Z Katarzyną Niedźwiedź-Szałajko, dziennikarką, żoną Rafała i mamą piątki dzieci, rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Przed pandemią pojechaliście do klasztoru w Annaya w Libanie, gdzie mieści się sanktuarium św. Szarbela. To dość daleko. Czego tam szukaliście?
Katarzyna Niedźwiedź-Szałajko: Dla nas to niezwykła historia, bo szczerze mówiąc, mamy poczucie jakby to Szarbel nas zaczepił i przyciągnął do siebie. Planowaliśmy wyjazd – o tyle niecodzienny, że pierwszy raz, odkąd mieliśmy dzieci (czyli 10 lat), miał być samotny, bez nich. Z okazji 15. rocznicy ślubu.
Na naszej orbicie były różne mniej lub bardziej egzotyczne kierunki, ale raczej celem był odpoczynek i bycie razem, niekoniecznie pielgrzymka. Wybieraliśmy, przebieraliśmy… i na nic nie mogliśmy się zdecydować.
Nagle pojawił się pomysł: Liban. I oboje wiedzieliśmy, że to to. Szybka decyzja i na drugi dzień siedzieliśmy w samolocie. Annaya i Szarbel to były argumenty za tą decyzją, ale wtedy nawet jeszcze nie wiedzieliśmy, jakiej rangi to będzie przeżycie.
Święty Szarbel pojawił się w naszym życiu wcześniej, kiedy nasz syn zmagał się z groźną chorobą nowotworową. Wtedy, na początku jego leczenia, kilka osób niemal jednocześnie poradziło nam modlić się przez jego wstawiennictwo. I sami zapewnili o modlitwie. Wtedy ten pustelnik był dla nas trochę abstrakcyjnym świętym. Nasz mały synek wyzdrowiał. Wierzymy, że to także robota Szarbela.
Zobaczcie zdjęcia z tej pielgrzymi do Libanu:
Szarbel był jednym z nielicznych współczesnych (XIX-wiecznych) ojców pustyni… Co was zdumiało, a co zachwyciło, kiedy chodziliście tam jego śladami?
Klasztor w Annaya położony jest wysoko w górach, z których rozpościera się zachwycający widok. Sam klasztor wciąż funkcjonuje, odprawiane są nabożeństwa. A sanktuarium – mimo że nadciągają tam tysiące wiernych z całego świata – przepełnione jest spokojem, ciszą, kontemplacją i… ascezą.
Nie ma straganów z pamiątkami, całej tej koniunktury. Mały sklepik w podziemiach z dobrymi dewocjonaliami. Żadnej nachalnej sprzedaży – co w świecie arabskim jest nietypowe. A oprócz tego oleje świętego Szarbela i mirra – za darmo lub za dobrowolny datek.
To miejsce żyje, ale jakby swoim pierwotnym rytmem. Poznaliśmy biografię św. Szarbela, kilka niesamowitych historii z jego życia. Mieliśmy szansę wziąć udział we mszy świętej w obrządku maronickim. Porozmawiać z ludźmi, którzy do niego pielgrzymowali. Prosili o zdrowie, błagali o cud uzdrowienia. Padali na kolana. W tym miejscu naprawdę się czuje, że każdy przychodzi ze swoją trudną historią…
Ze słynnymi cudotwórcami jest pewien kłopot. Ludzie przychodzą do nich po pomoc, kiedy są w potrzebie, zapominając przy tym zazwyczaj, jaki jest sens wyniesienia człowieka na ołtarze. Z drugiej strony trudno jest naśladować św. Szarbela – a to wzór dla nas, chrześcijan. Czy czegoś nauczyliście się od niego?
Szarbel to święty, który ma w sobie mnóstwo skromności i pokory… A przy tym jest wzorem pobożności. Święty, do którego przychodzą wszyscy. Święty, który nie pyta o pochodzenie, o wyznanie; który łączy, a nie dzieli.
W Libanie, gdzie jego kult jest bardzo żywy i powszechny, wizerunek świętego z siwą brodą i zamkniętymi oczami widzieliśmy wszędzie. Na ścianach budynków, na obrazkach, w sklepach, na brelokach. Czczą go katolicy, szanują muzułmanie. Całe życie doskonalił się w modlitwie i ascezie.
Tak, jest przykładem. Jego droga do świętości była drogą człowieka, który nauczył się rezygnować z tego, do czego inni całe życie dążą. A łaknąć tego, od czego inni stronią, albo spychają na margines. Umiarkowanie – tego można się od niego uczyć.
Po kilkunastu latach w klasztorze przeniósł się do eremu św. Piotra i Pawła, zamieszkał w maleńkiej celi. Wtedy żył już w całkowitej ascezie. Krótko spał, prawie nie jadł, medytował, odmawiał różaniec. Byliśmy tam, to kilka kilometrów od klasztoru. Dzień naszej pielgrzymki przypadł właśnie w dzień św. Piotra i Pawła (przypadek? Nie sądzę). Obok celi Szarbela, na powietrzu, zorganizowane było uroczyste nabożeństwo w maronickim obrządku (w języku arabskim, bardzo śpiewne).
Po mszy podeszliśmy do jednego z duchownych i poprosiliśmy o błogosławieństwo. Opowiedzieliśmy o tym, że jesteśmy z Polski, o naszej rocznicy ślubu, o czterech synach i chorobie jednego z nich. O cudownym uzdrowieniu. Maronita przyjął nas bardzo serdecznie, porozmawiał dłużej, pobłogosławił. To był bardzo wzruszający moment.
Ale – co ciekawe – dwa dni później, w niedzielę poszliśmy do kościoła na mszę. Obok naszego hotelu. Jakież było nasze zaskoczenie, kiedy okazało się, że sprawował ją… ten sam duchowny, który błogosławił nas daleko w górach Annaya. Znowu przypadek? Hmm…
Szarbel słynie z takich „przypadków”. Wierzycie w obcowanie świętych. Jesteście z Rafałem świetnie wykształceni, zanurzeni w sztuce i kulturze wysokiej. Jak to się ma do opowieści o niesamowitych cudach, jakie „na koncie” ma św. Szarbel? To coś więcej niż kult świętych. Znam osoby, dla których patrzenie z góry na cuda jest dowodem ich racjonalizmu!
Wiesz, my nie szukamy i nie potrzebujemy cudów. Ale sami przecież doświadczamy ich w naszym życiu. Namacalnie. Szarbel był człowiekiem z krwi i kości. XIX-wiecznym, nie jakimś archaicznym. Po jego śmierci przez kilka tygodni nad jego grobem widoczna była łuna światła. Libańczycy opowiadają tę historię z wypiekami na twarzach.
I o płynie, który latami wydzielał się z jego ciała. O zdjęciu włoskich zakonników, na którym w niewytłumaczalny do dzisiaj sposób pojawił się dawno nieżyjący Szarbel. To zjawiska, których nie da się wytłumaczyć racjonalnie. Fakty, a nie jakieś legendy. Mam takie wrażenie, że Szarbel jakby wypracował sobie tę swoją cudowność. Ona nie była mu dana „z urzędu”. Wymodlił ją, wykontemplował latami.
To bardzo życiowa lekcja o wytrwałości, pokorze i oddaniu Bogu. A cuda, które się działy i dzieją nadal z jego udziałem – tę jego historię pięknie puentują.
Mając piątkę dzieci trudno o chwilę dla siebie. Rafał wprowadził zasadę, że z każdym z nich spędza pewien czas w sposób specjalny – jest „czas Józka”, „czas Emila” itd. Czy w takim codziennym „młynie” udaje się wygospodarować czas na pielęgnowanie relacji z Bogiem? Jak to robić?
Przede wszystkim można to robić wspólnie. Doszliśmy do takiego etapu, że dzieci chcą modlić się z nami i same tego bardzo pilnują. Co nie było łatwe, bo długo część z nich była malutka i sporo było zamieszania przy tej okazji. Dziś to taki nasz „czas rodziny” – bezcenny w tej naszej zabieganej codzienności.
A o naszą osobistą relację z Bogiem każde z nas musi już zatroszczyć się samo. To czasami w takim kołowrotku wymaga sporej samodyscypliny. U mnie sprawdza się ustalenie sobie konkretnych ram, ustalenie priorytetów i czasem – niemal szarbelowa – wytrwałość. Bez tego mój czas z Bogiem jest rwany, kompulsywny, niesystematyczny. Nieustająco pracuję nad tym, żeby miał swoje dobre miejsce w moim życiu.
A macie w domu jakiś „czas Szarbela”?
Przywieźliśmy z Annaya ikonę z jego wizerunkiem. Wisi w centralnej części domu. I tak czujemy, że ten święty pozostanie już z nami. Z naszą rodziną. Wpisał się w naszą historię.
Wasza rodzina przeszła różne fazy, a szczęście mieszało się z bólem i walką. Coraz więcej jest ludzi, którzy w trudnych sytuacjach tracą zaufanie do Boga – i wiarę... Czy wiara w Boga, na którego wskazuje nam św. Szarbel, to na pewno grunt, który nie usunie się spod nóg?
Nasze ziemskie życie bywa trudne i bolesne, to prawda. Jak bardzo byśmy się nie starali, nie zdołamy przejść przez ten świat suchą stopą. Jeśli nie zbudujemy sobie mocnych fundamentów wiary w codzienności, to kiedy przyjdzie wichura, może zdmuchnąć nasze liche podstawy.
Ale możemy – jak Szarbel – ćwiczyć się, żmudnie, dzień za dniem, w relacji z Bogiem. On w ciężkich chwilach będzie dla nas oparciem, kotwicą, której żaden sztorm nie ruszy.