Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Jedno z warszawskich przedszkoli. Przyprowadzam synka na zajęcia sportowe, które się tu dzieją. Z woźnym znamy się z widzenia, zamieniamy parę słów. Pewnego razu widzę, jak dziecko wybucha płaczem. Tuli się do woźnego, mówi do niego dziadku. Na mojej twarzy najwyraźniej maluje się wymowne zdziwienie, bo mężczyzna tłumaczy chwilę później: – Pani nie wie, co się tu dzieje. Niektóre dzieci siedzą w przedszkolu od 7.00 do wieczora. Tulą się do nas do nóg, tęsknią za rodzicami.
Grafik 5-latka
Scena nie daje mi spokoju. Rozmyślam o niej, rozmawiam z „dzieciatymi” znajomymi. Owocem jest ten tekst. Ale będzie w nim więcej pytań niż odpowiedzi. Bo nie mam gotowych recept. Raczej wątpliwości, które warto wziąć pod uwagę, będąc rodzicem.
Nie ma tygodnia, bym nie została zaatakowana reklamą zajęć dodatkowych dla dzieci. Wachlarz jest szeroki – od plastycznych przez muzyczne, po sportowe. O językowych nie wspominając, oczywistość. Garncarstwo, szydełkowanie, lekcje gry na pianinie, judo, basen… I angielski, bez tego ani rusz.
Musi być regularnie, z odpowiednią częstotliwością, bo co po razie w tygodniu. Takim sposobem można dziecku zapełnić grafik od poniedziałku do piątku, a jeszcze w weekendy uda się coś wcisnąć.
Rodzice pracują. A dziecko?
Polityka przedszkoli, szkół sprzyja. Często dodatkowe zajęcia odbywają się właśnie tam, „po godzinach”. Da się zaprowadzić dziecko z samego rana i odebrać wieczorem, jeśli logistycznie wykorzysta się edukacyjną ofertę placówki.
Takim sposobem można mieć dziecko „z głowy” na cały dzień. Nie, oczywiście nie po to, by sączyć bez pośpiechu kawę, przeglądać prasę czy urządzać spacery po mieście. Przecież rodzice muszą pracować, a w tym czasie ktoś musi się ich dziećmi zajmować. Inaczej się nie da. Ale czy na pewno?
Przedszkolak na etacie
Ostatnią rzeczą, jaką chciałabym zrobić, jest ocenianie jakiekolwiek rodzica czy wpędzenie go w poczucie winy. Tym, co mną kieruje, są wątpliwości. I próba znalezienia odpowiedzi na pytania. Czego uczymy nasze dzieci? Jaki świat im urządzamy?
Dzieci, i bez tych zajęć spędzają w żłobkach i przedszkolach średnio po 7-8 godzin. Tyle, ile ich rodzice w pracy. Kilkulatek na etacie? Tak, wiem, w tym czasie bawią się, jedzą, śpią, chodzą na spacery, odpoczywają. Co nie zmienia faktu, że spędzają tam „pełen wymiar godzin”. Później „tylko” szkoła, kolejne etapy edukacji i łatwiej będzie takiego człowieka ustawić na fabrycznej taśmie (bez znaczenia, za biurkiem czy gdziekolwiek indziej).
Wiem, nie ma wyjścia. Zwłaszcza jako rodzic mieszkający „w wielkim mieście” sam, z dala od rodziny, krewnych. Wiem, że zorganizowanie newralgicznego „8–16, od poniedziałku do piątku” bywa wyzwaniem niczym wejście na Mount Everest (w zimie i bez tlenu). Wiem, że szefowie (zwłaszcza ci bezdzietni) mają politykę no mercy. A nawet jeśli bywają wyrozumiali, to nie bez końca. Poza tym za coś trzeba żyć, więc i pracować.
Perfekcjonizm, pracoholizm… strach?
A jeśli tak nie trzeba? Albo inaczej – nie w wymiarze pełnoetatowym plus „jeszcze tylko to”? Może nie trzeba być online nieustająco? Nie odpowiadać na każdą notatkę szefa max. w pół godziny? Może da się przeorganizować swoją pracę? Może nie warto popadać w perfekcjonizm, pracoholizm i inne "-izmy", które kończą się tym, że dziecko ogląda rodzica może nie na zdjęciach, ale w poświacie niebieskiego światła z ekranu kompa/telefonu?
Jeśli sami się w to „wbijamy”, bo nie potrafimy powiedzieć: nie, nie dam rady zrobić tego czy tamtego? Kolejne dodatkowe rzeczy są ponad moje siły. Zrobiłam podstawę, następne „extra” przekracza moje możliwości?
Rodzice pracują, dzieci czekają
Ale ten tekst nie miał być o nas, pracujących rodzicach. Miał być o dzieciach, które w tym czasie na nas czekają. A żeby im się nie nudziło w tym czekaniu, mają masę dodatkowych zajęć. Co w tym złego? Łączy się przyjemne z pożytecznym. Rodzic pracuje w spokoju, dziecko zaopiekowane, w dodatku nauczy się nowych rzeczy. Gdzie ja widzę problem?
A jeśli ono nie musi się tego wszystkiego uczyć? Jeśli te wszystkie dodatkowe zajęcia to bardziej rodzicielskie ambicje niż dziecięce zainteresowania? Bardziej „dziecko z głowy” niż pasja malucha? Niby wiemy, że przechwałki osiągnięciami pociech są nie tylko passe, ale robią dzieciakom krzywdę. Ale… ta niepisana presja gdzieś jest. Prędzej czy później chwalimy się młodym zdobywającym puchar w szachy, który chilluje, grając na fortepianie.
Etat w przedszkolu
Jak zaznaczyłam na początku, w tekście będzie więcej pytań niż odpowiedzi. Wątpliwości. Z jednej strony to wszystko rozumiem. Sama czuję chęć pokazania dziecku świata, perspektyw, dania mu do spróbowania wielu opcji, by wybrał to, co go interesuje. Kieruje mną chęć poszerzania jego horyzontów, pokazanie wielu możliwości. Ale z drugiej?
To są dzieci. Czy odsiadywanie w placówce etatowych 8 godzin (albo i więcej) to najlepsze, co je może w dzieciństwie spotkać? Może wcale nie muszą znać kilku języków, grać na instrumentach i osiągać sportowych sukcesów? Może najlepsze, co mogą w tym czasie robić to… bawić się? Beztroskie dzieciństwo już nigdy nie wróci.
I w końcu – co, jeśli podczas tego przedszkolnego etatu dziecko z tęsknoty za rodzicami tuli się do woźnych?