Anna Malec: Dlaczego chcesz pozostać w naszej rozmowie bez nazwiska?
Ewa: Bo nie chciałabym, żeby ktoś patrzył na mnie i widział tylko mój problem. Mam w sobie znacznie więcej, a to, o czym będziemy rozmawiać, jest jakąś częścią mojej historii. Ale właśnie – częścią, nie całą prawdą o mnie. Ludzi, którzy piją, nazywa się pijakami, tworząc z tego ich tożsamość. Tych, którzy z nimi żyli czy żyją też się szufladkuje. A ja tego nie chcę. Więc wolę pozostać po prostu Ewą.
Zatem – Ewa, trudno jest mówić o tym, że jest się współuzależnioną?
Mi przez lata było trudno, teraz już nie jest. Wstydziłam się tego i jednocześnie byłam na to zła. Bo ja z własnej woli nie zrobiłam nic, żeby mieć taki problem. A to jest coś, co zdeterminowało większość moich relacji, przyjaźni. Jednocześnie nie znałam innego stylu budowania bliskości.
Na czym polegają „uzależnione” relacje?
Pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy, to ta, że takie relacje są „za bardzo”. Kontrola, branie na siebie nie swojej odpowiedzialności za drugą osobę – stajesz się ratowniczką, myślisz, że możesz zrobić coś, co sprawi, że problemy tej osoby znikną. Masz przy tym głód docenienia, który bierze się stąd, że chcesz zasłużyć na miłość, nie wierzysz, że ktoś cię pokocha tak po prostu.
Ja we wszystkich dotychczasowych relacjach zatracałam siebie. Rezygnowałam ze swoich zainteresowań, „poświęcałam się”, np. na początku jednej znajomości rzuciłam kurs fotografii, innym razem zrezygnowałam z planowanego od dłuższego czasu wyjazdu. Bo nagle ta relacja stawała się najważniejsza. Wszystko inne było bez znaczenia. To typowy mechanizm współuzależnienia – żyjesz życiem drugiej osoby. Trudno potem wrócić „do siebie”.
Byłaś wtedy szczęśliwa?
Z jednej strony tak, ale to pozory. Szczęście dawały mi znajome emocje. To były sytuacje, w których czułam się jak ryba w wodzie, wreszcie na swoim terenie.
Ale współuzależnienie powoduje taki dziwny, dogłębny smutek, nie umiesz przeżywać radości, czujesz się, jakbyś była za jakąś szybą, oddzielona od dobrych emocji. Masz nieustannego kaca, choć nie wypiłaś ani kropli. To jest okrutne. I niestety dobrze to znam.
Jak to wszystko się u Ciebie zaczęło?
Myślę, że tak, jak u większości osób, które zauważają u siebie taki problem, czyli w domu. Wychowałam się w „pijącym” domu. Tata nie wylewał za kołnierz, a mama udawała, że nie ma żadnego problemu, że jesteśmy normalną rodziną. Z pozoru byliśmy, rodzice pracowali, jeździliśmy na wakacje, mieliśmy w czym chodzić, co jeść.
Tylko naszą normalnością było też to, że tata prawie codziennie wieczorem się upijał, a jak miał wolne, to pił od rana. Mama mówiła, że jest zmęczony. Tylko, że zmęczony człowiek nie ma siły robić na zmianę awantur i okazywać aż za dużo „miłości”. U nas było tak: ojciec, jak się upił, to nagle bardzo nas kochał, nawet płakał mówiąc, jak on chce, żebyśmy mieli dobre życie. Nie pamiętam, żeby mnie przytulił na trzeźwo. Innym razem robił awantury i wychodził z domu mówiąc, że już nie wróci. Albo, że on chce tak dobrze, tylko nikt go nie docenia.
I co się wtedy pojawia we wrażliwym dziecku, które nie ma w sobie mapy emocji i nie potrafi rozpoznać manipulacji?
Totalny dysonans. Absurdalne poczucie winy, współczucie – bo przecież ojciec płacze. Złość, zamieszanie, przekroczone granice, brak poczucia bezpieczeństwa, nieufność. Widzisz, że to nie jest normalne, a słyszysz, że wszystko jest w porządku. Przestajesz sobie ufać. Oduczasz się odczuwać. Masz w sobie przewlekłe napięcie, które ostatecznie skutkuje wybuchami agresji, więc znów masz poczucie winy, zaczynasz o wszystko obwiniać siebie… I tak w kółko.
Nas było w domu pięcioro: mama, tata, brat, siostra i ja, ale z siostrą mówiłyśmy, że jest nas domu szóstka – my plus „ciocia” wódka.
A Ty zawsze byłaś pewna, że tata pije?
W rodzinach, w których ktoś pije, zawsze się kłamie. Udaje się, że problemu nie ma. To jest jakaś emocjonalna schizofrenia – wiesz, że coś się dzieje, ale wypierasz to. Ja też tak robiłam. U nas się nawet o tym nie rozmawiało. A pijanego ojca się ignorowało. Np. kiedy zaczynał z jakiegoś powodu krzyczeć, to mama zaczynała opowiadać o tym, co będzie jutro na obiad. Absurd.
Kiedy zauważyłaś, że coś jest nie tak?
O tym, że coś jest nie tak, wiedziałam od dawna. Ale nie umiałam tego ani nazwać, ani zmienić. To zaczęło się zmieniać, kiedy zaczęłam mieszkać sama, kiedy zaczęłam być w bliskich relacjach. Miałam trzy poważne związki i wszystkie były z osobami uzależnionymi. Nie od alkoholu, ale to nie ma znaczenia. To były niewidoczne na pierwszy rzut oka problemy, nie wiedziałam o nich, kiedy te związki się zaczynały, ale ja czułam się w tych relacjach jak w domu.
To były chore, ale tak dobrze znane mechanizmy. Wchodziłam w nie jak pączek w masło. I za każdym razem byłam przekonana, że „to to”! Że to już ten mężczyzna, z którym spędzę życie. Tak mi było dobrze w tym bagnie. Dzisiaj mam 31 lat i mam wrażenie, że dopiero zaczynam żyć…
9 lat temu wyprowadziłaś się z rodzinnego domu. Da się też z siebie „wyprowadzić” takie wspomnienia?
Nie. Można tylko zrobić z nich historię, a nie ciągnące się i wciąż aktywne doświadczenie.
Terapia Ci pomogła?
Pomogła, ale terapia to nie jest magia, nie sprawia, że stajesz się innym człowiekiem. Terapia pokazała mi mechanizmy, które mną powodują i dała narzędzia, żeby je w porę zauważyć i zdecydować, że tymi drzwiami, chociaż wydają się otwarte na oścież, nie wchodzę.
To nie jest łatwe. Nie wiem, czy w jakiejś kolejnej znajomości znów nie „popłynę”, jak silnie uruchomią się moje schematy, z którymi – paradoksalnie – jest mi gdzieś pod skórą dobrze… Znam je, i chociaż mnie niszczą, to dostarczają mi też ekstremalnych, silnych emocji.
Współuzależnienie działa podobnie do uzależnienia. Alkoholik, nawet jak jest abstynentem, to i tak pozostaje alkoholikiem. Wie, czego musi unikać. Ja tak samo, tylko że moją wódką jest kontrolowanie, osaczanie, lęk, nierealne oczekiwania.
Nadal jesteś zła na to, jaki miałaś start?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Myślę, że nigdy nie będę wdzięczna za to wszystko, nigdy nie powiem, że to z jakiegoś powodu musiało się stać. Ale chcę iść dalej, próbować żyć zdrowo, wybierać normalność, odrzucać to, co jest chore. Więc zła chyba nie jestem. Mam świadomość, co było i jak potrafię działać, ale skupiam się na tym, co przede mną, a nie na tym, co za mną.