– Pan Bóg wyciąga rękę do każdego, a co z tym zrobimy – to już zależy od nas. On daje wskazówki, ale czy je wykorzystasz, to już zależy od ciebie. Siła jest w rękach i umyśle. Nie chcę zmarnować tego, co mam. Staram się to jak najlepiej wykorzystać i przekazać innym. Ani ziemia, ani morze nie mogą pojąć, co Bóg może! A co dopiero ja! – mówi Aletei Ryszard Kałaczyński.
W rozmowie z nami Ryszard Kałaczyński opowiada m.in. o projektach dla biegaczy, o rodzinnym szczęściu, którego mogłoby nie być oraz dlaczego postanowił przebiec 366 maratonów w 366 dni i to akurat od uroczystości do uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.
Anna Gębalska-Berekets: Rolnik, hodowca trzody chlewnej, staje się królem maratonów!
Ryszard Kałaczyński: Wcześniej byłem komandosem, trenowałem podnoszenie ciężarów, a teraz jestem rolnikiem. Ta praca, podobnie jak pozostałe rzeczy, wymagają wytrwałości, krzepy i oczywiście systematycznej pracy. Do tej pory bieganiem zajmowali się zawodowcy, ci, co przynależeli do jakiegoś klubu. Ja zaś chciałem pokazać, że rolnik, człowiek pracy, także może uprawiać sport.
Potrafi pan ciągle zaskakiwać. Nie tylko jeden raz, ale 366 razy w ciągu roku...
366 maratonów to całokształt. W książce Wytrwać w biegu piszę, że aby zrobić taki wyczyn, potrzeba kilka lat. Chodzi o to, żeby organizm był wytrzymały. A że praca w polu i inne rzeczy mają to do siebie, że się kodują, to na starość procentują (śmiech).
Ryszard Kałaczyński. Cały rok w biegu
Te 366 maratonów biegał pan od jednej uroczystości Wniebowzięcia Matki Bożej przypadającej na 15 sierpnia do kolejnej, w następnym roku. Dlaczego właśnie tak?
Chodziłem na piesze pielgrzymki na Jasną Górę. A poza tym to Matka Boża jest bardzo bliska mojemu sercu. Długo szukałem dogodnego terminu, w którym mógłbym rozpocząć bieg i wybrałem dzień Matki Boskiej Zielnej, która jest patronką rolników.
800 kilometrów z Zakopanego do Sopotu to też dla pana żaden problem?
Byłem też na maratonie w Bydgoszczy. Tam koledzy mówili, że jeden z mężczyzn z Bydgoszczy przebiegł Polskę w 12 dni. Pomyślałem: „Kobiety podczas pielgrzymek robią po 40 kilometrów”. Stwierdziłem: „To żaden wyczyn”. Usłyszałem więc: „Jak taki jesteś mądry, to przebiegnij Polskę”. No i wytyczyłem sobie trasę, tak jak na pielgrzymkę. Wyszło mi 800 km, z Zakopanego do Sopotu. Zrobiłem to w siedem dni. Do tej pory próbują pobić mój rekord, ale jakoś nie mogą dać sobie rady (śmiech).
W biegu jest pan właściwie cały rok. Przebiegł pan ponad 90 maratonów, 25 ultramaratonów, 11 razy brał udział w najtrudniejszym biegu świata: 246-kilometrowym greckim Spartathlonie. Jest pan też czterokrotnym mistrzem Polski Masters w podnoszeniu ciężarów weteranów. Mogło tego wszystkiego nie być. Przez alkohol...
Przyszedł taki moment, że musiałem podjąć decyzję: albo coś w końcu ze sobą zrobię, albo ostatecznie alkohol mnie pogrąży. Stwierdziłem, że moja droga z nałogiem musi się skończyć. Pewnie, ciężko było to wszystko rzucić. Kombinowałem, jak tylko mogłem, i dopiero w 2001 roku poddałem się leczeniu.
Ryszard Kałaczyński: Bycie trzeźwym to dar od Boga
Co jest najtrudniejsze w walce z nałogiem?
Z nałogiem nie ma walki, jemu trzeba się poddać. Jak tylko zaczynasz walczyć, to toniesz. Tak jest też z alkoholizmem – jak będziesz chciał iść z nim na udry, to finalnie nie dasz rady. W mojej rodzinie od wielu lat alkohol siał spustoszenie. Rodzina też mi się posypała przez alkohol. W końcu postanowiłem, że muszę się od tego oderwać. Sport był dla mnie takim dobrym duszkiem, to była jedyna możliwość. Słyszę czasem, że jeden nałóg zastąpiłem drugim. Zawsze powtarzam, że zdrowy nałóg nie ma przeciwwagi. Jak ktoś ma chore myśli związane z nałogiem, to wtedy ma problem, a bieganie do dobry sposób na życie, bo przecież w zdrowym ciele jest zdrowy duch!
Bycie trzeźwym alkoholikiem to dar od Boga?
Pan Bóg wyciąga rękę do każdego, a co z tym zrobimy – to już zależy od nas. On daje wskazówki, ale czy je wykorzystasz, to już zależy od ciebie. Siła jest w rękach i umyśle. Nie chcę zmarnować tego, co mam. Staram się to jak najlepiej wykorzystać i przekazać innym. Ani ziemia, ani morze nie mogą pojąć, co Bóg może! A co dopiero ja! (śmiech).
Teraz pan przekonuje, że nie ma rzeczy niemożliwych?
Parę lat temu wstydziłem się o tym opowiadać. Z alkoholizmu można wyjść, ale musi być ktoś, kto pokaże, że życie bez używek też ma sens i potrafi dawać przyjemność. Miałem szczęście, że trafiłem na doktor Filek z Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w Więcborku. To ona mi powiedziała, że bycie trzeźwym alkoholikiem jest darem od Boga. Mam dwa spojrzenia na świat i sam mogę drogę wybrać. Ale nie ma co szarpać obu furtek. No i zatrzasnąłem tę, która miała napis: alkohol. Teraz chcę pomóc innym. Chociaż drażnią mnie jeszcze leżące na chodniku kapsle od butelek po piwie.
"Ironmany", książka i grupa wsparcia
Biega pan już nie tylko dla siebie, ale także dla innych. Witunia Weekend Maraton to jedna z wielu pana inicjatyw.
W planach jest jeszcze, by w 100 dni zrobić 100 „Ironmanów”. Najgorsze jest pływanie, z nim nie daję sobie rady. Muszę pokonać bariery, które mam w sobie, ale nic na siłę. Chciałem taki plan ustawić na 2022 rok, ale może bym i go przesunął na 2023 rok... Muszę spiąć jeszcze wiele spraw: finanse, praca nad kolejną książką. Nie mam też roweru.
Co to za książka?
Bieg przez Polskę, ciekawa publikacja. Ale do jej wydania jeszcze daleka droga.
Przyjeżdżają do pana alkoholicy, narkomani, ludzie z problemami. Bieganie może być dla nich formą terapii?
Kto chce się ratować, szuka alternatywy. Ważne, aby zobaczyć problem. Niektórzy nie chcą przyznać się do choroby, wstydzą się, kombinują. Przyjeżdżają jednak do mnie i biegają, a to dobry znak. Cała filozofia jest taka, aby zmienić myślenie – to zależy od indywidualnych predyspozycji. Niestety, coraz więcej młodych ma problem z alkoholem i nie wiedzą, co z sobą zrobić.
Słyszałam, że marzy pan nawet o założeniu jakieś grupy wsparcia.
Taka grupa wsparcia poprzez bieg to byłoby coś! Owszem, teoria na temat tego, jak wygrać z nałogiem jest potrzebna, ale zmęczenie fizyczne jeszcze bardziej. Moja babcia powtarzała: „Jak już jedną nogą wejdziesz do łóżka, a druga leży przed nim, to znaczy, że dzień był dobrze spożytkowany” (śmiech). Teraz mam taką cichą grupę wsparcia. Ludzie przyjeżdżają do mnie, biegają, rozmawiają przy kawie, herbacie.
Ryszard Kałaczyński: „Fajnie jest mieć cele, ale żeby je w pełni zrealizować, potrzeba czasu i dojrzałości”
Bieganie pozwoliło także na znalezienie rodzinnego szczęścia!
Otrzymałem miły dar od losu. Biegając te 366 maratonów, nie myślałem, że jakaś dziewczyna się we mnie zakocha i będę miał możliwość założenia rodziny i bycia szczęśliwym.
5-letnia córka Zosia też panu towarzyszy w bieganiu?
Zosia to mała spryciulka! Ona jest radością całej naszej rodziny. Póki co nie biega, ale mam nadzieję, że ten gen zaowocuje. Daj Boże!
W książce Wytrwać w biegu przekonuje pan, że warto przekraczać siebie i stawiać sobie cele. Jak ustawić sobie właściwe priorytety?
Priorytety są w życiu ważne, ale osiągnięcie celu ma swoją cenę. Po pierwsze, warto sobie zadać pytanie, czy znam te cele, do których chcę dążyć i czy jestem gotowy je zrealizować w tym czasie. Bez względu na cel, musisz poznać siebie. Mówią do mnie: „Rysiek, musisz się spieszyć, bo wydolność ci siada!”. I co z tego? Ja stawiam sobie pytanie dotyczącego tego, czy sam jestem gotowy na ten cel. Jeśli fizycznie i psychicznie będę gotowy, to oficjalnie stwierdzę, że już jestem przygotowany. Fajnie jest mieć cele, ale żeby je w pełni zrealizować, potrzeba czasu i dojrzałości.
Motywacji do działań panu nie brakuje! Jakie cele do osiągnięcia jeszcze przed panem?
Mówią, że jak 60 lat pokopie, to już po chłopie (śmiech). Właśnie skończyłem 60 lat. Teraz głównym celem są te „Ironmany”. Przygotowanie do nich daje mi motywację do działania.