Na początku nic nie zapowiadało, że Elżbieta Catez może zostać świętą. Przez czternaście pierwszych lat życia nic też nie zapowiadało, że uparta i kapryśna dziewczyna usłyszy powołanie do karmelu. Choć żyła zaledwie dwadzieścia sześć lat, z czego tylko pięć spędziła za klauzurą, jej pisma i notatki fascynują teologów.
Kapitan Sabet, czyli mała Elżunia Catez
„Elżbieta ze swoim temperamentem będzie świętą lub szatanem” – mówił kapłan, który przygotował ją do Pierwszej Komunii. Miała mocny charakter, była uparta i często wybuchała złością.
Pewnego dnia, jako trzy- lub czterolatka, zamknęła się w pokoju i za nic nie chciała wyjść. Krzyczała i kopała w drzwi, nie reagowała na żadne prośby. Uległa dopiero po długim czasie, zmęczona walką.
Mama przeczekała emocjonalny wybuch i przemówiła jej do rozsądku, ale był to jeden z wielu napadów złości córki, który zasmucał ją coraz bardziej. Nazywała ją czasem kapitan Sabet, albo, z drżeniem, małym diablątkiem.
„Brzydki proboszczu, oddaj mi moją Żanetkę!” – zawołała na cały kościół, gdy w osobie jasełkowego Jezuska rozpoznała swoją lalkę. Owdowiała wcześnie pani Catez – ojciec, Franciszek zmarł w ramionach siedmioletniej Elżbiety w wieku 55 lat – z bezradności wobec wybuchów złości spakowała kiedyś rzeczy córki i zagroziła odesłaniem jej do domu poprawczego.
Pierwsza Komunia: decydujący dzień
Prawdziwy przełom nastąpił w czasie przygotowania do pierwszej spowiedzi. Elżbieta opisywała później to wydarzenie jako swoje nawrócenie. Odkryła dwie rzeczy. Po pierwsze, że jej największym wrogiem jest wola, nad którą sama nie potrafi zapanować. Po drugie, że wolę należy oddać Jezusowi i wybierać tylko to, co Jemu się podoba.
19 kwietnia 1891 r. przystępuje do Pierwszej Komunii. Uzna ten dzień jeden z najważniejszych i najpiękniejszych w życiu. „Jezus mnie nasycił, nie czuję już głodu… Jezus wszedł do mnie i w głębi duszy pozwolił mi usłyszeć swój głos” – wyznaje jedenastoletnia Elżbieta.
Wieczorem roztropna matka zabiera ją do pobliskiego karmelu. W rozmównicy czeka na nią przeorysza, która wyjaśnia, że Elżbieta znaczy „dom Boga”.
Wielkie porządki w „domu Boga”
Czy w takim wnętrzu, jakie teraz prezentuje Elżbieta, może mieszkać Bóg? A jeśli mimo to mieszka, czy jest Mu wygodnie, czy jest zadowolony? Złość, pretensje, nagłe wybuchy gniewu – Elżbieta decyduje wziąć z tym wszystkim rozbrat.
Każdego ranka oddaje Jezusowi to, o czym sama wie, że Mu się nie podoba. Są dni, że walczy na śmierć i życie, bo chęć wybuchu jest ogromna, a foch czai się za każdym rogiem. Zdarzają się porażki, ale coraz częściej dziewczyna odnosi zwycięstwo nad samą sobą.
„Ogromnie się dziś uradowałam, że mogłam ofiarować mojemu Jezusowi dość dużo zwycięstw nad moją wadą główną, lecz ileż mnie to kosztowało…” – pisze. Za główną wadę uważa egoizm, za największą przeszkodę – nadwrażliwość.
W wieku czternastu lat podejmuje ostateczną decyzję co do swojej przyszłości. „Pewnego dnia w czasie dziękczynienia po Komunii uczułam się usilnie przynaglona, aby Jezusa wybrać za jedynego Oblubieńca. I natychmiast złożyłam ślub czystości. Nie wyrzekliśmy do siebie ani słowa, oddaliśmy się jednak sobie nawzajem z wielką miłością” – pisze we Wspomnieniach.
Piękna i elegancka mademoiselle Catez
Wkracza w dorosłość i zaczyna się podobać. Ma piękną twarz, duże oczy i gruby, długi warkocz przerzucany lekko przez ramię do przodu. Czasem zaplata włosy w modny kok. Lubi stroje, podróże i spotkania towarzyskie.
W pamiętniku odnotowuje prezent urodzinowy w postaci ekstrawaganckich, turkusowych spinek do mankietów, które z lubością nosi. Jest uprzejma, stonowana, w manierach wytworna. Ale nie kocha świata. Chce jedynie żyjąc w nim, żyć pięknie, w pełni.
W gęstej od wrażeń codzienności coraz częściej szuka miejsc spokojnych, w których może być sama. „Daj mi samotność serca. Niech żyję w głębokiej jedności z Tobą… Niech moje życie będzie nieustanną modlitwą. Ty wiesz, mój Mistrzu, że gdy uczestniczę w tych uroczystościach, jedyną dla mnie pociechą jest skupić się we wnętrzu i radować Twoją obecnością” – notuje w dzienniku.
Złożony ślub czystości ponawia i odsłania - najpierw przed sobą, a potem przed matką i siostrą – pragnienie wstąpienia do klasztoru. Matka nie wyraża zgody i próbuje aranżować spotkania matrymonialne. Elżbieta czeka, ale nie jest bierna, nie ustaje w błaganiu nieba o zmianę decyzji matki.
Drzwi prawie otwarte
Wreszcie dostaje zgodę. Maria Catez stawia jednak warunek: Karmel – tak, ale gdy Elżbieta ukończy 21 lat. Mimo perspektywy dwóch lat oczekiwania jest pewna, że łaskę zgody matki zawdzięcza Maryi, którą błagała o pomoc w tej sprawie. Jest gotowa cierpieć z Jezusem.
„Cierpieniem dokonał Jezus odkupienia i nawołuje nas, aby iść w ślad za Nim” – pisze i dodaje: „Jestem w świecie, lecz wpatruję się tylko w Ciebie, pragnę jedynie Ciebie i Twojego krzyża. Świat nie może mnie zadowolić”.
Chce się oddać „Bogu wszystkiej miłości”, jak Go nazywa, a przeszkody tylko wzmacniają jej determinację. Upór, który cechował ją od najwcześniejszych lat życia teraz, okiełznany, zaczyna wydawać owoce w postaci konsekwencji zmierzania do wytyczonego celu. Bez wybuchów i pretensji, bez tupania nogami – w ciszy i kontemplacji Boga w Trójcy.
Ostatniej nocy przed wstąpieniem modli się przez wiele godzin. Mama, która nie może zasnąć, wreszcie przychodzi do córki i klęka obok niej. Płaczą i modlą się aż do rana.
Pod jednym dachem z Panem
„Spodziewam się wielkich cierpień, tylko po to idę do karmelu. Gdyby mnie Bóg choć przez jeden dzień oszczędzał, obawiałabym się, że o mnie zapomniał” – pisze przed wstąpieniem. W klasztorze spędza zaledwie pięć lat.
Ma jasny program życia, który polega na utożsamianiu się z wewnętrznymi uczuciami Jezusa, na wsłuchiwaniu się w Jego pragnienia. Chce „wyczerpać dla świata skarby Jego duszy”. Wspomina, że pierwszej nocy po wstąpieniu nie mogła spać, bo jak spać, gdy jest się pod jednym dachem z Panem?
„Milczę, słucham Go, miłuję Go, gdy przeciągam igłę przez grube sukno habitu, który tak bardzo pragnęłam nosić” – pisze w jednym z listów. Myśl, że „Bóg we mnie, a ja w Nim” staje się jej dewizą.
Wciąż dba o dom, którym jest dla Boga. „Karmelitanka to dusza, która patrzy na Ukrzyżowanego i widzi, jak oddaje się On swemu Ojcu w ofierze za dusze” – pisze w liście, a w kwestionariuszu wypełnionym osiem dni po wstąpieniu zaznacza, że według niej „modlitwa to zjednoczenie tej, która nie jest, z Tym, który jest”.
Heroizm codzienny
W postulacie i nowicjacie dostaje lekcję pokory. Przełożona wie, jak rodzą się karmelitanki. Nie ma taryfy ulgowej dla żadnej z wad, dla wybujałej uczuciowości, dla pychy i egoizmu. Elżbieta przyjmuje wszystko, zawsze przeprasza, czasem klęka, całuje ziemię, pozwala się formować.
Drogę na Golgotę – czyli do świętości – widzi w sumiennym wypełnianiu obowiązków, nawet drobnych. Regułę zakonną wypełnia w stopniu heroicznym.
„Jeśli w pełni prowadzę życie karmelitanki, mam tę pociechę, że się wyniszczam dla Niego” – pisze. Bardzo ceni milczenie. Lubi być „sama z Tym, który jest sam”.
Karmel – modlitwa aż do śmierci
Umiera w nieludzkim bólu. Agonia trwa dziewięć dni. Elżbieta nie może przełknąć nawet kropli wody. „Pragnęłabym umierać miłując i tak paść w objęcia Umiłowanego” – zaznaczyła we wspomnianym już kwestionariuszu nowicjuszki.
2 listopada 1906 r., w Dzień Zaduszny próbuje przyjąć Komunię, ale nie udaje jej się połknąć nawet kawałka hostii. Umiera z głodu i wycieńczenia. Ostatnie słowa: „Idę do Światła, do Miłości, do Życia!” szepcze dwa dni przed śmiercią.
„Jeślibym miała do wyboru ekstazę lub śmierć w opuszczeniu Kalwarii, wybrałabym tę ostatnią nie ze względu na zasługę, lecz dla uwielbienia Pana i aby stać się do Niego podobniejsza. O, Miłości, wyniszcz całą moją istotę dla Twej chwały. Niech się wysączy kropla po kropli za Twój Kościół…” – wyznaje przypominając Bogu, aby o niej nie zapomniał.
Korzystałam z „Pism” św. Elżbiety od Trójcy Świętej i z książki pt. „Błogosławiona Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej” J. Immakulaty Adamskiej OCD i Hansa Urs von Balthasara.