Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Kiedy przyszedłem do seminarium z wychłodzonego religijnie domu, w którym nie chodziło się do kościoła, tak naprawdę bałem się kleryków na trzecim roku, którzy chodzą już w sutannach. Jacyś tacy dziwacy, trochę jak pingwiny. Była tam też grupa kleryków odnowionych w Duchu Świętym. Zbierali się na tajne zebrania w małej kaplicy i tam odlatywali. Ja miałem straszne kompleksy, bo była tam gitara i dren, dren, dren, dren, kochajmy Pana, chwalmy Jezusa. Nie miałem nic przeciwko, ale z moją zerową duchowością głupio mi było wobec takich duchowych olbrzymów.
Niestety, po latach okazało się, że ci wszyscy, którzy dwa metry nad ziemią latali razem z głównym założycielem Szkoły Nowej Ewangelizacji, jeden po drugim porzucili kapłaństwo. Oczywiście to o niczym nie świadczy.
Ks. Jan Kaczkowski: Byłem kontestatorem katechetów
Nasz wybór, jako kleryków, czy wasz wybór, jako ludzi świeckich, a być może kiedyś również kleryków, musi być wyborem konsekwentnym. Ja w liceum byłem pierwszym kontestatorem katechetów.
Swoją drogą, bardzo marnie trafiłem, jeśli chodzi o księży uczących religii. Co roku się zmieniali. Jeden mówił do nas obłudnie: „Ja też potrafię krzyczeć”. Drugi dostawał czerwonych plam, gdy zadawało mu się pytania. Ogłosiliśmy konkurs na to, kto zada najgłupsze z nich. Wiecie, kto zawsze wygrywał? Ten ksiądz wielokrotnie wyrzucał mnie z religii, mówił: „Won, wyjdź szatanie”. Od trzeciego non stop czuć było alkohol. To smutne.
Czwarty na szczęście jakoś się starał, ale my byliśmy już tak rozbisurmanieni, że nie mógł do nas dotrzeć. Momentami nawet było nam głupio, bo on się przygotowywał, coś tam sobie drukował, ale religia nie cieszyła się żadnym prestiżem i biedak chodził sfrustrowany. Chyba wytrwał w kapłaństwie. Był dość gorliwy. Zabierał nas nawet na jakieś wycieczki. Pamiętam, że był po technikum kolejowym i zawsze nam opowiadał, co oznaczają konkretne znaki i sygnały w kolejnictwie.
Ks. Kaczkowski i pobożne koleżanki
Nie miałem szczęścia do katechetów w liceum, ale miałem za to przepobożne koleżanki, w długich spódnicach. Taki styl, że mamy gitarę, klaszczemy i mówimy: „Dobrze, że jesteś, Jezus cię kocha”. Typowe wypełnianie pustki emocjonalnej – coś, co mi zupełnie nie odpowiadało.
One zaciągnęły mnie kiedyś pod Poznań, do Konarzewa, na zlot zlotów wszystkich „gitarowych” wspólnot. Oczywiście, jak to po katolicku bywa, nic nie było przygotowane. Spaliśmy w jakiejś wielkiej hali, na zimnej podłodze. Jedzenie, jak to u proboszcza, było takie sobie. Jadło się byle gdzie, byle jak. Wszystko naprawdę w opłakanym stanie. Ja wiem, że to była połowa lat dziewięćdziesiątych, ale uwierzcie mi, proszę. Nawet jak na tamte czasy to był bardzo niski standard.
Po posiłku była msza święta w drugiej hali. Prezbiterium, które urągało godności Eucharystii. Przez pierwszą część tej tak zwanej mszy świętej słuchaliśmy świadectw. Wszystkie były na jedno kopyto. Już o tym wspominałem. „Byłem zwykłym niedzielnym katolikiem, spotkałem wspólnotę X, Y, Z i teraz jestem kompletnie inny i odnowiony”. We mnie coś zadrżało.
Skoki, podskoki, flagi
Językiem biblijnym powiedziałbym: zadrżały we mnie nerki. Bo ja jestem wyczulony na każdą pogardę, a to „byłem zwykłym katolikiem” brzmiało tak, jakby „zwykłym” oznaczało „beznadziejnym”. A proszę zobaczyć: skoro wiara w Polsce przetrwała tysiąc pięćdziesiąt lat, to przetrwała właśnie dzięki temu zwykłemu, codziennemu katolicyzmowi.
Nie można nie szanować tych tysięcy czy milionów ludzi, którzy co niedzielę są w kościele. Jeżeli ktoś czuje się urażony tym, że dość ostro mówię o podobnych wspólnotach, to przepraszam. Nie jest moim celem, żeby was oceniać, to była tylko moja obserwacja.
Potem świadectwa się skończyły, liturgia eucharystyczna trwała cztery minuty z zegarkiem w ręku. Wiecie państwo, druga modlitwa eucharystyczna: „Zaprawdę, święty jesteś, Boże, źródło wszelkiej świętości... Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie...”. I finał. Potem dziękczynienie, które trwało kolejnych czterdzieści minut. Skoki, podskoki, flagi.
Ks. Jan Kaczkowski: Jak odkryłem Boga?
Może po prostu źle trafiłem. Może źle trafiłem na wspólnotę neokatechumenalną i źle trafiłem na wspólnotę Odnowy w Duchu Świętym. Myślę, że ja w ogóle nigdy nie natrafiłem na dobrze poprowadzoną wspólnotę. Stąd pewnie bierze się mój daleko posunięty sceptycyzm. Co nie znaczy, że uważam, iż jest to błędna droga do Chrystusa. Nie. Natomiast na pewno nie jest to moja droga.
Jak ja odkryłem bycie blisko z Panem Bogiem? Przez Eucharystię. I to taką zwykłą, parafialną. Wcześniej wpadł mi w ręce leżący w domu mszalik z lat pięćdziesiątych. Po jednej stronie obrzędy mszy świętej po polsku, po drugiej po łacinie. To mnie trochę zainteresowało, bo było tajemnicze. Zacząłem go czytać i w końcu poczułem, że ktoś traktuje mnie poważnie.
Ta książeczka wytłumaczyła mi, na czym polega ofiara mszy świętej i po co jest kapłaństwo. Wytłumaczyła mi symbolikę szat liturgicznych. Ja w końcu zacząłem z tej mszy świętej cokolwiek rozumieć i zacząłem ją przeżywać w moim parafialnym kościele, gdzie odprawiał ją wierzący i pobożny wikariusz. Oczywiście w nowym rycie. Ale wszystko odprawiał pięknie. Bo tę tak zwaną nową mszę świętą da się pięknie odprawić, jeżeli ma się chęć i wiarę.
*Fragment książki ks. Jana Kaczkowskiego, Sztuka życia bez ściemy, Znak 2021; tytuł, lead, skróty, śródtytuły pochodzą od redakcji Aleteia.pl