separateurCreated with Sketch.

Kasia Olubińska: Tęsknię i płaczę, ale Bóg daje mi nadzieję. To cud, że mogę żyć dalej [wywiad]

KATARZYNA OLUBIŃSKA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Z Kasią Olubińską-Godlewską rozmawiamy o nowej książce „Bóg w moim domu” (dziś jej premiera), prostym życiu, czułym Bogu i najważniejszej dla niej kobiecie – mamie Marii, nazywanej przez bliskich Mariolką, która odeszła pół roku temu.

Dominika Cicha: Opowiesz mi o filiżance, którą chcesz zabrać do nieba? Piszesz: „Kiedy stoję w mojej białej kuchni i otwieram szafkę z kubkami i filiżankami, widzę tylko tę jedną, wybraną, odłożoną starannie, żeby się nie potłukła. Wygląda, jakby nadal czekała, niczego nieświadoma, aż mama przyjdzie na kawę”.

Kasia Olubińska-Godlewska: Widzę moją mamę, jak stoi z tą pistacjową filiżanką i mówi: „Będę zawsze piła w niej kawę u ciebie”. Mam nadzieję, że się z niej napijemy w niebie… To jest to, za czym najbardziej tęsknię – za fizycznym byciem z nią. Wierzę, że wciąż ze mną jest, że bardzo mnie wspiera, ale kawę już inaczej się pije w tym wymiarze. Cieszę się, że mam wspomnienie o tylu kawach, które razem wypiłyśmy. Staram się patrzeć w stronę wdzięczności, a nie tego, co straciłyśmy. Bo też tak można – wyć z bólu. „Co mogłam zrobić inaczej?” – to są najgorsze myśli i z nimi walczę.

Filiżanka w twojej książce staje się symbolem uważności. Bo przecież to, w której filiżance parzymy rano kawę i to, do którego kubka nalewamy ukochanej osobie herbatę naprawdę ma znaczenie.

Filiżanka to symbol spotkania, bycia razem, bycia blisko. Niepatrzenia na telefon i myślenia o czymś innym. Tych chwil już nikt tobie nie odda. Każda kawa, każde słowo, każdy telefon ma znaczenie.

KATARZYNA OLUBIŃSKA

Zawsze miałaś w sobie taką uważność?

To, jak patrzymy na świat, na pewno się zmienia. Moje spojrzenie też. Inne było 20-latki, która przyjechała do Warszawy z myślą o spełnieniu marzeń i liczyła głównie na własne siły i szczęście. Jednak na szczęście dotarło do mnie, że nie wszystko zależy tylko ode mnie. Pandemia zmieniła mój świat nie do poznania i jeszcze bardziej otworzyła mnie na tę perspektywę duchową, perspektywę nieba. Pamiętam te pierwsze święta, które spędziłam bez bliskich. To był wręcz fizyczny ból – że nie ma mnie w domu, z nimi, że jesteśmy na Skypie, że nie mogę iść do kościoła. Te wszystkie oczywiste rzeczy – ludzie, miejsca – nagle zostały nam zabrane. Jak w końcu w maju można było się spotkać, doceniłam na nowo, że mam dom, że są rodzice i bracia, że jest ogród, gdzie pies może pobiegać. Proste rzeczy. To było takie zachłyśnięcie się. I faktycznie, zaczęła mi towarzyszyć myśl, że trzeba żyć blisko siebie. Teraz patrzę na to, jak spędzam czas, z kim go spędzam, na czym go spędzam.

Porównujesz swoją rodzinę do drzewa czereśniowego. Daje cień w upale, osłonę przed wiatrem, jego korzenie dają życie, karmi swoimi owocami, jednoczy.

Zawsze było dla mnie oczywiste, że jest dom, gdzie mogę przyjechać i zjeść obiad. Bezpieczne miejsce, gdzie jestem kochana bezwarunkowo i w ogóle najlepsza – niezależnie od tego, jak naprawdę jest. Zawsze czułam, że moi bliscy są za mną. To, jaką jestem osobą, na pewno wypływa z tego, jaki miałam dom – kochający, obecny, otwarty. Mogłam skupić się na marzeniach. Jak posłuchałam historii innych, uświadomiłam sobie, że mam szczęście. Są uzależnienia, sytuacje trudne i różnie to się mogło potoczyć. A jednak mogę powiedzieć, że mi się udało. Czuję się za to wdzięczna.

Tą potrójną wdzięcznością postanowiłaś podzielić się z czytelnikami. Bo twoja książka to opowieść o trzech wyjątkowych domach. Rodzinnym w Kruszwicy, duchowym u dominikanów i tym codziennym, warszawskim. Każdy jest inny, wszystkie coś łączy.

Myślę, że ta książka to jest sprawka mamy. 8 grudnia, w jej imieniny, w smutny, zimny dzień, siedziałam w jej fotelu i przyszła mi taka myśl, jak gdyby ktoś powiedział: „Masz ją napisać”. Nie umiem tego wytłumaczyć. Zadzwoniłam do mojej redaktorki. Powiedziałam: „Teraz wiem, o czym chcę napisać”. To będzie książka o domu rodzinnym, o wdzięczności, o nadziei, o takich zwykłych – jak filiżanka – drobnych gestach, byciu ze sobą. Taka mała, zwyczajna, nic wielkiego. Proste zapiski. I tak pisałam wieczorami, które się przeradzały w noce. Nawet nie zauważałam, kiedy czas płynie. Przywoływałam najpiękniejsze momenty. Zamykałam oczy i wchodziłam do innego pokoju.

KATARZYNA OLUBIŃSKA

Czułaś, że mama chciałaby tej książki?

Zawsze lubiła, jak piszę, dopingowała mnie, pytała: „Kiedy napiszesz kolejną?”. Jak dzwoniłam: „Mama, wiesz co, nie idzie mi”, to mówiła: „Siadam z tobą teraz. Ty siadaj do pisania, a ja się będę modlić”. I tak było rzeczywiście. Teraz też dotykałam komputera i samo płynęło. Jak gdyby były to niewypowiedziane słowa, które bardzo chcesz powiedzieć. Bardzo chcesz się pożegnać, powiedzieć: „dziękuję”, „kocham cię”. W momencie nagłego pożegnania nie ma tej możliwości. Mam wrażenie, że ja sobie tak po prostu z nią byłam. To było wejście do własnego serca z mamą.

Tak intymne pisanie wymaga sporej odwagi. Nasz zawód ma przecież to do siebie, że wolimy oddawać głos innym.

Chowamy się nawet za nimi. Ale tutaj z wielką dumą piszę o najważniejszej kobiecie mojego życia. Bardziej czuję się zaszczycona, że mogłam to zrobić. Że mogłam mieć taką mamę, że to jest tak ładnie wydane, że Magda Grabowska-Wacławek, znana też jako Bovska, zrobiła piękną okładkę z motywami kwiatów, które mama kochała. Wiem, że wielu ludzi traci kogoś bliskiego, są ze swoim bólem i nie mają go komu oddać.

Dostajecie szalenie trudną lekcję.

Rozmawiałam z koleżanką Zosią, która też straciła mamę. Mówiłyśmy, że teraz wiemy to, czego ludzie nie wiedzą. Że naprawdę trzeba doceniać każdą kawę wypitą razem i każde spotkanie. To, co się nieraz słyszało, że trzeba żyć tu i teraz, że ważne są chwile – teraz tak bardzo czujesz. Nagle nie ma osoby, która była twoim światem. Mama tworzy dom, to jest serce domu. Nagle tej osoby nie ma i gdzieś tę miłość trzeba wykrzyczeć.

Zrobiłam wiele wywiadów z różnymi ludźmi. Byłam i w Watykanie na synodzie, i na czerwonym dywanie – przez te 20 lat, jak jestem dziennikarką i 11 lat w redakcji Dzień Dobry TVN. A nigdy nie zrobiłam wywiadu z moją mamą. Nie napisałam o najważniejszej dla mnie osobie. Teraz to zrobiłam.

Czego my, którzy jej nigdy nie spotkaliśmy, możemy uczyć się od twojej mamy?

Była bardzo uważna na ludzi. Jak z tobą rozmawiała, to czułaś, że chciała dać ci wszystko, co najlepsze. Niedawno chodziłam jej śladami po Kruszwicy, do sklepów, do których zawsze chodziła. Pierwsze co, to ludzie płakali na mój widok. A drugie – mówili, jak im szkoda, jaką ona była niesamowitą kobietą, ciepłą, kochaną, ile od niej dostali. Nagle odkryłam swoją mamę. Myślałam, że jest taką skromną kobietą, a ona była wielka dla całej społeczności.

Mama zawsze mówiła: „Jutro będzie lepiej, nie poddawaj się”. Zawsze była osobą, która nas wszystkich stawiała na nogi. To wynika z jej trudnego dzieciństwa – wychowała się praktycznie bez rodziców i przez to była mocniejsza w życiu. Chciałam, żeby ta książka niosła nadzieję. Żeby ktoś, kto po nią sięgnie, pomyślał sobie: „Jutro będzie lepiej”. Nie powiem, że chcę nią uleczyć ludzkie serca, ale nieśmiało wierzę, że pomoże tym, którym jest trudno. To moje marzenie o niej. Przy okazji pomyślałam, że może konkretnie nieść nadzieję.

Czyli pomóc Asi Polakowskiej. W książce znajduje się prośba, by ją wesprzeć.

Asia jest moją przyjaciółką ze studiów. Niesamowitą babką. Moja mama ją bardzo podziwiała, bo chorując na stwardnienie rozsiane, wychowuje swoje dzieci. Nie skarży się nigdy. Zawsze mądra, zawsze obecna, zawsze kochana. Mam nadzieję, że to da Asi nie tylko materialne wsparcie, bo oczywiście proza życia jest prozą życia, ale że pozwoli też ją poznać. My poznałyśmy się na castingu na hostessy, do dodatkowej pracy na studiach. Wszystkie dziewczyny były w szpilkach i my tylko we dwie byłyśmy w trampkach i dżinsach. Nas dwie tylko wybrali i tak się zaczęła nasza przyjaźń. Później Asia zachorowała. Jestem pełna podziwu dla jej determinacji, macierzyństwa, siły. A poza tym jest piękną dziewczyną, bardzo wykształconą i jestem dumna, że mam taką przyjaciółkę. Ja mam szczęście do pięknych ludzi!

Mam poczucie, że dobro twojej mamy przyniesie kolejne owoce. Dzięki lekturze twojej książki można zdać sobie sprawę, jak czasami łatwo ranimy swoich najbliższych. Na pani w sklepie się nie wyżywamy, kiedy mamy zły dzień. A na kochanych ludziach…

Najszybciej! Ja miałam to samo. Czasem też powiedziałam coś bez zastanowienia. Człowiek się tak bez sensu odezwie, a naprawdę nie wiesz…

Że to może być ta ostatnia rozmowa.

Ja bym w życiu nie pomyślała, że te rozmowy nasze, które teraz odtwarzam codziennie, są ostatnie. Jak jestem sama, często wracam do tych momentów.

Mama była twoją największą fanką?

Miałyśmy niesamowitą więź. To jest nić porozumienia, która działa nawet bez słów. Oczywiście ja też się czasami odezwałam jak chciałam, jak coś mnie drażniło to powiedziałam słowo za dużo. Tak to jest, że czasami chcesz powiedzieć swoim rodzicom, jak mają lepiej żyć. Ale ostatecznie wiedziałyśmy, że się kochamy, byłyśmy bardzo blisko, dzwoniłyśmy do siebie non stop, pisałyśmy. Ja po prostu wiedziałam, że ona mnie kocha i że jest. Dzięki niej zawsze czułam się piękna. Ona naprawdę zawsze na mnie patrzyła jak na cud. Cieszę się z tych wszystkich momentów, gdzie jako córka mogłam o nią zadbać. Zaciągnąć ją na jakiś zabieg, kupić coś ładnego. Pokazać jej, jak jest ważna. Wiedziałam, że kiedyś przyjdzie ten moment, ale nie że tak wcześnie i nagle…

Chciałabyś być taką kobietą?

Na to nie ma szans z moim charakterem. Nie jestem moją mamą, co boleśnie teraz dostrzegam, próbując ugotować obiad dokładnie tak jak ona. Wszystko smakuje inaczej. Ostatnio się modliłam nad rosołem: „Mamo, pomóż! Nie wiem, co zrobić, żeby smakował jak twój”. Na pewno wiele rzeczy mi przekazała. Mam w sobie otwartość, gościnność, przekonanie, że jutro będzie lepiej. Brakuje mi jej umiejętności wydobywania z ludzi dobra – przy niej każdy czuł się lepszy. Cierpliwości. Nigdy nie będę taka jak ona. Jestem kimś innym, ale ona zawsze we mnie będzie żyła.

KATARZYNA OLUBIŃSKA

Odkrywasz siebie w drugim ze swoich domów – u dominikanów na Służewie.

To miejsce, do którego przychodzę po nowe siły. Tam się dużo wydarzyło, tam czuję się przyjęta. Niesamowite jest to, że faktycznie te siły tam dostaję. To jest miejsce, gdzie można uciec przed zgiełkiem, w którym się żyje. Sprawy zawodowe, domowe, proza życia odciągają nas od ciszy. A kiedy tam wchodzę, mam wrażenie, że to inny świat.

W czasach, kiedy co chwilę zasypują nas trudne wiadomości, trudno jest wierzyć.

Ja też miałam z Panem Bogiem rozmowy. Pytania. Ostatecznie mam wrażenie, że wbrew logice Pan Bóg dał całej naszej rodzinie dużo pokoju, nadziei, ufności, że mama jest w niebie. Ukojenia. Nie wpadamy w czarną rozpacz. Wiadomo, że się tęskni, że płaczesz, coś ci się przypomina. Ja co chwilę się łapię za telefon, żeby do niej dzwonić. Jestem zaskoczona, że mogę dalej żyć. Uważam, że to jest zasługa tylko i wyłącznie modlitwy. Cud. Mam wrażenie, że teraz mam więcej wiary niż wcześniej. Patrzę z nadzieją na życie, staram się je doceniać. Zadaję sobie pytanie: „Czego ona by chciała?”. Mówię „do zobaczenia” – to nie jest ostatnie pożegnanie, jak się pisze na tych okropnych szarfach, które wyrzuciłam dzień po pogrzebie.

Będziecie pić razem kawę przez całą wieczność!

Jak śp. ks. Jan Kaczkowski żył, zrobiłam z nim kilka wywiadów. W jednym z nich opowiadał mi, co widzą ludzie, jak odchodzą. Mówią: „O, mama, tata”. Widzą swoich bliskich. Wiem, że przyjdzie taki moment, że mama po mnie przyjdzie. Za wiele, wiele lat, mam nadzieję.

Boga znajdujesz w ciszy?

Teraz najbardziej w pustym kościele. Nawet czasami nie umiem się modlić. Siedzę, gapię się przed siebie, myślę. Jak dziecko Mu się oddaję. „Zajmij się mamą, daj nam siłę, żeby żyć dalej” – to jest moja codzienna modlitwa.

Bóg jest u ciebie Bogiem czułym i bliskim. „On jest zawsze i będzie przy tobie. Jest żywo zainteresowany tym, czy zmarzły ci stopy w czasie biegania i co będziesz jadł na kolację, czy nie jesteś zmęczony i czy się nie boisz, co ugotujesz w niedzielę na obiad”.

Bardzo tego doświadczam przez ludzi, których stawia na mojej drodze. Przez pokój, który mi wlewa w serce. I jestem przekonana, że każdy może tego doświadczać. Czasami ludzie są tak poranieni przez różne sytuacje, że nie widzą dobra, tylko ból. Ale jak otworzysz oczy, to każdy zobaczy dookoła siebie te kwiaty, które rozkwitają.

Mieszkałaś w życiu w wielu różnych mieszkaniach. Co sprawia, że dopiero to nazywasz domem?

Mój Jacuś, czyli mój mąż. Rodzina, którą założyłam. To, że to jest nasze miejsce na ziemi, że je stworzyliśmy. Tu zapuszczam moje korzenie.

Jest takie… twoje! Jasne, pastelowe, wrażliwe. Gościnne. No i jest Flipek, który podgryza kapcie.

Każdy postawił tutaj to, co lubi. Tu mnie nikt nie ocenia, mam się tu czuć u siebie. Z radością zapraszam tutaj ludzi.

Lubisz pielęgnować rośliny?

Lubię. Chodź, zobacz, jak te mi się pięknie rozwinęły! Większość to kwiaty od mamy. O, tę papryczkę w kuchni też dostałam od niej. Troszkę zmarniała, ale jakoś nie umiem się jej pozbyć.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.