Nazywano ją „Matką Teresą Kairu”, albo „małą siostrą gałganiarzy”. Nosiła w sercu pragnienie, aby nie tylko służyć ubogim, ale też zamieszkać z nędzarzami, śmieciarzami i tymi, których życie wyjątkowo doświadczyło.
Miała 62 lata, gdy opuściła mury klasztoru i zamieszkała wśród ubogich na przedmieściach Kairu, w miejscu, do którego nie miała odwagi zaglądać policja. I dokonała tam rewolucji.
„Chrystus chciał tam pójść…” – mówiła po latach. Urodzona 16 listopada 1908 r. w Belgii siostra Emmanuelle pokazuje, jak zawierzenie Jezusowi dźwiga nas z otchłani grzechu do prawdziwej świętości.
„Ja, Madeleine Cinquin, jestem osobą, która potrzebuje dotknąć, by uwierzyć. Ale nie mam wątpliwości. Gonitwa za ziemskim życiem oznaczała dla mnie rozpacz, porażkę. Byłam pewna, że nie pozbędę się diabła za skórą. Nie da się zmienić własnej natury. Ale wierzyłam, że Chrystus, który zwycięży świat, zwycięży i mnie” – pisała w „Wyznaniach zakonnicy” jako 94-letnia już siostra Emmanuelle ze zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Syjonu.
Wspominała wtedy dzień z 1927 r., gdy podjęła decyzję o wstąpieniu do klasztoru. Miała 19 lat i opinię kokietki, która lubi mocny makijaż, niezbyt gustowne ubrania, pali papierosy i umawia się chętnie z każdym mężczyzną, którego poznaje.
Trawiąca ją potrzeba doznań seksualnych była tak wielka, że zdarzało jej się wychodzić wieczorami, aby dać jej upust z przypadkowo spotkanym mężczyzną. Równocześnie – co wydaje się być absurdem – od 1920 r., a więc od dwunastego roku życia, msza święta jest osią jej życia, źródłem radości.
Przychodzi na nią codziennie i codziennie też przystępuje do Komunii. Po popełnionym grzechu natychmiast biegnie do spowiedzi, aby stanu łaski nie stracić. Grzeszy często, w dzieciństwie uzależni się od masturbacji.
Mimo to toczy nieustanną walkę ze swoją zmysłowością. Przegrywa, wydaje się wręcz, że ponosi całkowitą klęskę, ale na dnie serca wie, że walczy o życie, a jest uparta, więc nie zamierza przegrać.
„Chciałam zostać prostytutką” – napisze po latach we wspomnieniach, które pozwoli opublikować dopiero po swojej śmierci. „W waszym wieku byłam jak rwący potok. Jeden facet nie wystarczyłby mi z pewnością. Pragnęłam czegoś więcej, bardziej ekscytującego. Wybrałam więc Boga!” – powie w 1971 r. nędzarzom z Ezbet El-Nakhl.
Jej spowiednik, ks. Ryckmans, załamał ręce, gdy poprosiła go, aby wstawił się u jej matki i poprosił ją o zgodę na wstąpienie do zgromadzenia przed ukończeniem 21 lat. Grzmiał:
– Rzuca się pani w objęcia prostytucji i ośmiela się pani mi opowiadać o życiu zakonnym?
– Oczywiście, że mówię o życiu zakonnym, a ksiądz gasi moje powołanie.
– W klasztorze składa się śluby!
– Właśnie tego chcę, związać się ślubami.
–A czystość? Słyszy mnie pani: czystość!
– Phi! W klasztorze nie ma mężczyzn, co by ksiądz chciał, żebym tam robiła?
– A posłuszeństwo? Pani nikogo nie słucha!
– Proszę księdza, ksiądz niczego nie rozumie. Właśnie dlatego chcę wstąpić do klasztoru. Mam już tego dość, nie mogę ze sobą wytrzymać, nieustannie sobą kierować, opanowywać się: chcę reguły, potrzebuję, aby coś mnie trzymało… Chrystus to jedyny mężczyzna, który nigdy mnie nie rozczaruje!
W 1929 r. przekroczyła próg zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Syjonu i wytrwała w wypełnianiu ślubów czystości, ubóstwa i posłuszeństwa aż do dnia śmierci 20 października 2008 r., czyli przez 79 lat.
„Pozbyłam się kolorowych szmatek młodej kokietki, aby przywdziać mało atrakcyjną czarną sukienkę i welon. Nie byłam już niewolnicą chęci podobania się! Kiedyś wystarczyło mi, abym podobała się facetom. Miałam z tego powodu wystarczająco dużo kłopotów. Nagle poczułam się wolna, wolna!”.
Przez całe zakonne życie odpowiadała na wołanie swoich dwóch miłości – Chrystusa, przyjaciela od czasu Pierwszej Komunii – i misji, służby ubogim w dalekich krajach. Obydwu odpowiedzi udzieliła w stopniu heroicznym. Szła tam, gdzie nikt inny nie chciał iść. „Wyobraźcie sobie uliczkę tak zawaloną śmieciami, że nie ma gdzie postawić nogi, mieszkania w starych, podziurawionych kontenerach, czarne świnie, dzikie psy, wielkie i tłuste szczury, roje much i w samym środku tego śmietniska stado dzieci ” – pisała o miejscu wśród kairskich śmieciarzy, które wybrała na swój dom.
Dzięki uporowi, inteligencji i wielkiemu poczuciu humoru udało jej się zaangażować możnych z całego świata, aby pozyskać pieniądze i zbudować tam klinikę położniczą, przytułek dla starców, a później – ekologiczny pomysł – fabrykę kompostu.
„Dziękuję Bogu, który skłonił mnie do poszukiwania i odkrycia ubóstwa. Ubóstwo jest otwarciem na miłość. W ciszy moich spędzonych na kontemplacji dni zrozumiałam, w jaki sposób toczy się walka miłości i sprawiedliwości nad siłami śmierci. Rodzi się ona w prostocie codzienności, jeśli tylko osobisty interes nie jest jedynym celem naszego życia, ale do głębi porusza nas nieszczęście innych” – pisała niedługo przed śmiercią.