Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Justo Gallego Martínez urodził się 20 września 1925 r. w Mejorada del Campo, ok. 20 km od centrum Madrytu, w rodzinie rolniczej. W wieku 27 lat wstąpił do zakonu trapistów w Santa María de Huerta w prowincji Soria (na północ od Madrytu), ale nie złożył w nim ślubów wieczystych, gdyż w 1961 zapadł na gruźlicę i musiał opuścić klasztor, aby nie zarazić braci. W czasie choroby przysiągł Bogu i Matce Najświętszej, że jeśli wyzdrowieje, to sam wybuduje świątynię ku Jej czci.
Chciał zbudować dom Boży
I rzeczywiście, gdy „wymodlił” zdrowie, nie udał się znów do klasztoru, ale wrócił do domu i na odziedziczonej po rodzicach działce zaczął budować dom Boży. Wyznawał bowiem zasadę: „służyć najpierw Bogu, potem bliźniemu, a na końcu sobie”. Czynił to niemal wyłącznie własnymi rękami, nie mając żadnych studiów w tej dziedzinie ani żadnego doświadczenia budowlanego czy ciesielskiego. Bez planów czy szkiców budowlanych, bez dźwigu i innego sprzętu specjalnego, co więcej, musiał nawet przerwać naukę w szkole podstawowej z powodu wybuchu wojny domowej w swym kraju w 1936 r. Nie miał też wsparcia ze strony Kościoła katolickiego. Materiałem budowlanym były tylko surowce wtórne i odpady.
Po jego śmierci nie znaleziono żadnych planów ani projektów dotyczących pracy, ponieważ Justo Gallego twierdził, że ma „wszystko w głowie”. On sam mówił odwiedzającym go, że niezbędną wiedzę zdobył dzięki starym księgom o katedrach i zamkach, przy czym niektóre z nich były nawet pisane po łacinie.
Katedra ze śmieci
Większość użytych materiałów budowlanych pochodziła z odzysku. Wykorzystywał zarówno przedmioty codziennego użytku, jak i materiały odrzucane przez firmy budowlane i pobliską cegielnię. Były to np. stare, podniszczone cegły, odzyskana blacha falista, butelki plastikowe czy części samochodowe. Wypełnione rynny deszczowe przerabiał na stopnie do wejścia do świątyni, beczki po oleju i stare pojemniki po benzynie – na formy do kolumn lub betonowych krawężników. Jako materiał budowlany lub pomocniczy wykorzystał m.in. stare reklamy z obrzeży stadionu Realu Madryt. Sam też projektował wszystkie elementy, mozaiki okienne z kolorowego stopionego granulatu, różne wymyślne konstrukcje.
W 2005 r. wystąpił w telewizyjnej reklamie firmy napojów Aquarius, za co otrzymał 30 tys. euro, ale przez trzy dni nie mógł pracować przy swoim dziele.
Ponieważ budowa szybko pochłonęła cały odziedziczony spadek, a także pieniądze uzyskane za sprzedaży części majątku rodowego, Gallego był zdany prawie wyłącznie na samego siebie i na darowizny. Od czasu do czasu pomagali mu jego bratankowie, których miał sześciu, i równie sporadycznie różni wolontariusze. W czasie wakacji pojawiali się studenci i uczniowie, a także miejscowi mieszkańcy. W skrajnych przypadkach wynajmował specjalistów, których sam opłacał. Poza tym entuzjaści z kraju i zagranicy zbierali dla niego datki. Specjalną wystawę poświęciło mu nowojorskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej (Museum of Modern Art).
Budował ponad 50 lat
Przez wszystkie lata swej pracy był skupiony tylko na niej i nie lubił rozmawiać. „Wrzuć coś do pudełka”, mruczał do zwiedzających, gdy ci podchodzili do niego i mogli mu przeszkadzać w pracy. Narzekał, że ludzie zawsze chcą rozmawiać. Powtarzał ciągle, że tym, co ma do powiedzenia, jest to, co projektuje, maluje i buduje. Natchnieniem dla niego były rzymska Bazylika św. Piotra oraz europejskie zamki i kościoły, głównie średniowieczne. Wybrał styl romański, ponieważ wiedział, że jego życie jest za krótkie na wyszukany barok czy gotyckie zdobienia. Własnoręcznie malował proste witraże, nadające dziś wnętrzu apokaliptycznej budowli niezwykłego, ciepłego uroku.
Do śmierci Gallego mieszkał z siostrą w pobliżu swojej katedry.
Powtarzał sobie nieustannie, że „drogę wytycza się idąc”. Przez ponad 50 lat wstawał o 4.30 i do szóstej wieczorem był w swoim kościele. Miejscowi mieszkańcy nazywali Gallego Martíneza „El Loco”, czyli "szalony" lub nieco bardziej pieszczotliwie: Don Justo. W kwietniu br. otrzymał Medal Umiłowanego Syna (Hijo Predilecto) swej rodzinnej miejscowości.
Chciał być pochowany w swoim kościele
Jego dzieło ma 50 m długości, 20 m szerokości, a żelazna kopuła wznosi się na wysokość prawie 40 m. I chociaż ściany świątyni są zamknięte, a nad nawą główną góruje już 12 wież, Don Justo od pewnego czasu zdawał sobie sprawę, że nie będzie już w stanie sam dokończyć swojego dzieła.
Mimo przekazania własności organizacji pomocowej, nie wiadomo, jaka będzie przyszłość niedokończonego kościoła. Nigdy nie miał pozwolenia na swą budowę, a po dziesięcioleciach kompletnej improwizacji nie będzie prawdopodobnie możliwa regularna inspekcja budowlana. Samo wchodzenie po schodach wymaga ostrożności i wprawy, nawet dla osób zdrowych.
Czy zatem przyjdą tu w przyszłości pielgrzymi czy koparki? – zastanawia się w swojej korespondencji niemiecka agencja katolicka KNA. Zwracaj jednocześnie uwagę, że Don Justo chciał być pochowany w swoim kościele.