separateurCreated with Sketch.

Czas przed śmiercią taty przyniósł nam uleczenie. Było najlepiej, jak mogło być

UMIERANIE
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Anna Malec - 02.11.21
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Jedyne, co wtedy mówiłam tacie do ucha, to żeby biegł do Jezusa. Nie wiem, dlaczego. Zawsze myślałam, że jak będzie odchodził, to będę panikować, krzyczeć, żeby go ratowali, a wtedy to były jedyne słowa, jakie byłam w stanie z siebie wydusić” – mówi Ewelina.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Przekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Kilka lat temu Ewelina nie wyobrażała sobie, że będzie w stanie przeżyć to, co za chwilę się wydarzy. Miała trzydzieści lat, męża, dwoje dzieci i… niełatwe rodzinne wspomnienia. Tata wprawdzie zawsze był dla niej ważny, ale, jak mówi, „ich relacje były raczej przeciętne”.

Był strażakiem i cierpiał na tak zwaną „chorobę zawodową”. Nie bił, nie robił awantur, pił „kulturalnie”. Między ojcem i córką z biegiem lat pojawił się trudny do przeskoczenia mur. Ewelina: „Miałam mu wiele do zarzucenia. Nie mieliśmy żadnej relacji, oprócz takiej poprawnej, typu wymiana podstawowych zdań na temat funkcjonowania w domu. To nie były relacje, które ja sama chciałabym stworzyć swoim dzieciom. Były dosyć chłodne”. Dużo później zrozumiała, że dostała najlepszych rodziców dla siebie.

Diagnoza: nowotwór złośliwy

Dzień w którym rodzina usłyszała diagnozę – złośliwy nowotwór płuc z przerzutami do głowy, Ewelina zapamięta do końca życia. „Bardzo to przeżywałam. Tata już wcześniej często bywał w szpitalu w związku z tym, że pił, ale raka nikt się nie spodziewał. Po pierwsze miałam świadomość naszej trudnej relacji, po drugie tego, że tata jest raczej daleko od Kościoła. Był ochrzczony, bywał na uroczystościach rodzinnych, ale nie można powiedzieć, że miał relację z Panem Bogiem”.

Dla niej, dziewczyny, która doświadczyła działania Boga w swoim życiu i, jak to nazywa, „już miała z Nim delikatną relację”, właśnie to było najważniejsze. Przekazać ojcu wiarę. Jednak do serca pukała świadomość, że tak do końca nie jest w stanie tego zrobić. „Ta relacja jest więzią, ciężko ją komuś dać albo powiedzieć, żeby teraz tak miał. Dlatego te początki choroby były trudne. Było we mnie dużo lęku, żeby nie odszedł bez spowiedzi, bez pojednania”.

Tata Eweliny chwilę po diagnozie zapytał żonę, czy córka już wie. Dla Eweliny to był znak – mimo, że ta relacja była trudna, to obustronnie już coś się w niej zaczynało dziać. Wzajemna troska w obliczu choroby dawała nadzieję.

To pozwoliło jej powoli, jeszcze nieśmiało, rozmawiać z tatą na tematy związane z wiarą. Choć czuła, że jest to dla niej trudne. Zwłaszcza, że przy temacie spowiedzi tata twierdził, że przecież ma jeszcze czas. „Wydawało mu się, że spowiedź to już moment ostateczny, że po niej od razu umrze” – wspomina.

Wiedziałam, że Pan Bóg jest w tej historii

W tym czasie w parafii Eweliny można było usłyszeć o doświadczeniu wiary osób ze wspólnot neokatechumenalnych. Jedna historia dotknęła ją szczególnie. „Pamiętam, jak jeden chłopak mówił, że jego tata jest chory na raka. Słuchając go, bardzo płakałam. Opowiadał, jak powiedział swojemu ojcu, żeby się nie bał, bo sąd nad nim już się odbył i jego wszystkie grzechy są już przebaczone. Pamiętam, że mnie to bardzo poruszało, zastanawiałam się, jak on w ogóle może coś takiego mówić. Czułam, że ja nie byłabym w stanie wypowiedzieć takich słów”.

Choć czuła też, że bardzo by chciała. „A z drugiej strony, tak po ludzku nie miałam wewnętrznej siły, by przełamać tę barierę”.

Ale – jak mówi Ewelina – na wszystko przyszedł odpowiedni czas. Także na te (wydaje się) niewyobrażalne słowa. „Jak mu powiedziałam to, co usłyszałam w kościele, to nagle popłynęły mu łzy. To był pierwszy moment, w którym wiedziałam, że Pan Bóg działa w tej historii, także poprzez innych ludzi. Że nie zostałam sama, że nie muszę wymyślać, jak mu pomóc, ale mogę być po prostu narzędziem i pozwolić, by Pan Bóg w nim działał”.

I dodaje: „Miałam świadomość, że mój ojciec może w każdej chwili odejść. Wiedziałam, że muszę go zaopatrzyć we wszystko, w co mogę. Żeby nie mieć takiego poczucia, że ja wiedziałam o tej miłości, a mu tego nie powiedziałam. Nie chciałam, by mój lęk i trudność w przekraczaniu granic w tej relacji zaważyły na tym, że on tego nie usłyszy. Ja też o tym kiedyś usłyszałam, też ktoś musiał mi to powiedzieć. Bardzo chciałam, żeby tata poznał Boga przed śmiercią. Tak naprawdę, żeby miał z Nim relację”.

To nie miało prawa się wydarzyć 

Przyszła noc paschalna. Najważniejsze święta. Ewelina była tej nocy w kościele i z całych sił modliła się za tatę. Rano, podczas śniadania, tata już nie wiedział, co się z nim dzieje. Wezwali pogotowie. Okazało się, że ma krwawienie z guza do głowy. Pamiętali słowa lekarzy – ten guz jest nieoperacyjny. „Jedyne, co wtedy mówiłam mu do ucha, to żeby biegł do Jezusa. Nie wiem, dlaczego. Zawsze myślałam, że jak tata będzie odchodził, to będę panikować, krzyczeć, żeby go ratowali, a wtedy to były jedyne słowa, jakie byłam w stanie powiedzieć”.

I wtedy zdarzył się cud. Na oddziale pojawił się młody lekarz, który podjął się operacji. Trwała kilkanaście godzin. Po niej tata Eweliny odzyskał świadomość. „To wszystko działo się w Niedzielę Zmartwychwstania. A dla nas to było prawdziwe zmartwychwstanie. Po operacji tata był trochę jak nowy człowiek. Zaczęliśmy ze sobą głębiej rozmawiać. Uważam, że to był czas dany nam w prezencie, czas pożegnania, czas, żeby odbudować relację. Moje przebaczenie przyszło wcześniej niż choroba taty, ale potrzebowaliśmy czasu, by się do siebie zbliżyć. Mogłam się nim opiekować, budować bliskość”.

Powiedziałam, że bardzo go kocham

Pomimo operacji, wyniki się pogarszały. „Lekarze sugerowali, by zabrać już tatę do domu, on też tego chciał. Jeszcze przed wyjściem, w pierwszy piątek miesiąca, przyjął Komunię. W sobotę słabo się czuł. Wieczorem jeszcze z nim rozmawiałam, mówił: Wiesz, boję się. Pytałam: Tatuś, ale czego się boisz? – Że umrę. Powiedziałam, że przecież wszyscy umrzemy, ale tam jest niebo, jego bliscy, nie będzie tam sam. Odpowiedział ze spokojem: No tak, no tak. Dla mnie to było potwierdzenie, że on rzeczywiście w to uwierzył, w takim stopniu, w jakim potrafił”. 

Ewelina wychodziła już z pokoju taty, kiedy poczuła, że coś ją zatrzymuje, że jeszcze nie może odejść. „Cofnęłam się i powiedziałam, że bardzo go kocham. I żeby się trzymał. On też odpowiedział, że bardzo mnie kocha. Bardzo dawno mu tego nie mówiłam, może w SMS-ach, ale nie wprost. To było nasze pożegnanie”.

To była ich ostatnia rozmowa. Następnego ranka Ewelina pędziła już do szpitala, bardzo chciała być przy jego śmierci. „Modliłam się różańcem, żebym tylko zdążyła. Kiedy dojechałam, było widać, że umiera. Wszyscy stali przy łóżku, a kiedy ksiądz wypowiedział słowa, że odpuszcza mu wszystkie winy i kary, tata umarł".

Całe życie właśnie tego bała się najbardziej. ”Nie krzyczałam, żeby go ratować, nie rzucałam się na łóżko, tylko stałam przy nim. I miałam wrażenie, jakbym stała pod krzyżem. Nic nie mogłam już zrobić, mogłam tylko trwać. Jeszcze parę lat temu wydawało mi się zupełnie niemożliwe”.

Przyśnił mi się tylko raz

„Tata przyśnił mi się po śmierci tylko raz. Był piękny i zadowolony, jak nigdy w życiu. Opowiadał, gestykulował, to było coś naprawdę super. Ale ja nic z tego nie rozumiałam. Czułam tylko emocje. I nie mam wątpliwości, gdzie on jest. Płakałam potem cały dzień. To nie był taki sen jak większość snów. Dla mnie to było prawdziwe spotkanie, którego nie zapomnę do końca życia”.

Ewelina przyznaje, że tęskni, ale najbardziej czeka na ich ponowne spotkanie, takie bez żadnych barier, bez obciążeń. „On już wie, jak to wszystko jest. A ja wiem, że tata zmagał się z wieloma rzeczami, których wcześniej nie rozumiałam. Wiem też, że nasze spotkanie będzie pełne prawdziwej miłości. Żal mi, że nie mogło się to wydarzyć tutaj, wcześniej, ale widocznie jest to możliwe tylko tam. Czekam na to”.

Dzisiaj o trudnych rzeczach już nie pamięta. „Ten wspólny czas przed śmiercią przyniósł uleczenie. Starałam się, jako córka, dać mu wszystko, co mogłam. Medycznie nic nie mogłam zrobić, ale mogłam się za nim wstawiać. I ufać, że Pan Bóg jest dobry, że mnie nie zostawi. I nie zostawił. Było najlepiej, jak mogło być”. 

Tata Eweliny zmarł w ostatnią Niedzielę Wielkanocną, 6 maja 2018 roku. Został pochowany na Powązkach Wojskowych w Warszawie, w mundurze – tak, jak chciał. Cudem dostał tam miejsce. Jak się później okazało, jego grób jest tuż obok miejsca, w którym został pochowany tata chłopaka, którego świadectwo w kościele tak bardzo poruszyło Ewelinę i którego słowa odważyła się powtórzyć swojemu tacie.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.