separateurCreated with Sketch.

Ks. Węgrzyniak o tym, dlaczego ludzie rzadko spowiadają się z grzechu obżarstwa

OBŻARSTWO
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Walka z nadwagą to tak naprawdę taki papierek lakmusowy, czy jesteśmy w stanie cokolwiek zmienić na tym świecie. No bo jak zmienimy innych, jeśli siebie nie potrafimy zmienić? Nie jest to łatwe. Od lat sam walczę z nadwagą” – o grzechu nieumiarkowania w jedzeniu i piciu oraz o poście mówi ks. Wojciech Węgrzyniak, biblista i rekolekcjonista.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Przekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Łukasz Kaczyński: Czemu obżarstwo jest jednym z grzechów głównych?

Ks. Wojciech Węgrzyniak: To wyraz braku kontroli nad sobą i braku troski o własne zdrowie. Troska o życie i zdrowie to nie tylko kwestia „nie zabijaj”, ale też nie przyczyniaj się do tego, by zachorować.

Wiadomo, że można sobie porządnie pojeść, natomiast jeśli to by miało być już takie niekontrolowane obżeranie się, to ono będzie szkodziło człowiekowi.

Co mówi Pismo Święte o obżarstwie?

Generalnie mało czytamy o obżarstwie, bo raczej to były czasy, kiedy ludzie głodowali. Nadmierne jedzenie kojarzyło się pozytywnie jako znak czasów mesjańskich, uczty biesiadnej czy szczęścia. Dobrze sobie pojeść było oznaką marzeń. Ludzie więc nie mieli wielkich problemów z objadaniem się. No, może bogacze.

W Ewangelii św. Łukasza jest taki fragment, który mówi, żeby „serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych” (Łk 21,34). Serce ociężałe to serce, któremu trudniej słuchać i wierzyć Bogu. Takie serce ma np. faraon, który nie chce wypuścić Żydów z Egiptu (Wj 7,14). Jezus zwraca więc uwagę na to, że obżarstwo ma wpływ na kondycje duchową człowieka.

Czy słowa „łakomstwo” i „obżarstwo” odnoszą się tylko do nieumiarkowania w jedzeniu lub piciu, czy mają szersze znaczenie? Pytam o to w kontekście słów z Listu do Filipian: „Ich losem – zagłada, ich bogiem – brzuch, a chwała – w tym, czego winni się wstydzić. To ci, których dążenia są przyziemne” (Flp 3,19)?

Mówiąc „bogiem ich brzuch” św. Paweł raczej myśli nie tylko o obżarstwie, ale, jak pokazują greckie i rabinistyczne paralele, o wszelkich rozkoszach cielesnych. I chociaż moglibyśmy mówić nawet o obżarstwie w wymiarze niecielesnym, poprzez nieumiarkowanie w rządzeniu, karierze, pracy czy relacjach międzyludzkich, to z okazji tłustego czwartku warto się skupić na tym jednym elemencie ludzkiego „łakomstwa”, którym jest jedzenie i picie.

Trzeba się zastanowić, czy w tym wypadku jesteśmy panami siebie, czy rządzi nami brzuch, więc jemy i pijemy tyle, ile chcemy i kiedy nam się chce. A potem tyjemy, a jak tyjemy, to jesteśmy bardziej leniwi, a jak jesteśmy leniwi, to zaczynamy zawalać, a jak zawalamy, to inni mają do nas pretensje. A jak inni mają pretensje, to się denerwujemy, a jak się denerwujemy, to zagłuszamy stres… jedzeniem. To się może skończyć nie tylko otyłością, ale i depresją.

Ludzie często uciekają w obżarstwo, bo nie radzą sobie w życiu…

Obżarstwo jest jedną z powszechnych form ucieczki od problemów. Zjem sobie, to się lepiej poczuję – takie skrótowe myślenie panuje dość często, bo w łatwy sposób można sprawić sobie przyjemność. I nawet samo w sobie to nie jest złe. Pytanie, ile tego zjem – bo lepiej zjeść dobrze, ale odpowiednio i mało.

Wydaje się jednak, że jak już zaczynają się problemy z ciałem, to trzeba wrócić do spraw duchowych. Chodzi o to, żeby inwestować wtedy więcej w to, co nie jest cielesne: codzienną modlitwę, adorację, mszę św. czy rachunek sumienia, który sprawia, że jakoś siebie kontrolujemy.

Czasem pomocna jest zwyczajna waga – częste ważenie się może mobilizować skutecznie. A jak już sprawy zachodzą za daleko, warto spotkać się z psychologiem czy dietetykiem.

Z tłustym czwartkiem nieodzownie związane są następujące po nim Środa Popielcowa i Wielki Post. Być może jakimś rozwiązaniem niektórych problemów może być właśnie podjęcie postu.

Jak najbardziej. Post to bardzo potrzebny czas, który motywuje do tego, by rzeczywiście zmienić coś także w kwestiach odżywiania. W końcu „post” znaczy wstrzemięźliwość od jedzenia, a jak „wielki”, to i postanowienia nie powinny być małe.

Niektórzy rezygnują ze słodyczy, inni nie jedzą wieczorami, a jeszcze inni decydują się na post o chlebie i wodzie w konkretne dni. To ważne również z punktu widzenia duchowego. Kiedy człowiek mniej się koncentruje na tym, co cielesne, to skupia się bardziej na tym, co duchowe. Troszkę się ten duch wyostrza.

Więcej wtedy myślimy o grzechu, o świętości, o sobie, o bliźnim i o Panu Bogu. Mniej się kręcimy wokół tych spraw, które są związane z jedzeniem.

Warto pamiętać o tym, co powiedział Jezus, że niektóre złe duchy „można wyrzucać tylko modlitwą i postem” (Mk 9,29). Ponadto jest to też forma umartwienia. Post wymyślono w czasach, kiedy tego jedzenia nie było za dużo, więc to, że cierpię, że nie jem i poszczę, to forma mojej ofiary za grzechy – w ten sposób pokazuję sobie i Panu Bogu, że chcę do Niego wrócić i zerwać z grzechem.

Jest to dla mnie tak ważne, że rezygnuję z czegoś tak podstawowego jak jedzenie. Jak człowiek rezygnuje z czegoś, co jest bardzo ważne, to znaczy, że mu bardzo zależy.

Czy zdarzyło się księdzu usłyszeć w konfesjonale, że ktoś spowiada się z grzechu obżarstwa?

Prawie w ogóle. Spowiadam od 23 lat, ale rzadko słyszę o grzechu obżarstwa. Może to wynikać z tego, że wiadomo, kiedy jest złość, nieczystość czy lenistwo, ale kiedy następuje obżarstwo? To już nie tak łatwo określić.

Czy wtedy, kiedy już nie mogę więcej zjeść? Ale prawie zawsze można więcej zjeść. Czy wtedy, kiedy zjem więcej niż potrzebne? Tylko co to znaczy potrzebne? Czy jeśli przeżyję, jedząc dwie kanapki na śniadanie, to będzie obżarstwem, jak zjem cztery?

Dlatego sądzę, że właśnie ta niekonkretność tego grzechu sprawia, że ludzie go nie widzą. Czy jest to grzech ciężki? Mówiąc żartem, na pewno prowadzi do ciężkości osoby, która go popełnia. O grzechu ciężkim można by mówić tu chyba jedynie wtedy, kiedy ktoś ma kategoryczny zakaz jedzenia takich czy innych rzeczy, bo jest to zagrożenie dla zdrowia i życia, a tym się nie przejmuje.

Popatrzenie na obżarstwo przez pryzmat grzechu skłania także do myśli o bliźnim, który nie ma co jeść.

Na świecie jest tyle jedzenia, że spokojnie można by wyżywić wszystkich głodujących. Problemem nie jest więc brak chleba, tylko brak relacji i organizacji. Poza tym zwyczajna odległość. Gdy zjem sobie w tłusty czwartek pączka więcej czy zrobię sobie porządne placki ziemniaczane, to czy zabieram jakiemuś dziecku w Afryce jedzenie? Gdy Jezus spożywał ostatnią wieczerzę albo pił w Kanie z Maryją, na pewno był na świecie ktoś, kto w tym czasie umierał z głodu.

Gdyby ktoś głodny siedział obok mnie albo był u sąsiadów, to bym się z nim prędzej podzielił. Natomiast przez to, że świat ludzi ubogich, czasem tylko pozornie, jest taki daleki i niedosięgalny, to się nim do końca nie zajmujemy. Ale może globalizacja w tej materii coś pomoże.

Fajnie sobie kupić czy zrobić coś porządnego do jedzenia, ale powinno być takie minimum, żeby nikt na świecie nie głodował. To powinien być megawyrzut sumienia, że w czasach, kiedy mamy tyle jedzenia i taką kontrolę nad żywnością, nie jesteśmy w stanie zadbać o to, żeby ludzie nie umierali z głodu.

Są różne organizacje, które pomagają głodującym, i myślę, że przy okazji tłustego czwartku, poza pomyśleniem o sobie przy zakupie pączka, można byłoby się zainteresować i wspomóc ich działalność.

Ludzie świeccy coraz bardziej stają się wrażliwi na obżarstwo i otyłość. Niekiedy jednak spotyka się bardzo otyłych księży. Czy to nie jest pewnego rodzaju antyświadectwo?

Z jednej strony tak, bo ktoś powie: jak ten człowiek może mówić o wielkich rzeczach, skoro nie jest w stanie zapanować nad swoim brzuchem. Kiedyś nawet zażartowałem, że grubi księża nie powinni być przełożonymi, bo jeśli ktoś nie umie rządzić swoim ciałem, to jak będzie rządził innymi?

Ale to chyba nie jest prawda, bo znam wielu otyłych duchownych, którzy świetnie radzą sobie z powierzonymi im funkcjami i zadaniami. Warto też wskazać, że obżarstwo to grzech, który widać w postaci otyłości. Inne grzechy są mniej widoczne, na przykład palenie, chciwość czy żądza władzy.

Z obżarstwem jest o tyle biedna sprawa, że co sobie pojesz nadmiarowo, to od razu widać. No nie da się tego ukryć i nie da się chodzić z wciągniętym brzuchem za długo. Więc w pewnym sensie to jest jakieś antyświadectwo, ale wolałbym widzieć w tym raczej sygnał, że coś nie gra w tym człowieku, albo że jest to sprawa chorobowa i o tej ostatniej rzeczy też trzeba pamiętać, zanim się oceni.

Księżom też trudniej wdrożyć jakąś dietę, bo zazwyczaj żywią się na plebanii tym, co przygotowuje gospodyni – trudno wtedy dokładać komuś obowiązków, wymagając przygotowania specjalnego posiłku. Z drugiej strony myślę, że to też dobrze, że są grubi księża, tak po ludzku. Nie jesteśmy ideałami, jesteśmy jak inni ludzie, więc jak ktoś gruby zobaczy grubego księdza, to mu się trochę lżej zrobi.

Jakie ma ksiądz rady dla tych, którzy zmagają się z nadwagą i obżarstwem?

Potraktować to jako wyzwanie. Uwierzyć, że wbrew pozorom nie ma prostszej rzeczy niż praca nad sobą. Bo o ile nie jesteśmy w stanie wpłynąć na zanieczyszczenie całego świata, wojny czy głód w Afryce albo czasem nawet zmienić męża i żonę, to na siebie samych mamy największy wpływ.

Walka z nadwagą to tak naprawdę taki papierek lakmusowy, czy jesteśmy w stanie cokolwiek zmienić na tym świecie. No bo jak zmienimy innych, jeśli siebie nie potrafimy zmienić? Więc podstawą jest uświadomienie sobie, że mam na to wpływ i podjęcie decyzji.

Nie jest to łatwe. Od lat sam walczę z nadwagą. I mnie osobiście pomaga, kiedy co roku jeżdżę do Jerozolimy, bo tam trzymam się postanowienia, że chodzę codziennie na basen, by przepłynąć 1-1,5 km i jeszcze do tego z kilkanaście tysięcy kroków dziennie. I po miesiącu gubię kilka kilogramów.

Poza tym nie ma wtedy wielu okazji do objadania się z innymi, a te są w Krakowie. Generalnie, nie okłamujmy się: najważniejsza jest decyzja i konkretne postanowienia podjęcia wysiłku fizycznego czy zaplanowania sposobu żywienia, zwłaszcza by jeść mniej.

Nigdy bowiem człowiek nie będzie ważył więcej niż zje. A jak się do tego dołoży codzienną modlitwę o wierność postanowieniu, to z Boża pomocą będzie na pewno lżej. Zachęcam i w każdym razie ja się jeszcze raz za siebie zabieram.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.