Adam Stachowiak, uczestnik 7. edycji The Voice Of Poland. Piosenkarz, kompozytor, pomysłodawca i założyciel wytwórni muzycznej ABM Records. Jego utwór „Mamo” ma prawie 25 milionów odsłon na YouTubie. Mąż Ani, tata Agatki i Alicji. Nam opowiada o swojej drodze do Boga.
Katarzyna Szkarpetowska: Jesteś pierwszym, i jak na razie jedynym artystą w Polsce, który nagrał płytę w wieku… czterech lat.
Adam Stachowiak: Ta płyta rzeczywiście była ciekawym wydarzeniem w moim życiu. Zamiast bawić się klockami czy w piaskownicy, wolałem spędzać czas w studiu muzycznym taty. Był tam keyboard, perkusja i wiele innych instrumentów, które absorbowały moją dziecięcą uwagę. Na wspomnianej płycie, zatytułowanej Anielskie Przeboje Czterolatka, znalazło się dwanaście utworów – teksty do nich napisał tata, a ja skomponowałem muzykę. Gdy już dzieło było ukończone, zgłosiliśmy je do ZAIKS-u.
Podczas „Przesłuchań w ciemno” w The Voice of Poland zaśpiewałeś utwór, który dotyka czułych strun, jest przepięknym listem syna do matki.
To był pierwszy raz, kiedy utwór „Mamo” zaśpiewałem publicznie. Nie planowałem tego, zostałem wrzucony przez jurorów na głęboką wodę. Tata zawsze powtarzał, że wyjść na scenę i zaśpiewać o najskrytszych emocjach, to gorzej niż wyjść na scenę nago. I całkiem się z nim zgadzam. Moja mama była cudowną kobietą, dała nam bardzo dużo ciepła i miłości. Zmarła na raka w 2012 r. Utwór „Mamo” napisałem po jej śmierci.
Gdy umiera bliska osoba, doświadczamy ogromnego bólu. Co pomogło ci podnieść się po śmierci mamy?
Rodzina, przyjaciele, którzy byli w tamtym czasie ze mną i oczywiście muzyka. Pamiętam, był taki moment po śmierci mamy, że zupełnie nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Podszedłem do pianina i zacząłem komponować muzykę. Niektórzy dziwili się, że zamiast robić coś innego, gram. A ja po prostu tylko w ten sposób potrafiłem poradzić sobie z emocjami.
W takich chwilach ze swoimi emocjami można też przyjść do Boga. Ale w tamtym czasie jeszcze w Niego nie wierzyłeś?
Przez dwadzieścia lat byłem niewierzący. Odrzucałem wiarę w Boga, ponieważ nie widziałem dowodów przemawiających za Jego istnieniem. Można powiedzieć, że byłem synem marnotrawnym. Gdy wróciłem, Bóg przyjął mnie z otwartymi ramionami. Dziś nazywam Go Tatą, powierzam Mu wszystkie swoje sprawy.
Co sprawiło, że zadałeś sobie pytanie: może jednak jest coś lub Ktoś więcej?
To był proces, który trwał kilka lat, wiara we mnie dojrzewała. Poznałem moją wspaniałą żonę. Ania pochodzi z rodziny, w której w Boga wierzy się od zawsze. Jestem jej wdzięczny za to, że nie nawracała mnie na siłę, nie zmuszała do wiary, ale pomogła ją odkryć. Zadawałem jej mnóstwo pytań.
Jakich?
Z początku nie wiedziałem nawet, kim jest Matka Boska, to był taki stopień niewiedzy (śmiech). Sporo o wierze rozmawialiśmy, bo ja po tych dwudziestu latach bycia niewierzącym chciałem dowiedzieć się wszystkiego, a przynajmniej jak najwięcej. Godzinami analizowaliśmy Pismo Święte. Doszliśmy do wniosku, że Bóg istnieje. Że musi istnieć, ponieważ wszystko za tym przemawia. Poznałem fajnych księży, później też wydarzyło się w moim życiu kilka cudów.
Opowiesz o tych cudach?
Bóg wyciągnął mnie m.in. z depresji. Bywały dni, że nie miałem siły wstać z łóżka. Leżałem i patrzyłem w ścianę, byłem jak za szklaną szybą. Ania bardzo mnie wspierała. Zacząłem czytać książki i oglądać filmy o tematyce religijnej. Natrafiłem m.in. na kanał o. Szustaka. Dzięki niemu znalazłem odpowiedzi na wiele moich wątpliwości. Kiedy dziś wracam pamięcią do tamtych chwil, myślę, że ten czas, choć trudny, był potrzebny. Wydarzyło się wtedy wiele dobrych rzeczy. Dziś ten etap jest już za mną.
Modlisz się każdego dnia?
Modlitwa jest dla mnie bardzo ważna. Staram się żyć Słowem Bożym, praktykować je w życiu. Wiadomo, różnie bywa. Moja codzienna modlitwa to po prostu rozmowa z Bogiem. Czasami ktoś pyta, czy słyszę głos Boga. Nie, nie słyszę (śmiech). To odbywa się na poziomie duchowym. To jest bardziej czucie. Wiara w to, że Bóg słyszy i odpowiada – przez wydarzenia, które się dzieją, przez ludzi, których spotykam, pokój, który pojawia się w sercu.
Co zachęciło cię do odmówienia Nowenny Pompejańskiej?
Potrzeba serca. Odmawia się ją przez 54 dni, potrzeba cierpliwości i systematyczności. Może dlatego niektórzy uważają ją za trudną. Mnie nowenna jeszcze bardziej zbliżyła do Boga, Matki Bożej, zaowocowała pięknymi łaskami w moim życiu, dlatego jedyne, co mogę zrobić, to tylko ją polecić, zwłaszcza niedowiarkom (uśmiech).
W piosence „Jesteś wszystkim” śpiewasz: „Czas rozejrzeć się, by docenić to, co najważniejsze jest”. Doceniasz?
Tak. Mam wspaniałą, kochającą żonę. Miesiąc temu na świecie pojawiła się nasza druga córeczka, Alicja (starsza, Agatka, ma 1,5 roku). Naprawdę czuję się szczęśliwym człowiekiem. Czasami ludzie narzekają, że mają małe mieszkanie, mało ubrań w szafie, mało pieniędzy na koncie… Też to przerobiłem. Gdy byłem nastolatkiem wydawało mi się, że świat kręci się wyłącznie wokół mnie. Że najważniejszy jestem ja i moje potrzeby. Słyszałem: „Jesteś jeden na milion” i wierzyłem, że tak jest. Dzisiaj mam zupełnie inne podejście do życia. Owszem, moje potrzeby są ważne, ale nie są najważniejsze. Najważniejsze jest dla mnie dbanie o bliskich, miłość, wiara. Na tym chciałbym budować. I na wdzięczności.
Skoro dziś rano obudziliśmy się, to znaczy, że został nam podarowany kolejny dzień.
Dokładnie! Jeżeli mamy w domu ciepło, co zjeść, osoby, do których możemy się przytulić, powiedzieć: „kocham”, to naprawdę mamy wszystko.
Twoi fani czekają na płytę „Dotrę na szczyt”. Kiedy premiera?
Również na nią czekam (uśmiech). To moja druga płyta, ale pierwsza dojrzała. Znajdą się na niej bardzo emocjonalne utwory, warstwa liryczna jest naprawdę mocna. Album jest już ukończony. Planowaliśmy wydać go jesienią 2020 r., jednak pandemia pokrzyżowała nam szyki. Myślę, że wypuścimy go w świat latem tego roku, a więc już niebawem :)