Czarna Madonna – dostojna i piękna – jest obecna bardzo osobiście w historiach ludzi – zwykłych wiernych, którzy nieraz do niej pielgrzymowali. Na Jasnej Górze czują się jak w domu. Oto świadectwa, które pokazują, że Maryja towarzyszy, troszczy się, a nawet ratuje życie.
Pod takim pseudonimem znają go pielgrzymi z Lublina i Warszawy. Ołdi to warszawiak z krwi i kości. Gdy był na studiach, pewnego dnia jechał z kolegą z Lublina tramwajem na zajęcia i zauważył u niego breloczek „Nie wstydzę się Jezusa”.
„Patrzę i mówię: ładny breloczek” – opowiada. „Zawstydził się. Zapytałem: To co? Wstydzisz się czy się nie wstydzisz? Język mu się rozwiązał i zaczął mi opowiadać m.in. właśnie o pielgrzymce”.
Ta rozmowa w nim została. „To było 8 lat temu. Skończyłem studia i życie mi się załamało. Relacje się pourywały. Moje wizje na przyszłość okazały się nie do spełnienia. To, w czym pokładałem nadzieję, krok po kroku się wykładało” – opowiada. Postanowił odezwać się do kolegi z Lublina i poszedł na swoją pierwszą pieszą pielgrzymkę będąc totalnym rozbitkiem.
„Nagle ktoś mówi do mnie Bracie, ktoś dzieli się kanapką czy ostatnim kawałkiem chleba. To było coś zupełnie nowego i przywróciło mi wiarę, że można żyć przyzwoicie. Na tej pielgrzymce usłyszałem też pierwszy raz w swoim życiu kerygmat. To była całkowita odmiana mojego spojrzenia na Jezusa i Kościół. Nie mam wątpliwości, że to Matce Bożej Częstochowskiej zawdzięczam swoje nawrócenie” – dzieli się Ołdi.
Idąc w kolejnym roku, dziękował za nowe życie. Był już we wspólnocie, miał pragnienie, by się uformować, by nie była to tylko chwilowa fascynacja Bogiem. Następne trzy pielgrzymki związane były z jego małżeństwem. Ruszał w pierwszą z nich z jakimś dziwnym przekonaniem, że spotka tam kobietę swojego życia i nie pomylił się.
Następną pielgrzymkę rozpoczęli od zaręczyn na samym jej starcie i szli, modląc się o dobre przygotowanie do ślubu i ogarnięcie całej weselnej i mieszkaniowej logistyki. Wszystko zostało zapięte na ostatni guzik i rok później szli już jako małżeństwo.
“Moje dzisiejsze pielgrzymowanie to niemal wyłącznie dziękczynienie. Kiedy wchodzę do Kaplicy Jasnogórskiej, do mojej mamy, co roku jest we mnie wdzięczność i wzruszenie. Tylko tam, ten jeden raz w roku, mogę tego doświadczyć w tak dużej intensywności” – podsumowuje Ołdi.
“Moja przygoda z Matką Bożą Częstochowską zaczęła się 29 lat temu: 26 sierpnia 1992 roku. Wtedy o 15.00 się urodziłam” – rozpoczyna swoją opowieść Joanna Pasek, nauczycielka wychowania przedszkolnego spod Krakowa. “Maryja jest ze mną teraz, kiedy zmieniam miejsce pracy. Była też kiedy wybierałam kierunek studiów, kiedy szukałam drogi do duszpasterstwa akademickiego, kiedy nie mogłam się zmobilizować do pisania pracy dyplomowej, kiedy ktoś mnie zawiódł, kiedy ja kogoś zawiodłam” – kontynuuje.
Na pielgrzymki zaczęła chodzić już w wieku 5 lat. Najpierw zabierał ją tata, potem cała rodzina, potem to ona zabierała znajomych. Szła już w grupie muzycznej, kierowała ruchem, szła jako porządkowa. Pielgrzymki nauczyły ją, że człowiekowi wcale nie potrzeba wiele: plecak, dużo uśmiechu, miejsce do spania i dużo poczucia humoru, którym można rozładować każde napięcie.
“Od kilku lat w dniu swoich urodzin jeżdżę na Jasną Górę, żeby móc świętować ten nasz wspólny dzień przed Jej wizerunkiem. Czuję, jak mnie wtedy przytula – mam wewnętrzny spokój i wiem, że wszystko będzie dobrze” – podsumowuje Asia.
Basia i Paweł Doroszowie spod Warszawy rozpoczęli na pielgrzymce swoją drogę małżeńską. Choć ich początkowe doświadczenia w pieszej wędrówce na Jasną Górę są zgoła odmienne.
“Miałam 13 lat – rozpoczyna Basia. – Przyjechał do nas ksiądz i przywiózł śpiwór i karimatę. Powiedział rodzicom, że zabiera mnie na pielgrzymkę, bo został głównym przewodnikiem w nowopowstałej diecezji świdnickiej. Od pewnego momentu szłam jak żółw – do tego płaczący.
Jeden z kapłanów zapytał, czy mam intencję, bo łatwiej wtedy znieść ból. Powiedział, że Matka Boża już na mnie czeka na Jasnej Górze i na pewno razem damy radę. Mój tato wtedy jeszcze bardzo dużo pił i różnie w naszym domu się działo. Pielgrzymowałam w tej intencji wtedy i przez kolejne lata, a dziś tato nie pije” – dzieli się z radością Basia.
“Ja z kolei zacząłem pielgrzymować rok po moim nawróceniu, w szkole średniej. Był to dla mnie trudny czas – opowiada Paweł.–- Szedłem w intencji pozytywnego zdania matury i aby odnaleźć swoje powołanie. Doświadczyłem miłości, braterstwa, jedności pomiędzy różnymi pokoleniami. Wieczorne apele, konferencje – to wszystko dawało mi poczucie wspólnoty i otwierało moje serce na Boga”.
Basia wspomina, że podczas jednej ze swoich pielgrzymek uczestniczyła w uroczystości zaślubin. To podziałało na jej wyobraźnię i zrodziło pragnienie: też tak chcę. Była dumna ze swojego narzeczonego, gdy ten, nieco się bojąc, oznajmił ich rodzinom, że ślub będzie na pielgrzymce.
“W 2013 r. poszliśmy jako narzeczeni, a weszliśmy na Jasną Górę jako małżonkowie, oddając Maryi siebie i prosząc o dużą rodzinę. 5 sierpnia tego roku minęło 8 lat, a Bóg odpowiedział na nasze pragnienia. Mamy 8 dzieci – 2 w niebie, 5 urodzonych i jedno w drodze” – dzielą się Basia i Paweł.
Maryja jest obecna w ich codzienności, jest gospodynią ich domu i ma pieczę nad całą rodziną. “Nasze dzieci są tego coraz bardziej świadome, zwłaszcza nasza najstarsza córka. Kiedy się boi w nocy, słyszymy jak się modli” – opowiada Basia.
“Dlaczego pielgrzymuję? Nie ma na to pytanie jednej odpowiedzi. Przełomowym momentem była dla mnie sytuacja sprzed 4 lat. Jechałem autostradą i pękł drążek kierowniczy w lewym przednim kole mojego samochodu. Cudem wyszedłem z tego bez żadnego draśnięcia, a całe wydarzenie miało miejsce tuż po tym, jak modliłem się na różańcu. Nie mam wątpliwości, kto mnie uratował” – opowiada Andrzej Kaczorkiewicz, student z Wrocławia.
Jasna Góra to dla niego jedyny w swoim rodzaju, wspaniały cel pielgrzymek, ale – jak mówi – to nie adres fizyczny jest celem. Dla Andrzeja ważniejsza jest droga, która go zmienia. “Z każdej pielgrzymki wracam odmieniony, z nową siłą do zmian w życiu, aby dalej trwać przy Bogu” – stwierdza.
Z kolei dla Agnieszki Wajrot, nauczycielki z Opoczna, która zamyka grono moich rozmówców, Maryja z Jasnej Góry odegrała kluczową rolę w trakcie jej porodu.
“W moim rodzinnym domu Matka Boża Częstochowska od zawsze była bardzo ważna. Nawet w pacierzu zostaliśmy nauczeni modlitwy: Ofiaruję ten pacierz na cześć i chwałę Matki Bożej Częstochowskiej.
Wspominam ciążę jako piękny okres. Kiedy zaczął się poród, przyjmowałam wszystko ze spokojem ducha do momentu, kiedy lekarz oznajmił mi, że akcja porodowa trwa za długo i moje dziecko się zakleszczyło, co zagrażało wręcz jego życiu. Westchnęłam w akcie strzelistym: Matko Boża Częstochowska, ratuj moje dziecko" – wspomina Agnieszka.
Wojtek urodził się w tzw. zamartwicy – niedotleniony, mógł być niepełnosprawny. Agnieszka nie zwątpiła. Była pewna, że wszystko będzie dobrze. Dziś jej syn ma 10 lat i jest zdrowym, radosnym i zdolnym dzieckiem. Dla niej jest cudem.
“Często powtarzam Wojtkowi, że swoje życie i zdrowie zawdzięcza dwóm matkom. I tak jak moja mama mnie uczyła, ja też modlę się z moim dzieckiem słowami: Ofiaruję ten pacierz na cześć i chwałę Matki Bożej Częstochowskiej".