Modlitwa św. Ignacego
Zabierz, Panie, i przyjmij całą wolność moją,
pamięć moją i rozum, i wolę mą całą,
cokolwiek mam i posiadam.
Ty mi to wszystko dałeś,
Tobie to, Panie, oddaję.
Twoje jest wszystko.
Rozporządzaj tym w pełni wedle swojej woli.
Daj mi jedynie miłość twą i łaskę,
albowiem to mi wystarcza.
Piękny i ryzykowny tekst modlitwy
Ta modlitwa św. Ignacego sama w sobie jest absolutną perełką duchowości chrześcijańskiej. Od wieków modlą się nią ludzie na całym świecie. Można ją odmawiać jako pacierz o pięknej treści, można ją śpiewać, medytować poszczególne jej elementy albo uczynić treścią kontemplacji.
Każdy ze sposobów ma swój sens i swój czas. Ważne, żeby znaleźć sposób, za pomocą którego w tym momencie mojego życia najlepiej posłuży mi ona do spotkania z Bogiem.
Patrząc zupełnie po ludzku, to bardzo niebezpieczny i ryzykowny tekst. Wprawdzie wiemy, że przede wszystkim prosimy o miłość i łaskę, więc teoretycznie powinniśmy być spokojni. Z drugiej strony, deklarujemy gotowość oddania wolności, rozumu, woli, pamięci i wszystkiego, co mamy.
Zapadnięcie na ciężką chorobę psychiczną? Patologiczne uzależnienie od kogoś? Utrata domu na skutek pożaru? Albo utrata dobrego imienia na skutek zniesławienia? Czy choćby mniej hardcorowo: nudna praca, brak czasu na rozwijanie pasji, utrata ważnej relacji? Powiedzmy sobie wprost: mimo perspektywy obfitowania w miłość i łaskę, na pierwszy rzut oka nie wygląda to zbyt zachęcająco.
Jaki masz obraz Boga?
I dobrze, bo nie o tym jest ta modlitwa. Oczywiście, rzeczywistość nie skąpi nam doświadczeń pobudzających do zarysowanych wyżej skojarzeń na myśl o oddaniu komukolwiek własnej woli czy rozumu. Słowa te nie są jednak skierowane do człowieka, choćby najlepszego, który nieświadomie może nas nadużyć czy skrzywdzić.
W modlitwie tej zwracamy się do Boga – dobrego i czułego, którego największym marzeniem jest, żebyśmy żyli w sposób wolny, szczęśliwy i pełen miłości. Wiedząc, że jest do tego mądry i wszechmogący, zwracamy się do niego z prośbą, żeby zaangażował nas całych w Jego zapierającą dech w piersiach misję zbawienia ludzi i wprowadzania w naszą rzeczywistość królestwa Bożego – królestwa miłości i prawdy, wrażliwości i miłosierdzia.
Wiadomo jednak, że ludzie mają różne obrazy Boga: od milicjanta czekającego na nasze potknięcie, żeby nas za nie spałować i wsadzić do więzienia, po łagodnego dziadka, któremu w sumie wszystko jedno.
Przy jednej i drugiej skrajności w myśleniu o Bogu, modlitwa „Zabierz, Panie, i przyjmij” staje się jakąś ponurą perwersją, mogącą doprowadzić do opłakanych skutków. Skąd zatem u św. Ignacego pomysł na tak ryzykowne słowa?
O co chodzi św. Ignacemu?
Trzeba zauważyć, że założyciel Towarzystwa Jezusowego nie myślał o tym tekście jako o autonomicznej ekspresji własnej pobożności, ale jako o modlitwie będącej zwieńczeniem procesu Ćwiczeń duchowych, zwanych dziś również rekolekcjami ignacjańskimi.
Innymi słowy, po miesiącu spędzonym w milczeniu, poświęcając codziennie kilka godzin na rozmyślania i kontemplację – w czasie których uświadamiamy sobie bezinteresowność i niewyobrażalną hojność Boga względem nas – doświadczamy, że Bóg przyjmuje nas takich, jacy jesteśmy tu i teraz oraz zaprasza do swojej misji. Kontemplujemy Jezusa w jego życiu, męce i radości zmartwychwstania. Na koniec dochodzimy do tzw. „kontemplacji pomocnej do uzyskania miłości”.
W modlitwie św. Ignacy przypomina nam na samym początku, że miłość wyraża się raczej w czynach niż słowach, a do jej istoty należy wzajemne obdarowywanie tym, co kochający posiada, a czego osobie kochanej brakuje. Po czym zaprasza do spojrzenia jeszcze raz na całą rzeczywistość, z której mogę korzystać w całej tej mierze, w jakiej tylko pomaga mi żyć pełnią miłości.
I do odkrycia Boga, który tak bardzo we mnie wierzy i tak bardzo mnie kocha, że sam stał się człowiekiem. I wolał dać się zabić niż zrezygnować z bliskości ze mną. Co więcej, również teraz nieustannie pracuje dla mojego dobra w całym stworzeniu.
Jak odpowiedzieć na Boże wezwanie?
Jak zatem mogę odpowiedzieć na taką miłość? Tak, jak mówi tekst modlitwy: dołączając do Boga nieustannie pracującego w całej rzeczywistości dla dobra i szczęścia wszystkich ludzi. Czego bowiem brakuje Bogu w jego misji? Właśnie mnie.
Bóg szanuje moją autonomię i traktuje na serio moją wolność. Niczego nie wymusza. Nie wchodzi z butami w moje życie. Nie traktuje tego, co moje, jako swojej własności. I nie obraża się, jeśli wykorzystam tę autonomię po swojemu.
Ale jeśli pozwolę sobie na zachwyt Miłością i zechcę na nią odpowiedzieć, pozwalając Bogu, by włączył mnie w siebie samego, to moja wolność, rozum, wola i wszystko co mam, staną się arcydziełem twórczej miłości, jakiej nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić.
„Zabierz, Panie, i przyjmij” – modlitwa wyśpiewana
Dotknięcie tej rzeczywistości jest potężnym doświadczeniem egzystencjalnym, które domaga się również innych form ekspresji, poza bezpośrednim zaangażowaniem w missio Dei. Dlatego doświadczeni towarzysze duchowi zachęcają, żeby swoim doświadczeniom dawać upust w jakiejś formie twórczości: poezji, malarstwie, muzyce.
Taka jest też historia większości moich własnych pieśni i piosenek, włącznie z Zabierz, Panie, i przyjmij. Odprawiając rekolekcje ignacjańskie – podczas miesiąca formacyjnego w Loyoli dla jezuickich studentów przygotowujących się do kapłaństwa – mój ojciec duchowy zmotywował mnie do „ubrania w dźwięki” moich doświadczeń rekolekcyjnych.
Wziąłem więc tekst tej ważnej dla mnie modlitwy i napisałem do niego muzykę. W ten sposób powstała pieśń, którą ja sam modliłem się. Zwłaszcza w trudnych momentach, kiedy nie byłem w stanie podjąć żadnej innej formy modlitwy. Utwór niedawno nagrali moi przyjaciele.
Może ten genialny tekst, niesiony przez prostą, acz pięknie wykonaną muzykę, pomoże w modlitwie również innym ludziom? Dla mnie, jako duchowego syna św. Ignacego, byłaby to największa radość.
Posłuchajcie wykonania utworu skomponowanego do słów św. Ignacego: