zawsze odpokutował za nasze grzechy; pozwalają nam stać się współdziedzicami Chrystusa Zmartwychwstałego, «skoro wspólnie z Nim cierpimy» (Rz 8,17)”.
„Konia z rzędem” temu, kto dostał (lub zadał) za pokutę „cierpliwą akceptację swojego krzyża” – na przykład w postaci znoszenia swojej przewlekłej choroby lub burzliwych nastrojów nastoletniego dziecka. Drugiego „konia z rzędem” penitentowi, który przy następnej spowiedzi nie powiedziałby: „A pokutę to dostałem ostatnio jakąś taką dziwną i w sumie to nie wiem, czy ją wypełniłem”…
Bo przecież wszyscy wolimy, żeby było „jasno i konkretnie”, jako że taka „załatwiona sprawa” (czytaj: odprawiona pokuta) daje nam poczucie pewnego komfortu i pozwala „zostawić już temat”, zamiast kontynuować żmudne starania o coraz większe dobro w danej dziedzinie naszego życia.
Pokuta – nie tak bardzo „nasza”
Na koniec warto chyba przypomnieć jeszcze piękne i mądre sformułowanie Soboru Trydenckiego, cytowane również w aktualnym Katechizmie:
„Zadośćuczynienie, które spłacamy za nasze grzechy, nie jest do tego stopnia «nasze», by nie było dokonane dzięki Jezusowi Chrystusowi. Sami z siebie nic bowiem nie możemy uczynić, ale «wszystko możemy w Tym, który nas umacnia» (Flp 4,13). W ten sposób człowiek niczego nie ma, z czego mógłby się chlubić, lecz cała nasza «chluba» jest w Chrystusie, w którym czynimy zadośćuczynienie, «wydając owoce godne nawrócenia» (Łk 3,8), mające moc z Niego, przez Niego ofiarowane Ojcu i dzięki Niemu przyjęte przez Ojca”.
A wracając do wyjściowego pytania: Tak, można przyjąć Komunię nie odprawiwszy poprzednio zadanej przez spowiednika „pokuty”.Komunia bowiem umacnia nas w niekończącym się nigdy (w tym życiu) dziele pokuty, czyli nawrócenia.