Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
O pozytywnym obrazie kobiecości, jaki matka Czacka przekazywała siostrom, jej szacunku do indywidualności każdego człowieka, stwarzaniu przestrzeni dla innych, dystansie wobec konwenansów i duchowym macierzyństwie – opowiada s. Radosława Podgórska FSK.
Maria Czerska: Matka Czacka była kimś bardzo samodzielnym i skutecznym. Mimo ogromnych trudności spokojnie realizowała wszystkie swoje cele. Miała wprawdzie nazwisko i pieniądze, ale jednocześnie była osobą niepełnosprawną i kobietą – w męskim świecie. W czym tkwił sekret jej sukcesów?
S. Radosława Podgórska FSK: Myślę, że przede wszystkim w tym, że była osobą bardzo głębokiej modlitwy, skoncentrowaną na rozeznawaniu i pełnieniu woli Bożej. Ale ważne jest również to, że miała bardzo mocną formację wyniesioną z domu rodzinnego. Nie wstydziła się być kobietą. Wiele w tym względzie zawdzięczała ojcu, który bardzo ją kochał i wtajemniczał w różne sprawy związane z administracją i zarządzaniem majątkiem (…). Otrzymała też łaskę, dzięki której udało jej się przyjąć cierpienie utraty wzroku i ofiarować swoje życie na służbę innym niewidomym. To doświadczenie było również źródłem jej siły. Była osobą bardzo zdecydowaną.
Warto przypomnieć, że nazwisko i tytuł hrabiowski pomagały jej tylko do 1918 r. Gdy stała się franciszkanką w brązowym habicie, zmieniła się wobec niej postawa niektórych księży w kurii warszawskiej.
Co się zmieniło?
Pomysł założenia nowego zgromadzenia uznano za nierealny, za rodzaj „dworskiej chimery”. Choć trzeba podkreślić, że odniesienie do niej było różne i nie powinniśmy uogólniać tych postaw. Można powiedzieć, że większe zrozumienie znajdowała u wyższej hierarchii. Dużym szacunkiem darzył ją kard. Aleksander Kakowski i ówczesny nuncjusz apostolski Achilles Ratti, późniejszy papież Pius XI. Popierali ją, służyli pomocą. Być może wiązało się to z ich osobistym zaangażowaniem i wrażliwością na sytuację osób ubogich i potrzebujących oraz z tym, że lepiej poznali Różę Czacką (…).
W jaki sposób matka Czacka postrzegała miejsce kobiet w Kościele?
(…) nie dzieliła ludzi, nie rozróżniała ich w istotny sposób na kobiety, mężczyzn, świeckich, franciszkanki. Widziała i przyjmowała każdego, z jego indywidualnym potencjałem i słabościami. Dla każdego starała się odnaleźć jego własne miejsce. Osoby zaangażowane w Dzieło Lasek to były jej „dzieci małe i duże”. W ludziach widziała godność dzieci Bożych, osób stworzonych na Jego obraz i podobieństwo. Akcentowała to, że każdy powinien być sobą. Podejmowała ten temat, m.in. w „Dyrektorium”, które uznaję za jej duchowy testament. Podkreślała, że nie należy się wstydzić siebie, swojej rodziny, pochodzenia, statusu społecznego (…). Matka Czacka też była sobą. Przypominam sobie wypowiedź Antoniego Marylskiego, zawartą w jego wspomnieniach. Powiedział, że matka pod habitem do końca pozostała kobietą.
Co to znaczy?
Myślę, że mogło chodzić o to, że matka nie ukrywała swojej kobiecości, nie wstydziła się jej i wyrażała ją, m.in. poprzez macierzyństwo duchowe. Zachowywała czystość wynikającą z Bożego patrzenia na sytuacje, w których została postawiona. Wychodziła z założenia, że „dusza zdrowa moralnie będzie umiała unikać okazji do grzechu bez obaw i staropanieńskich lęków”.
Przedstawiała swoim siostrom pozytywny obraz kobiecości, z którą wiąże się dojrzałość, uczciwość, odpowiedzialność za siebie, odpowiedzialność za innych (w tym przypadku za osoby niewidome), wrażliwość na ich potrzeby, dyspozycyjność w ich służbie, samodzielność, niezależne myślenie, odwaga, męstwo. Podkreślała: „nie możemy być starymi pannami pod habitem”. „Chcę, żeby one były przede wszystkim matkami” – mówiła o swoich siostrach. I jeszcze jeden cytat z konferencji Matki nie wymagający komentarza: „Nie lubię tych powołań lękliwych, tego typu, który Francuzi nazywają białą gąską, bo nie wiadomo nigdy, co się w nich okaże”.
(…) Była matką dla sióstr, matką dla laskowskich dzieci. Troszczyła się o sprawy dzieci, spotykała się z nimi, wiele tłumaczyła. Miało to też często wymiar bardzo praktyczny, np. związany z kwestią ubioru. Wyjaśniała siostrom, że noszą habit przede wszystkim dlatego, że jest on wyznaniem wiary, ale też dlatego, że ułatwia życie i w pewnym sensie daje wolność.
Ważna była dla niej schludność. Zwracała uwagę, że habit może być połatany, ale powinien być czysty i wyprasowany. Do ubrania i uczesania dzieci przywiązywała wielką wagę. Sprawdzała dotykiem. Potrafiła np. opóźnić wyjazd dziecka po to, by odpowiednio dobrać ubranie. Miała świadomość ogromnego znaczenia wychowawczego tych spraw, zwłaszcza w przypadku osób niewidomych.
Czym dla matki Czackiej było „staropanieństwo pod habitem”?
„Staropanieństwo” rozumiała jako lękliwe uciekanie od pewnej służby: „Nie mogę, bo mnie nie wypada, bo to naruszy moją czystość”; rozumiała to jako sztuczność, która nie widzi w drugiej osobie daru, człowieka, któremu mam służyć w postawie duchowego macierzyństwa. Przykład? Siostra nie powinna przejmować się tym, że idzie z niewidomym panem jako przewodniczka, choć z daleka może to wyglądać, że spaceruje pod rękę z mężczyzną (…).
Czyli nie przejmowała się ówczesnymi konwenansami?
Z biografii znane jest powiedzenie Matki: „U nas nie ma «wypada – nie wypada», u nas jest tylko Ewangelia”. To nie znaczy, że celowo łamała konwenanse, albo że nie cierpiała i nie ubolewała, gdy coś zostało opacznie zrozumiane. Jej wewnętrzne poczucie wartości i godności sprawiało jednak, że była – w pewnym sensie – ponad tym. Nie uzależniała swoich działań od odpowiedzi na pytanie: „Co ktoś sobie o mnie pomyśli?”. Dla niej ważna była przezroczystość przed Bogiem. Podporządkowywała „konwenanse” temu, co służy dobru innych i zdrowemu rozsądkowi (…).
Co dla matki Czackiej znaczyło być osobą dojrzałą?
(…) Dojrzałość widziała jako pewną stałość, niezmienność w cnotach. Miała świadomość, że człowiek cały czas się zmienia (dlatego zwracała uwagę na to, by nigdy nie pozwalać sobie na nieprzychylne sądy o drugim), ale powinien szukać stałości, opierając się na niezmienności Boga. Człowiek dojrzały to zdaniem matki taki, na którym można polegać, „że nie popełni podłości, nie okryje się hańbą”.
Dojrzałość matka łączyła też z pokorą i posłuszeństwem – umiejętnością podporządkowania się zdaniu drugiego człowieka, choć – jak wspominałam – nie chodziło o posłuszeństwo bierne i bezmyślne. Próżność, chęć decydowania o wszystkim – to były jej zdaniem poważne wady. Punktowała je również jako wady narodowe Polaków. "Obawiam się sióstr, którym się wszystko zawsze dobrze udaje" – mówiła, zwracając uwagę na niebezpieczeństwo pychy.
Wyrazem dojrzałości była też jej zdaniem umiejętność zachowania równowagi w życiu, np. równowagi między modlitwą, pracą i służbą innym. Zwracała uwagę na odpowiedzialność za swoje czyny i za to, by wypełniać to, czego Bóg od danej osoby żąda (…).
Jakie zdaniem matki było znaczenie ludzkiej pracy? Jak podchodziła do pracy zawodowej kobiet?
Jest cały duży fragment w „Dyrektorium” matki Elżbiety, który mówi o pracy. Uważała, że jest ona obowiązkiem każdego człowieka, bez względu na status społeczny. Obowiązek ten wynika z prawa Bożego. Zwracała uwagę, że praca jest czymś rozwijającym człowieka, podnoszącym jego godność i ukazującym wartość w społeczeństwie. Odnosiła to zarówno do mężczyzn, jak i do kobiet, do sióstr i do osób niewidomych. Im szczególnie chciała zaoferować pomoc w osiągnięciu samodzielności i zdolności do zapewnienia sobie utrzymania.
Zdaniem matki, każdy powinien wykonywać pracę odpowiednią dla siebie, swoich możliwości i umiejętności. Postrzegała pewne zajęcia jako bardziej odpowiednie dla kobiet, inne dla mężczyzn, ze względu na ich predyspozycje. Nie widziała sensu we wchodzeniu wzajemnie w swoje role. Była jednak zdania, że jeśli zaistnieje konieczność, to nikt nie powinien uchylać się od pracy mówiąc „to nie dla mnie”. Nie byłaby zapewne zwolenniczką idei: „kobiety na traktory”, co nie zmienia faktu, że w Laskach były siostry, które powoziły końmi przy pracach polowych, a jedna nawet (już po śmierci matki) jeździła na traktorze. Jeśli chodzi o pracę nauczyciela, wychowawcy, dyrektora czy kierownika administracyjnego – w Laskach nie było różnic. Te funkcje pełniły i kobiety, i mężczyźni.
Rodzaj zajęcia, które wykonywały siostry, dostosowany był do kwalifikacji i wykształcenia, ale nie funkcjonowały sztuczne ograniczenia – siostra z wyższym wykształceniem mogła grabić siano czy pójść do pomocy w gospodarstwie. Warto zresztą podkreślić, że nasza wspólnota powstała od początku jako zgromadzenie jednochórowe, co było wówczas pewną nowością.
Jakie to miało znaczenie dla sióstr?
Od strony formalnej nie było podziału na siostry proste, bez wykształcenia i siostry z inteligencji. Na modlitwach siostry były razem. Nie było podziałów w refektarzu, siostry nie miały wyznaczonych miejsc – bliżej lub dalej przełożonej, po jednej lub po drugiej stronie stołu.
Oczywiście w praktyce funkcjonowały pewne podziały związane z wykonywaną przez siostry pracą. Zadania powierzane były w zależności od kwalifikacji. Siostry wykształcone mogły prowadzić wykłady i lekcje, siostry niewykształcone pracowały więcej w polu i ogrodzie. Prostsze, zdawałoby się, prace – też jednak wymagały kwalifikacji i były one doceniane. Matka formowała siostry w duchu wzajemnego szacunku i dostrzegania znaczenia różnych umiejętności. Można to nazwać duchem „siostrzeństwa”, bo nie ma lepszej żeńskiej formy do określenia „braterstwo”. Pomagało to nie ulegać tak częstej wśród ludzi, również wśród kobiet, tendencji do wzajemnego porównywania się. Matka bardzo przed tym przestrzegała. Dla niej nie było lepszych i gorszych. Ważne było, by każdy był sobą.
Jak wspominała p. Alicja Gościmska, wieloletnia współpracownica Dzieła Lasek, matka nie stylizowała sióstr na jeden model. Każdej zostawiała naturalny sposób bycia, wysławiania się i cechy jej środowiska. Kształtowała je głównie pod względem życia wewnętrznego i otwarcia się na drugiego człowieka. Siostry z prostszych domów uczone były w miarę potrzeby pewnych zasad współżycia społecznego, ale matka czyniła to z niesłychaną delikatnością (…).
Czy matka Czacka może być patronką kobiet szukających dziś swojego miejsca w Kościele?
Myślę, że tak. Gdy doświadczamy trudnych momentów poszukiwania, matka może nam pokazywać, jak te trudności przemieniać w dobro. Uczy właściwej hierarchii wartości, zatrzymania się przy Bogu, ale też delikatności i wrażliwości w odczytywaniu znaków czasu. Pokazuje męstwo i odwagę w działaniu, to, że nawet dramatyczne sytuacje nie oznaczają, że mam się schować i nic nie robić. Pokazuje jednocześnie, co to znaczy być człowiekiem roztropnym i „długomyślnym”.
Zwraca uwagę jej wyjątkowa wyobraźnia i szeroka wizja, którą umiała realizować w sposób systematyczny i przemyślany. My często działamy „na hura”, ze spontanicznością, która prowadzi do tego, że coś zaczynamy i nie kończymy; nasze działania do niczego nie prowadzą. Matka uczy uporządkowanego realizowania tego, co odczytuje jako Boże zamierzenie. Nie wszystko, nie od razu. Podziwiam jej cierpliwość, to, że potrafiła przez 10 lat przygotowywać się do pracy, która – jak wierzyła – miała być jej powołaniem. Podziwiam jej odpowiedzialność, realizm, metodę małych kroków i ostateczne zdanie się na Boga, szukanie Jego woli.
Matka zakładając habit nie przestała być kobietą. Myślę, że może być przykładem nie tylko dla kobiet konsekrowanych.
*Tytuł, lead, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji Aleteia.pl (całość tutaj)