„Wiara w Boga była jego oddechem. Była we wszystkim, co robił i o czym myślał. Posiadał ją w nadmiarze, jeśli wiarę można posiadać w nadmiarze” – wspominał o. Jan Góra OP.
„Wielkie dziedzictwo duchowe wspólne chrześcijanom i Żydom upewnia mnie w przekonaniu, że moje «odejście» od judaizmu, moja «zdrada», jak to chcieliby widzieć niektórzy, nie jest odejściem w znaczeniu dosłownym. Ja dotykam obu krańców łuku” – pisał Roman Brandstaetter.
O. Jan Góra i Roman Brandstaetter
„Opowieść o człowieku, który z daleka szedł do Jezusa. Z ziemi sytej nad Jordanem do ziemi sytej nad Wisłą” – napisał w dedykacji do książki o Romanie Brandstaetterze pt. Był jak przechodzień do domu Ojca o. Jan Góra OP, jego wieloletni przyjaciel. Pójdźmy po śladach tej opowieści. 116 rocznica urodzin poety, pisarza, tłumacza i wspaniałego znawcy czasów Chrystusa, która przypada 3 stycznia, jest do tego dobrym pretekstem.
"Życie i upokorzenie pisarza są pokarmem i chlebem powszednim jego twórczości. Całym sobą płacimy za słowo" – twierdził Roman Brandstaetter pod koniec swojego 80-letniego życia, podkreślając odpowiedzialność, która spoczywa na piszącym.
Wczytując się w notatki o. Jana Góry natrafiłam na fragment wspomnienia, które w 1997 r. zapisał o poecie. To ważne wyznanie i definicja moralnego kodeksu autora Kręgu biblijnego z jednej strony oraz diagnoza, jakże smutna, naszej ludzkiej kondycji, z drugiej.
Możesz się sprzedać?
Ojciec wspominał: „Kiedyś, wróciwszy z zagranicy, na pytanie: «Jak tam?» odpowiedział mi tak: «Widzi ojciec, nadszedł czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swych pragnień zgromadzą sobie nauczycieli, a żądni tego, co łechce ucho, odwrócą słuch swój od prawdy i obrócą się ku baśniom. Tak jest teraz.
Gdybym zaczął pisać bzdury o miłości ziemskiej Marii Magdaleny do Jezusa, to by kupowali, tłumaczyli, czytali. Chcą książek, które by ich uspokajały, rozgrzeszały, zwalniały, uniewinniały, w których znajdowaliby potwierdzenie własnego sposobu myślenia… i życia.
Ale jestem już za stary. Za dużo przeżyłem. W imię wierności sobie – nie mogę. Ewangelia jest inna. Ona jest wymagająca, radykalna, jasna, jedyna... Nie mogę się sprzedać. Byłbym bogaty, ale musiałbym sobie w twarz napluć...»”.
O. Góra wspominał, że pisarz prowadził „wielką księgę ześwinień pisarzy”. Odnotowywał tam, z bólem, nazwiska osób, które pisały peany na cześć Stalina albo za talony na samochód donosiły na kolegów. Uważał, że Pana Boga obraża brak rozumu, brak wychowania i ogłady, brak przyzwoitości i szmatławość.
„Ojcze, szmatławość, w stosunku do niej jestem zupełnie bezradny…” – żalił się podniesionym głosem.
Poeta w obłoku dymu
„To był gwałtownik, skory do nagłych wybuchów, żałujący za moment swego uniesienia. Łagodniejący po chwili i szukający kompromisu i zgody. Ceremonialnie nabijający tytoniem fajkę, pieszczący fajczaną lulkę z lubością, zawsze wśród kłębów i smug fioletowego dymu zastygającego nad nim na kształt obłoczka.
Stale trzymający się za serce, przystający co parę kroków, by odpocząć, a kiedy dolegliwości mijały i ból ustępował, ruszający dalej w drogę. Fajka to osobne zagadnienie. Odrębne, samo w sobie. Była nieodłącznym atrybutem mistrza Romana. Z nią, w jej towarzystwie, zawsze się ukazywał, pisał i szedł do kościoła, otwierał drzwi i siadał w fotelu. Dobór fajki i tytoniu zajmowały mu sporo czasu i energii” – wspominał ojciec.
O ostatnią porcję ulubionego amerykańskiego tytoniu Revelation poprosił o. Górę w 1987 r., gdy ten jechał do Wiednia. Cena okazała się jednak zaporowa dla zakonnika i ten długo zwlekał z kupnem. Zanim wydał 60 szylingów prośba o tytoń okazała się być ostatnim życzeniem Mistrza – Brandstaetter zmarł 28 września.
Ojciec z tytoniem do fajki nie zdążył. Jednak prośbę wypełnił. Kupiony tytoń rozsypał ukradkiem na grobie poety, aby ten zanurzył się w fioletowym, pachnącym obłoku, w którym tak lubił się chować.
Chłopak z Tarnowa
Roman Brandstaetter urodził się w żydowskiej rodzinie inteligenckiej w Tarnowie 3 stycznia 1906 r. Jego dziadek, Mordechaj Dawid Brandstaetter był właścicielem tłoczni oleju lnianego i znanym twórcą literatury hebrajskojęzycznej, a także autorem opowiadań i nowel.
To on nauczył wnuka całego Pięcioksięgu jeszcze zanim ten poznał litery. Siadał w fotelu, brał chłopca na kolana i opowiadał mu Torę. Jakiś czas później kamyczek do biblijnej formacji chłopca dołożyła mama – postanowiła nauczyć go czytać i pisać po polsku, na Piśmie Świętym w przekładzie ks. Wujka.
„Nie znam nikogo spośród moich przyjaciół, bliższych i dalszych znajomych, który by się uczył pisania i czytania na Wujkowej, wcale niełatwej polszczyźnie” – pisał w Kręgu biblijnym.
Szkołę powszechną i gimnazjum męskie ukończył w rodzinnym Tarnowie, egzamin dojrzałości zdał w 1924 r. w Krakowie i tam, na Uniwersytecie Jagiellońskim, studiował filozofię i filologię polską. W 1926 r. na łamach „Kuriera Literacko-Naukowego” zadebiutował jako poeta. Doktorat zrobił z Mickiewicza.
„Roman Brandstaetter narodził się późno. O wiele później, niż wskazuje jego data urodzenia. Narodził się pewnej grudniowej wietrznej nocy, już bliżej rana, w Jerozolimie. Tam, w Palestynie, zobaczył na nowo i poznał Chrystusa” – pisał o. Góra.
Rodzina
Cała rodzina Brandstaettera zginęła w krematoriach Treblinki. Dowiedział się o tym w czasie pobytu w Jerozolimie. To był wstrząs, o którym nigdy później nie napisał i nie opowiedział. Ukrył ból głęboko, zasłonił szczelnie i nawet najbliższych nigdy do tej przestrzeni nie wpuszczał.
Żonę też przed tą czeluścią chronił, bo „była delikatna”. W Przypadkach mojego życia wrócił na chwilę do ostatniego spotkania z matką we wrześniu 1939 r.
„Pamiętam tę noc i te schody, którymi wtedy schodziłem. Stałaś w drzwiach zapłakana. Domyśliłem się, że chciałaś mnie zatrzymać, ale nie śmiałaś tego uczynić. Była to bowiem ostatnia szansa mojego ocalenia, a ty gorąco pragnęłaś, abym pozostał przy życiu. Pomny na ostrzeżenie Pańskie skierowane do uchodźców uciekających z płonącego miasta, nie przystanąłem na zakręcie schodów, i nie obejrzałem się, aby cię po raz ostatni ujrzeć. Dlatego nie wiem – a ta niewiedza jest wyrzutem mojego sumienia – jaki był wyraz twojej twarzy w przyćmionym świetle lampy okalającym twoją głowę. Ty już dawno nie żyjesz. A ja wciąż schodzę tymi samymi schodami i wciąż boję się za siebie obejrzeć”.
„Od tamtej pory modlitwa za popiół stała się jego modlitwą codzienną” – mówił o. Jan.
Chrystus – Człowiek, który niepokoi
We wschodniej ścianie tarnowskiej katedry wisi miedziany krucyfiks. Wkomponowano go w katedralne mury w 1899 r., a więc siedem lat przed narodzinami Romana. Rzucał się w oczy i chłopiec z żydowskiego domu znał go dobrze. Bardzo niepokoił go ten Człowiek wiszący na ścianie, w cierniowej koronie, wyglądający na bardzo cierpiącego.
Z czasem bał się tak bardzo, że chodził na rynek okrężną drogą. „Ten rozpięty na krzyżu Chrystus, sczerniały od deszczów i wiatrów napawał mnie coraz większym niepokojem” – wspominał w Kręgu biblijnym.
W tym czasie pracował w Jerozolimie dla Polskiej Agencji Telegraficznej. Często brał nocne zmiany i w czasie jednej z tych zmian w zagraconym pokoju trafił na starą gazetę, w której zamieszczono reprodukcję rzeźby Ukrzyżowanego Innocenza z Palermo, znaną z kościoła San Damiano w Asyżu. Doznał wstrząsu, ujrzał sens swojego życia i dokonał wyboru.
Wyrzeźbiony Ukrzyżowany miał oczy zamknięte, „ale On mnie widział” – powiedział później. Po powrocie do domu „otworzył Nowy Testament jak się otwiera drzwi prowadzące do domu”. Drążącymi rękoma wyciął reprodukcję z gazety, oprawił w ramkę i gdziekolwiek mieszkał, zabierał ją ze sobą. W testamencie zaznaczył, aby ten wizerunek włożyć do jego trumny razem z różańcem, który podarował mu Jan Paweł II.
Czy to było jedno ze spektakularnych nawróceń? Nawrócenie to słowo, którego Brandstaetter nie lubił. „Ja nie byłem poganinem, żebym miał się nawracać. Po prostu uznałem Nowy Testament za całkowite wypełnienie Obietnicy Pańskiej zawartej w Starym Testamencie. I na tym koniec. Cała reszta była dla mnie logiczną konsekwencją tego faktu”.
15 grudnia 1946 r. przyjął chrzest w kościele paulinów przy via dei Barbieri w Rzymie. Tydzień później, w tym samym kościele, już jako Roman Paweł poślubił Reginę Brochwicz-Wiktorównę.
Żona – najpiękniejszy człowiek mojego życia
Byli małżeństwem przez czterdzieści lat. Ona, szlachcianka z Woli Sękowej, sekretarka ambasadora polskiego w Rzymie, prof. Stanisława Kota, znająca języki i literaturę, była dla niego wsparciem, muzą i pierwszą czytelniczką wszystkich dzieł. Zmarła w 1986 r., po długiej chorobie, a on po tej śmierci nie był już tym samym człowiekiem.
Wielu znajomych z poznańskiego okresu ich małżeństwa wspomina barczystego, wielkiego jak dąb Brandstaettera, który kroczy spacerowym krokiem z Winogradów w stronę Cytadeli, a jego żona idzie nieco z tyłu i uśmiecha się, gdy mąż-poeta zatrzymuje się, odwraca i patrzy na nią z czułością.
Kochaj Biblię – najważniejszy testament Mistrza
„Każdy musi samodzielnie wędrować do Biblii. Każdy musi sobie do niej własną drogę wymościć” – pisał. „Pismo Święte powinno być w miarę podniszczone, ze śladami palców na rogach stronic, zapisane na marginesie drobnym pismem i upstrzone różnokolorowymi podkreśleniami, przypominającymi mosty przerzucone nad przepaścią. Każde takie podkreślenie i każda uwaga zapisana na marginesie księgi, na dole, u góry, po bokach, jest dowodem naszego przenikania w tekst i naszego spoufalenia się, jest jakby podpisem stwierdzającym nasz współudział w zdarzeniach, dziejących się na jej kartach” – twierdził.
Wszystkie jego literackie prace i wysiłki, tłumaczenia ksiąg biblijnych, z którymi zmagał się po nocach, miały jeden, najważniejszy cel: zachęcić do czytania Biblii, do wejścia w krąg jej Światła. Słowa, które zmienia życie.
Po śmierci
Porządkowanie mieszkania po śmierci poety przypadło w jakiejś mierze ojcom dominikanom. O. Jan Góra znalazł na biurku różne wydania Pisma Świętego, a jedno szczególnie pozakreślane na kolorowo. Było to tłumaczenie ks. Kowalskiego, bardzo zużyty egzemplarz, ledwo trzymający się razem.
Fajki były na swoim miejscu, w kałamarzu. Wszystko w takim porządku, jak Mistrz lubił. To, na co o. Jan zwrócił uwagę, to był… kosz na śmieci. „Był zapełniony do połowy, a w nim jakieś zmięte karteczki, zapisane charakterystycznym pismem. Wyjąłem je, delikatnie, a na nich wszystkich – karteluszkach, fiszkach, okładkach starych kalendarzy, notesików z podróży, zapisków i notatek ten sam początek na górze: W Imię Boże! On tak wszystko zaczynał… i dzień, i pisanie, i życie” – wspominał o. Jan.
Korzystałam z książek:
R. Brandstaetter, Przypadki mojego życia
R. Brandstaetter, Krąg biblijny
R. Brandstaetter, Pieśń o moim Chrystusie
o. Jan Góra OP, Był jak przechodzień do domu Ojca