Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Liturgię godzin poznałem na studiach, kiedy zostałem zawieziony, właściwie bez mojej wiedzy, na pierwszy w moim życiu kurs w Szkole Nowej Ewangelizacji. Znajomy ksiądz powiedział tylko, bym zarezerwował sobie weekend. Pojechałem tam bez żadnych oczekiwań i wydarzyło się coś bardzo dla mnie ważnego. Wsiąkłem w Kościół na nowo poprzez bardzo porządkujące w moim odbiorze treści, a jednym z elementów, które odkryłem, był właśnie brewiarz.
Jutrznia i nieszpory były obecne w programie tego i kolejnych kursów. Nie miałem daleko do parafii, gdzie się odbywały, więc zacząłem też uczestniczyć w cotygodniowych spotkaniach działającej tam wspólnoty modlitewno-ewangelizacyjnej, gdzie również Liturgia godzin była stałym elementem spotkań.
Dla chłopaka w wieku około 20 lat, który wcześniej zdawał sobie sprawę z istnienia brewiarza, ale sądził, że jest on przeznaczony tylko dla duchowieństwa, istotne było, że tej modlitwie towarzyszyła piękna muzyka, a melodie poszczególnych psalmów (i sposób ich wykonania) były bardzo pociągające. Chciało się wracać. Duże było moje zdziwienie, gdy na pytanie o brak w tamtej – bardzo małej – parafii nabożeństw majowych czy różańca w październiku usłyszałem, że jest Liturgia Godzin i tamte nabożeństwa nie są konieczne do odprawiania w kościele. To było coś kompletnie nowego – Kościół, jakiego nie znałem.
Pewnego dnia przyprowadziłem do wspólnoty moją przyszłą żonę, która spotkała się wcześniej z brewiarzem, ale nigdy nie miała z nim do czynienia w tak pięknej formie. W miarę upływu czasu i formacji, Liturgia godzin stała się dla nas czymś oczywistym i dość naturalnie przesiąkła do naszego małżeństwa. Będąc pewnego dnia na Jasnej Górze, kupiłem wydanie skrócone Liturgii godzin, z którego często korzystają świeccy i które świetnie nadaje się do regularnego odmawiania porannej jutrzni i wieczornych nieszporów, zwłaszcza jeśli ktoś lubi kontakt z papierem. Ja go lubię i modlitwa tekstami czytanymi z komórki czy tabletu wydawała mi się kiedyś nie na miejscu. Dziś i taka forma się zdarza. Często nie ma innego wyjścia.
W ciągu 10 lat praktykowaliśmy Liturgię godzin z różną intensywnością, ale ten czas pozwolił nam pozbyć się pewnej niepotrzebnej naleciałości w patrzeniu na brewiarz. Było to poczucie ekskluzywności – świadomości, że jesteśmy w Kościele zdecydowaną mniejszością, nawet wśród osób zaangażowanych we wspólnotach, no bo w końcu odmawiamy modlitwę, którą praktykują prawie tylko księża czy osoby konsekrowane. Potrafiliśmy poruszać się po tym niełatwym w nawigacji “modlitewniku”, a nie umiał tego zupełnie nikt spośród naszych znajomych.
Gdy pewnego dnia odwiedzaliśmy bliskiego nam kapłana i ten przedstawiał nas swojemu koledze z parafii, dodał półgębkiem z nieskrywanym uznaniem: “odmawiają brewiarz”. Wtedy czuliśmy się docenieni, dziś ta powierzchowność odeszła. Pojawiły się dzieci, codzienne problemy nie najmłodszych już małżonków, ale brewiarz pozostał. Dlaczego? Oto nasze 5 powodów.
1Czas
Jutrznia czy nieszpory zajmują nam 20-25 minut. Kompleta, odmawiana późnym wieczorem, to około 10 minut (stanowi ona pewne koło ratunkowe, gdy nie uda się nam znaleźć czasu wcześniej). Nie pamiętam już dnia, w którym udałoby nam się odmówić wszystkie te godziny, ale poświęcenie czasu choćby na jedną, kiedy jest się małżeństwem z trójką maluchów, to już spory wyczyn. Stąd widzimy czas jako jeden z powodów, dla których nie zrezygnowaliśmy z brewiarza. Z naszej perspektywy jest to modlitwa ani za długa, ani za krótka, ale też taka, która stanowi czasowe wyzwanie, wymaga zaplanowania i nie stwarza pokusy, by przerwać z byle powodu.
2Nasycenie treścią
Treść jest jedyna i najpiękniejsza – Słowo Boże. Hymn, psalmy, antyfony, pieśń, modlitwy – wszystko to oparte o Słowo Boże lub wprost wzięte z Pisma Świętego i pełne punktów zaczepienia dla umysłu, okazji do chwalenia Boga, dziękowania Mu, proszenia Go lub zwyczajnego, spokojnego przebywania przy Nim. Siadając razem do modlitwy brewiarzowej wiemy, że to nie będzie zmarnowany czas. Nawet jeżeli męczą nas rozproszenia, konstrukcja treściowa i sposób odmawiania jutrzni czy nieszporów, zdecydowanie pomaga nam się skupić.
3Dialog
Liturgia godzin to jednak przede wszystkim okazja, by słuchać, bo w końcu wybrzmiewa tam Słowo Boga. Mamy w pamięci mnóstwo takich momentów, gdy skupiając się na jakimś psalmie czy fragmencie z innych ksiąg biblijnych, oboje porozumiewawczo się uśmiechaliśmy, bo Bóg odpowiadał przez swoje Słowo na naszą kłótnię, problem z dziećmi czy kłopoty finansowe. Wiedzieliśmy, że JEST, a więc nie jesteśmy z tym sami.
4Rytm, który wycisza
Modlimy się razem, we dwoje, w dodatku tekstem, który wymaga od nas synchronizacji, pewnego rodzaju współpracy. Może się to wydawać prozaiczne, ale to naprawdę łączy. Tym bardziej, że chwytamy te teksty do rąk, wyrywając się z pędu dnia – jak to pracujący rodzice małych dzieci. Wszystkie teksty recytujemy (nie porywamy się na śpiew) i zwłaszcza te, które odmawiamy wspólnie (hymn i psalmy), uspokajają nas, sprawiają, że bicie serca się wyrównuje, a myśli stają się uporządkowane. Są to proste środki – psalmy, które wydają się nam nieraz mdłe, słyszane tylko w niedzielę i ciągle o tym samym – tutaj sprawiają, że serce odrywa się od nieważnych spraw i potrafi oddać je Bogu.
5Źródło refleksji
Ważny dla nas jest też czas po modlitwie. Niemal zawsze jest coś, co nas porusza. Kiedy w trakcie pojawia się wspomniany porozumiewawczy uśmiech, już wiemy czym się ze sobą podzielimy. Czasami jednak – jeżeli mamy do tego warunki – zaskakujemy się wzajemnie tym, co było dla nas poruszające. Czasami oczyszcza się nasz obraz Pana Boga, czasami zyskujemy nowe światło na problemy lub przychodzi jakaś autorefleksja i przeprosiny, a czasami jest cisza i nic w tym złego. Bóg nie ma obowiązku zawsze czymś nas poruszać. Grunt, byśmy z czystymi intencjami i ukierunkowaniem na Niego wchodzili razem w tę modlitwę i zyskiwali przez to szansę na jeszcze większą małżeńską jedność.