Bł. Aleksandrina da Costa
Najpierw była zwykłą portugalską dziewczyną. Dziś jest jedną z największych mistyczek w historii Kościoła. Przez cztery lata przeżywała w swoim ciele mękę Chrystusa, przez 13 lat żyła tylko Komunią świętą.
To ona przekazała Kościołowi wolę Pana Jezusa, aby papież zawierzył cały świat Niepokalanemu Sercu Maryi, a po zbadaniu jej wizji i objawień dokonał tego w 1942 r. papież Pius XII. To jej, aż trzykrotnie, Jezus zapowiedział wybuch drugiej wojny światowej, jako kary za ciężkie grzechy.
Cierpiała, kochała i wynagradzała. Adorowała Jezusa – samotnego więźnia tabernakulów. Kim jest Aleksandrina da Costa, autorka Hymnu uwielbienia dla tabernakulów?
Dzieciństwo
Urodziła się 30 marca 1904 r., w środę Wielkiego Tygodnia, w Balazar, małej portugalskiej wiosce leżącej 40 km na północ od Porto. Była młodszą z córek Marii Anny. Ani ona, ani jej siostra Deolinda nie znały ojca. Mama wychowywała je sama.
Dorabiała szyciem, robótkami wykonywanymi na drutach. Dom był skromny, dziewczynki od najmłodszych lat pomagały w utrzymaniu. Ochrzczono ją w parafialnym kościele 2 kwietnia, w Wielką Sobotę.
Do Pierwszej Komunii przystąpiła w 1911 r. w pobliskim Póvoa de Varzim, gdzie chodziła do szkoły. Marzyła o tym, by w dorosłym życiu wyglądać tak pięknie, jak figury świętych w kościele. W czasie przygotowania do Pierwszej Komunii nawet zwierzyła się z tego pragnienia księdzu. – Ładnie tak być próżną? – zapytał. Na co usłyszał: – Jak to? To wielebny ksiądz proboszcz nie chce być pięknym świętym?
Była bardzo wesołą dziewczynką, z żywym temperamentem. Lubiła robić domownikom psikusy. Zastawiała pułapki w drzwiach albo w ogrodzie.
Zobacz galerię ze zdjęciami z domu rodzinnego Alexandriny:
W Eucharystii na zawsze
Od siódmego roku życia ciągnęło ją do Jezusa… Rozumiała, że w czasie przyjmowania Eucharystii On naprawdę zajmuje miejsce w jej sercu.
„Przyjęłam Komunię św. na kolanach. Mimo niskiego wzrostu mogłam widzieć hostię. Wydarzenie to wyryło się w mojej duszy. Sądziłam, że zjednoczyłam się z Jezusem tak, że już więcej się od Niego nie odłączę.
Wydaje mi się, że On zawładnął moim sercem. Radości, która mnie przepełniła, nie sposób wyrazić. Wszystkim ogłosiłam tę dobrą nowinę” – zapisała w autobiografii, wspominając dzień Pierwszej Komunii.
W tym samym roku przyjęła sakrament bierzmowania. „Bardzo dobrze sobie przypominam tę ceremonię i radość, jakiej mi ona dostarczyła. W chwili, kiedy przyjmowałam ten sakrament, odczułam coś, czego nie umiem wyjaśnić: można by powiedzieć, że przemieniła mnie łaska, jednocząc mnie głęboko z naszym Panem. Chciałabym umieć to lepiej wyjaśnić, ale nie potrafię” – pisała.
„Nie takiego Jezusa”
Miała dwanaście lat, gdy zachorowała na tyfus. Był rok 1916, bieda, dostępne lekarstwa nie pomagały i stan dziewczynki nie ulegał poprawie. Wezwano kapłana, by udzielił jej sakramentu chorych.
„Teraz jestem spokojna. Teraz mogę już umierać” – powiedziała w gorączce. Po kilku dniach, gdy choroba wciąż nie ustępowała, poprosiła mamę, by dała jej Jezusa. Pani da Costa zdjęła ze ściany krucyfiks i włożyła w drobne ręce córki. „Mamusiu, nie takiego Jezusa ja chcę. Ja chcę Jezusa Eucharystycznego…”
Służba z zakwaterowaniem
Gdy wróciła do zdrowia, zatrudniła się do pracy w gospodarstwie rolnym u sąsiada. Mężczyzna był wulgarny i brutalny, Aleksandrina bała się go. Z jakiegoś powodu czerpał satysfakcję z dręczenia czternastoletniej dziewczynki. Zostawiał ją samą na całą noc na pastwisku, aby pilnowała wołów, albo wysyłał, pieszo, do młyna oddalonego o wiele kilometrów i beształ, gdy nie zdążyła wrócić tego samego dnia.
Pani da Costa, gdy dowiedziała się o tym, co dzieje się w gospodarstwie – Aleksandrina nie mieszkała w domu, była na służbie z zakwaterowaniem – zabrała córkę zrywając umowę. Nie wiedziała, że za tę decyzję kiedyś będą musiały zapłacić.
Próba gwałtu
„Pewnego dnia, kiedy z siostrą i z inną dziewczyną starszą od nas byłyśmy zajęte szyciem, zauważyłyśmy trzech mężczyzn idących w naszą stronę. Deolinda, jakby coś przeczuwając, nakazała mi zamknąć drzwi salonu. W kilka chwil później usłyszałyśmy kroki na schodach i pukanie do drzwi.
– Kto tam? – zapytała moja siostra.
Jeden z nich, mój pracodawca, powiedział, że mamy otworzyć drzwi. Nic więcej.
– Tu nie ma dla was pracy, więc nie otworzymy – odrzekła Deolinda.
Po kilku chwilach ciszy usłyszałyśmy tego samego mężczyznę, jak wspinał się po drabinie, która łączyła stodołę z włazem do pokoju. Przerażone zastawiłyśmy ten właz maszyną do szycia. Kiedy zobaczył, że wejście jest zamknięte, zaczął mocno uderzać młotkiem. Wyjął kilka desek i tak wszedł do salonu.
Deolinda widząc to otwarła szybko drzwi salonu i zdołała uciec, choć dwóch pozostałych mężczyzn stało na dworze. Próbowali ją pochwycić.
Druga dziewczyna wybiegła, ale ją złapali. Widząc to czułam, że jestem zgubiona. Rozejrzałam się dookoła siebie, po czym desperacko chwyciłam się okna i zawisłam na zewnątrz. Skoczyłam i upadłam. Chciałam się podnieść, ale nie potrafiłam….” – pisze w autobiografii. Była Wielka Sobota 1918 r., Aleksandrina spadła z wysokości czterech metrów.
Dlaczego ja?
Na początku ból pojawiał się i znikał. Bywały dni, w których bardzo cierpiała, ale wciąż udawało jej się wykonywać codzienne obowiązki. Jednak z roku na rok było coraz gorzej. Zaniepokojona mama szukała pomocy u kolejnych lekarzy.
Wreszcie w szpitalu w Porto padła diagnoza, która zmieniła całe jej życie: trwały i rozległy uraz kręgosłupa, prowadzący do paraliżu. Zalecenie – leżenie w łóżku przez pięć miesięcy. I szok Aleksandriny. Dlaczego ja?
„Mój Jezu, jeśli mnie nie uzdrowisz, to zrobię coś… coś… po prostu coś takiego, że nie wiem!” – wołała zdesperowana. Nie mogła się pogodzić z wyrokiem, walczyła. Nie rozumiała, po co Bogu, który ją kocha i którego ona kocha nad życie, potrzebna jest taka sytuacja, w której ona leży i cierpi. To było niepojęte, to było pozbawione sensu…
Pytała Go i czekała na odpowiedź, ale mijał czas, paraliż postępował, odpowiedź nie przychodziła. W 1923 r. wstała z łóżka po raz ostatni. W kwietniu 1924 r., zrezygnowana, ale ufna, poprosiła Maryję o miłość do cierpienia…
Chciała, aby jej sytuacja, ból i udręki na coś się w ekonomii zbawienia przydały i oddała się Bogu jako ofiara wynagradzająca. Dokładnie rok później ogłosiła siostrze, że jest pewna, że Jezus tę ofiarę przyjął. Cierpienie stało się jeszcze większe.
Więzień miłości do ludzi
Ale przyszło też światło. Zrozumiała, że Pan Jezus – podobnie jak ona w swoim małym łóżku – też jest uwięziony. Miejscem Jego uwięzienia jest tabernakulum. To odkrycie tak nią wstrząsnęło, że zapragnęła odwiedzać Go w tym więzieniu.
Ale nie mogła się ruszyć! Zaczęła więc, w myślach, odwiedzać tabernakula w kościołach. Najpierw w tych, które znała, widziała, a potem w kolejnych, umieszczonych w kościołach, których nigdy nie miała zobaczyć.
„Jakże musisz być samotny… Tak bardzo opuszczony w każdym tabernakulum… Dziękuję Ci, że z Twojej woli jestem przykuta do łóżka. Tak jak Ty samotna…” – pisała.
Kiedy zapadała noc, Aleksandrina duchowo wędrowała od tabernakulum do tabernakulum. Modlitwę tę i adorację samotności Jezusa prowadziła aż do końca życia.
Napisała nawet Hymn uwielbienia dla tabernakulów, który z czasem upowszechnił się wśród tych, którzy ją odwiedzali.
Hymn uwielbienia dla tabernakulów
O mój Jezu, chcę, aby każdy mój ból, każde uderzenie serca, każdy oddech, każda chwila tego dnia były aktem miłości do Twoich tabernakulów.
Chcę, aby każdy ruch moich stóp, rąk, warg, języka, oczu, każda łza i uśmiech, każda radość i smutek, każdy ucisk, rozproszenie, sprzeciw był aktem miłości do Twoich tabernakulów.
Chcę, aby każda sylaba modlitw, które odmówię lub usłyszę, każda sylaba, którą wymówię lub usłyszę wypowiedzianą, każde słowo, które przeczytam lub usłyszę przeczytane, które napiszę lub zobaczę napisane, były aktami miłości Twoich tabernakulów.
Chcę, aby każdy pocałunek, który składam na obrazach mojej ukochanej Matki i świętych, był aktem miłości do Twoich tabernakulów.
O Jezu, chcę, aby każda kropla deszczu, która zstępuje z nieba na ziemię, i cała woda świata podzielona na krople, cały piasek morza i wszystko, co zawiera morze, były aktami miłości do Twoich tabernakulów.
Ofiarowuję liście drzew i owoce, które mogą tam dojrzewać; kwiaty, płatek po płatku; ziarna nasion, które są na świecie; wszystko, co otacza ogrody, pola, doliny i góry. Ofiarowuję wszystko jako akty miłości do Twoich tabernakulów.
O Jezu, ofiaruję Ci pióra ptaków i ich ćwierkanie, włosy i głosy wszystkich zwierząt jako akty miłości do Twoich tabernakulów.
O Jezu, ofiarowuję Ci dzień i noc, ciepło i zimno, wiatr, śnieg, księżyc i jego promienie, słońce, ciemność, gwiazdy firmamentu, moje spanie i moje sny jako akty miłości do Twoich tabernakulów.