Śpieszmy się kochać ludzi!
Wiersz ks. Jana Twardowskiego przyszedł do mnie nagle, tuż przed uroczystością Wszystkich Świętych – nieproszony narzucił się sam dzięki przyjacielowi.
Czy znałem go wcześniej? Nie. W przestrzeni publicznej, medialnej, nie tylko w Kościele, ten jeden wers – pierwszy w wierszu – chyba już dawno żyje własnym życiem. Jest naczelną listopadową sentencją dla wielu ludzi przeżywających ten czas choć trochę głębiej, z jakąś nutką refleksji nad śmiercią. Ale mało kto zna cały wiersz. I ja też nie znałem.
Z całego wiersza bije ciepło, zwyczajność i prostota zawarta w słowach, które skłaniają do refleksji, wręcz każą pomyśleć. Mogę powiedzieć, że takie cechy wpisują się w mój wewnętrzny świat.
Wersy ks. Twardowskiego rozgościły się we mnie, bo znalazły do tego dobre warunki. Mimo to nie będę oryginalny – chciałbym się skupić właśnie na tym pierwszym wersie, który znamy wszyscy. Może ten listopadowy klimat, zarówno duchowy, jak społeczny, będzie okazją, by poznać te słowa na nowo.
Pogrzeb i świętość
Staram się patrzeć na ten wers szeroko, bo też nie mam większego doświadczenia w żegnaniu bliskich mi osób. Jeszcze… Choć zdaję sobie sprawę, że niektóre „płomienie” w moim otoczeniu coraz bardziej gasną i może to być przeżycie dojmujące. Na razie z pogrzebami paradoksalnie kojarzy mi się radość.
Miałem okazję żegnać członków nieco dalszej rodziny, którzy po prostu dobrze przeżyli życie, otrzymywali miłość i dawali miłość, i były to pogrzeby, na których czuć było woń świętości.
Z jeszcze większą intensywnością czułem ją, kiedy mojemu przyjacielowi zmarł 4-letni syn. Tętniak w głowie, nikt nic nie wiedział, wszystko rozegrało się nagle. Mogłem i nadal mogę obserwować wymianę miłości między chłopakiem, który z tamtej strony się wstawia i rodziną, która z tej strony doskonale zdaje sobie z tego sprawę, a moment traumy szybko zamieniła w świadomość, że Bóg ze śmierci wyprowadza życie.
Tak szybko odchodzą…
Kilka dni temu przyszła informacja od jednego z braci ze wspólnoty: „Zmarł Wojtek”. Brał udział w naszej formacji na Drodze Odważnych, modliliśmy się razem na Eucharystiach. Dopadł go COVID.
Chłopak był w jakiś przedziwny sposób bardzo mocno związany ze wspólnotą, miał serce i gotowość do poświęceń, był młody i szukał Bożego obrazu męstwa. Myślę, że sam Bóg już mu je pokaże.
Ja poczułem, że straciliśmy kogoś ważnego, że ponownie ktoś „szybko odszedł”, ale ostatecznie, w zaufaniu do Boga, nie mam poczucia, by stało się to zbyt szybko. Znowu wyczuwam woń świętości, jakiejś paradoksalnej radości i tęsknoty za tamtym światem.
Przykazanie miłości
„Śpieszmy się kochać ludzi” – to tak, jakbym czytał: „Śpieszmy się kochać Boga”... Pobrzmiewa mi za tymi słowami przykazanie miłości, które ma w sobie niesamowite napięcie: tę zależność miłości Boga od miłości człowieka i na odwrót.
Odpowiedzieć Bogu na Jego miłość to dać się uzdolnić do kochania drugiego człowieka największą możliwą miłością, mającą źródło gdzieś poza tym światem. Z drugiej strony, niemożliwe jest kochać Boga, jeżeli w sercu siedzi nienawiść do człowieka.
„Śpieszmy się kochać ludzi...” – nie tylko dlatego, że oni szybko odchodzą. My też szybko odchodzimy. Po śmierci zapytają nas o miłość. O poglądy niekoniecznie.
To nie znaczy, że nie należy ich mieć. Warto je mieć jak najbardziej Boże, ale warto też rozumieć, że inny takich nie ma, być może nigdy mieć nie będzie i najczęściej nie jest to jego wina.
Niekochanie
Warto nie osądzać, warto z miłością pogadać. Warto być świadectwem, reprezentantem kochającego Boga.
Ostatnio na ulicach widać dużo niekochania. Ale ksiądz Jan mnie uspokaja i nastawia myślenie na lepsze tory w obliczu całego tego ambarasu z listopadowym zamyśleniem w tle. Nie dajmy się!