Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Wtedy, około roku po wypadku, popłynęły mu pierwsze łzy. Samego wypadku z 2005 r., w którym pod pociągiem stracił obie ręce, nie pamięta. Był pijany i naćpany.
– Prawdopodobnie chciałem popełnić samobójstwo, ale samego zdarzenia i tego dnia nie pamiętam – mówi. Obudził się w szpitalu, od sąsiada z łóżka obok dowiedział się, że nie ma rąk.
Krzyk z pustki
– Strasznie się załamałem. Wiedziałem, że to była konsekwencja moich wyborów, czułem się, jakbym trafił do piekła. Przed wypadkiem alkohol, narkotyki, to była moja codzienność, upadałem coraz niżej, zawalałem szkołę. Wtedy, po wypadku czułem pustkę, wydawało mi się, że Bóg nie chce na mnie patrzeć, bo złamałem życie sobie i innym. Myślałem, że tak właśnie wygląda piekło – wspomina ten trudny czas.
Choć zawsze czuł, że Bóg jest, nie miał z nim relacji. Jest z rozbitej rodziny, wychowała go babcia, która prowadzała go też do kościoła. Gdy po wypadku, z tej ogromnej pustki, którą czuł, zwrócił się do Boga, nie wszystko zmieniło się w jednej chwili i od razu.
– Ale czułem, że powoli coś się zmienia. Tak jak jest napisane w Piśmie Świętym, że Bóg jest blisko skruszonych w sercu. Czułem właśnie skruchę. Poczułem, że Bóg jest blisko, że chce dla mnie dobrego życia – to motywowało mnie do tego, żeby żyć. Bóg chwycił mnie w swoją dłoń.
Po wypadku skończył studia: resocjalizację i profilaktykę społeczną. Dziś pracuje jako wychowawca w świetlicy socjoterapeutycznej w Łodzi. Dojeżdża tam busem spod Aleksandrowa Łódzkiego. Zaczął też uprawiać sport, był przez 5 lat w reprezentacji Polski w para taekwondo, odnosząc sukcesy i zdobywając medale. Sport pełnił też dla niego rolę rehabilitacyjną, mobilizował do wysiłku, do walki, też o dobre życie.
Pójść za Jezusem
W tym ostatnim pomogła mu też dziewczyna, którą poznał w tramwaju. Nawiązał relację z Moniką, która ostatecznie pchnęła go też w ramiona Boga.
– To Monika powiedziała, że trzeba pójść za Jezusem. W tym czasie, od kiedy zwróciłem się do Boga, chciałem żyć z Nim, ale nie było tak prosto. Czasami czułem się jak hipokryta, borykałem się wciąż z problemami, z pociągiem do grzechu, miałem problemy z pornografią. Nie mogłem się uwolnić. Aż naprawdę poczułem, że chcę iść za Jezusem. Poczułem, że On umarł za moje grzechy i powoli zacząłem iść tą drogą. Czuję, jak Bóg działa w moim życiu.
Dziś z Moniką są małżeństwem. Przemek jest zapraszany do szkół, parafii i innych miejsc, gdzie mówi o tym, jak Bóg działa w jego życiu. Spełnia też jeszcze jedno swoje marzenie.
– O tym, żeby rapować, marzyłem jeszcze nawet przed wypadkiem. Słuchałem wtedy rapu „niegrzecznego”. Po wypadku rap przestał dla mnie istnieć, a potem znowu do mnie wrócił.
Drugi Syn Marnotrawny
Pół roku temu Przemek wydał swoją pierwszą rapową płytę Drugi Syn Marnotrawny. Udało się wydać 500 sztuk krążka z utworami Przemka. Potem zaczął freestylować, czyli wymyślać na gorąco w odniesieniu do danej sytuacji słowa piosenek o tym, jak Bóg działa w życiu jego i innych. – Rap fajnie się sprawdza na spotkaniach z młodzieżą. Teraz szukam nowej formuły na rapowanie.
Chciałby też zająć się bardziej regularnie trenowaniem sportu z młodzieżą.
Boże Narodzenie to szczególny czas dla niego. – Ludzie życzą sobie dobrze, a to jest bardzo dziś potrzebne, kiedy te podziały między ludźmi, poglądami są coraz bardziej radykalne. W tym czasie ludzie się jednoczą, i oby to trwało, bo to jest dobre, a wszystko co dobre, jest od Boga – kwituje Przemek.