Mówi, że w duszy gra mu codzienność i hip-hop. Jaki na co dzień jest Arkadio? Jak bardzo zmieniło się jego życie? Dlaczego twierdzi, że nałogi kradną uczucia? Jak ważną rolę w jego życiu odegrał starszy brat? Kim dla niego jest Bóg? Arkadio, mąż, ojciec, muzyk. Jego świadectwa wysłuchała i zadawała mu pytania Kasia Supeł-Zaboklicka.
„Najbardziej w duszy gra mi codzienność – zaczyna Arkadiusz Arkadio Zbozień. – mój kolega, który wyszedł po dwunastu latach z więzienia, mówił mi, że teraz on będzie walczył o codzienność. Tę, którą ludzie nazywają szarą, najprostszą, żeby ona miała smak. Składa się na nią rodzina, wiara, pasja. Są oczywiście krótkie momenty, w których np. pasja przynosi nam wiele radości, ale codzienność jest najważniejsza.
„Zastanawiam się czasem, czy to jest tak, że człowiek musi sięgnąć swojego dna, żeby otworzyć oczy – mówi muzyk. – U mnie było tak, że jeszcze chwila, a to dno byłoby dużo większe. Gdybym dalej szedł tą drogą, czekałby mnie ośrodek, może więzienie. Mój brat o mnie zawalczył i zaczął otwierać mi oczy. Jeżdżę teraz do wielu miejsc z nadzieją, że może moja historia posłuży do tego, że ktoś trochę wcześniej zacznie otwierać szerzej oczy. Może nie w trakcie spotkania ze mną, ale niedługo po nim coś mu się przypomni i zobaczy sens walki o kolejne dni życia. Nie można nikomu obiecać, że życie będzie piękne, łatwe i przyjemne. Nie ma takiego wyboru, bo każde życie jest trudne. Wybrać możesz jedynie to, czy trudzić się z sensem czy bez sensu”.
„Jestem ojcem trójki dzieci. Teraz idę do pracy, żeby odpocząć, a kiedy wracam podejmuję wysiłek. To rzeczywistość, ale nie można zapomnieć o wielkiej radości w tym wszystkim. Być i dać bezpieczeństwo to dwa zadania, które moim zdaniem ma do spełnienia ojciec. Wiadomo, że chciałbym zabezpieczyć je przed każdym złem i zrobić wszystko, by nie popełniły moich błędów. Zdaję sobie jednak sprawę, że droga nie wiedzie jedynie przez stawianie zakazów. Sam, kiedy byłem młody, łamałem wszystkie zakazy, bo uważałem, że po to są”.
„Popadałem w różne nałogi. Kiedy dzisiaj mówię o tym ludziom, nie chcę tego robić przez zakazywanie. Natomiast gdy ktoś pyta mnie np. o palenie marihuany, odpowiadam, że nałogi zabrały mi uczucia. Przez nie przestałem widzieć ludzi, a widziałem jedynie potrzebę. Wydawałem pieniądze wyłącznie na to, żeby ją zaspokoić. To był potężny egoizm”.
„Kiedy zacząłem coraz głębiej wchodzić w nałóg, zadłużałem się u ludzi z osiedla. Nie byłem w stanie spłacić tych długów. Handlowałem więc narkotykami. Kiedyś wracam do domu, a mój brat przywitał mnie piórnikiem, w którym trzymałem działki. Poszedł ze mną do łazienki i kazał mi spuścić je w toalecie. Patrzył mi wtedy w oczy i mówił, że on wierzy, iż mogę się zmienić. Płakałem i sam w to wierzyłem, ale szybko wracałem do starego procederu. Nie potrafiłem się zmienić, choć miałem wyrzuty sumienia”.
„Mój brat w pewnym momencie otworzył oczy, choć nigdy tak nie pobłądził. Znalazł wiarę. Potem walczył o mnie. Cały czas próbował do mnie dotrzeć, mimo że go oszukiwałem. W końcu zauważył, że jestem w trudniejszym momencie, kiedy byłem bardziej podatny na jego wpływ. Powiedział mi wtedy tylko jedno zdanie: „Brachu, ty nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham”. To był moment, który sprawił, że łzy popłynęły z moich oczu. Te słowa we mnie zostały. Brat dodał, że pokaże mi drogę”.
„Powoli zaczęło do mnie dochodzić, co Pan Bóg zrobił dla mnie przez swojego Syna. Zrozumiałem, że Pan Bóg umierał za mnie jako całego człowieka, za moje pasje, talenty, powołanie, za moją codzienność, żebym mógł się rozwijać. Pojąłem, że Pan Bóg doznaje chwały, kiedy tych swoich talentów nie zaniedbuję. Zaczęło się to wszystko łączyć dla mnie w spójną całość. Zachwyciło mnie zdanie, że Pan Bóg jest największym fanem mojego talentu i mnie dopinguje”.
Zobacz więcej: