Papież pisze ostro, że w tej dziedzinie „jesteśmy analfabetami”. Więc można ten mocny tekst po prostu przeczytać. Ale można też pozwolić (choć to trochę zaboli), by ten tekst postawił nam konkretne pytania. Na przykład? Na przykład takie:
Trzecia encyklika Franciszka
No i jest. Trzecia encyklika papieża Franciszka. Ojciec Święty podpisał ją 3 października na grobie swojego imiennika z Asyżu, który dokładnie 800 lat temu podczas kapituły w Porcjunkuli zrzekł się formalnego przełożeństwa nad dopiero co powstałym zakonem, bo bardziej zależało mu na byciu bratem niż „szefem” swoich Braci Mniejszych.
W niedzielę 4 października, podczas modlitwy „Anioł Pański” na placu św. Piotra, papież „podarował” tekst „Fratelli Tutti” (czyli „Wszyscy bracia”) wiernym i wszystkim „ludziom dobrej woli”.
Czytaj także:
„Nie chodzi o to, by uczynić nas bardziej light”. 5 apeli Franciszka z „Fratelli tutti”
Boli i nawraca
To tekst jednocześnie bolesny i dający nadzieję. Piękny i mocny. Potężny – treściowo i objętościowo. Z przymrużeniem oka można by rzec, że Franciszek nie próżnował w trakcie „lockdownu”.
Wielokrotnie zresztą odwołuje się w tekście encykliki do tego trudnego dla wszystkich doświadczenia. Pisze dosadnie (jak to on) o tym, co obnażyła w nas pandemia. I nie są to przyjemne rzeczy.
Jeszcze w niedzielę zacząłem czytać „Fratelli tutti”, chłonąc tekst i (nie zawsze chętnie) pozwalając mu się powoli „prześwietlać”. Niewątpliwie jest to encyklika, która mocnym głosem (chyba nawet mocniejszym jeszcze niż „Laudato si’”) wzywa do nawrócenia.
Mnie wzywa. Mnie konkretnie. Będę potrzebował do tego tekstu wracać. Przegryzać go i trawić raz po raz od nowa. Nad wieloma jego miejscami będę się musiał jeszcze zatrzymać i zastanowić, bo papież porusza mnóstwo zagadnień. Mnóstwo.
Szczególna odpowiedzialność chrześcijan
Między innymi przypomina nam naszą (jako chrześcijan) szczególną odpowiedzialność za budowanie między ludźmi pokoju, wzajemnego szacunku, zrozumienia. Uświadamia, że nas (wierzących) bardziej niż innych, zobowiązuje wezwanie do starania się (choćby i po wielu nieudanych próbach) o nowe szanse prowadzenia dialogu, o przekraczanie murów (także tych obronnych, które sami wznieśliśmy w najlepszych intencjach), o nawiązywanie zerwanych więzi.
We właściwym sobie stylu papież przechodzi płynnie od mikro- do makroskali w opisie i diagnozie zjawisk i postaw. Kreśli też jednak konkretny (co bardzo u niego cenię) horyzont nadziei, pokazując, że lepsza – bardziej ewangeliczna – rzeczywistość nie jest utopią ani mrzonką. Jest na wyciągnięcie ręki.
Owszem, to wyciągnięcie ręki ma cenę konkretnego wysiłku, ale jest możliwe. Tu, teraz, dzisiaj, dla mnie, dla nas.
Może jednak nam się uda?
Póki co widzę w sieci grafiki z zatroskanym Franciszkiem i cytatami z „Fratelli tutti” mówiącymi o smutnym paradoksie polegającym na tym, „że niekiedy ci którzy deklarują się jako niewierzący, mogą żyć wolą Bożą lepiej niż osoby wierzące” oraz o wierzących, którzy „uważają, że ich wielkość polega na narzucaniu swoich ideologii innym lub na obronie prawdy z użyciem przemocy”.
Mocne słowa i niewątpliwie bardzo potrzebne w czasie, który przeżywamy. Boję się tylko, żeby nie stały się dla nas narzędziem do wbijania sobie nawzajem „pobożnych szpilek” w kontekście naszych różnych sporów i kontrowersji: „Papież powiedział… A ty/wy co?!” i tak dalej…
Potrafimy tak przecież wszyscy – niezależnie od strony, po której stoimy w naszych mniej lub bardziej poważnych wojnach i wojenkach. Smutny to będzie widok. Tylko tytułu encykliki nikt wtedy pewnie nie będzie wymieniał, bo to by jakoś tak mało poważnie brzmiało – warczeć na kogoś, powołując się na tytuł, który brzmieniem przypomina smak lodów „tutti frutti”.
A tak całkowicie na poważnie już, to mam nadzieję, że coś jednak z tej encykliki „przyswoimy”. Wszyscy (ode mnie i od ciebie, Czytelniku, zaczynając). I że przyswoimy to od razu, od teraz – bo da się, bo to możliwe. A to dlatego, że po pierwszej lekturze mam poczucie, że w tej encyklice Franciszek mówi nam przede wszystkim o odpowiedzialności i trosce o siebie nawzajem możliwej (i koniecznej!) od zaraz.
Czytaj także:
Napomnienia św. Franciszka, które dały fundament pod encyklikę „Fratelli tutti”
Ewangelia odpowiedzialności i troski
Na początku drugiego rozdziału (dokładnie w 57. punkcie) papież przypomina pytanie, jakie Bóg zadał Kainowi: „Gdzie jest twój brat, Abel?” i tłumaczy, że zadając to pytanie „Bóg podaje w wątpliwość wszelki rodzaj determinizmu czy fatalizmu, którym próbuje się usprawiedliwiać obojętność (…) On uzdalnia nas do tworzenia odmiennej kultury, która prowadzi nas do przezwyciężenia wrogości i do zatroszczenia się o siebie nawzajem”.
Dalej (od punktu 64.) papież pisze ostro o dotykającej nas wszystkich „pokusie obojętności”, uleganie której usprawiedliwiamy sami przed sobą na tysiączne sposoby. Stwierdza, że „jesteśmy analfabetami w towarzyszeniu, opiece i wspieraniu najsłabszych i najbardziej wrażliwych w naszych rozwiniętych społeczeństwach. Przyzwyczailiśmy się do odwracania wzroku, do przechodzenia obok, do ignorowania sytuacji, chyba że dotyczą nas bezpośrednio (…) ponieważ wszyscy jesteśmy bardzo skoncentrowani na własnych potrzebach, dostrzeżenie kogoś cierpiącego denerwuje nas, przeszkadza nam, ponieważ nie chcemy marnować naszego czasu z powodu czyichś problemów”.
Zdaniem Franciszka są to „objawy chorego społeczeństwa”, które tworzymy. Tylko przezwyciężając (w sobie samych i od siebie samych zaczynając) takie odruchy i postawy, zdołamy być w pełni sobą (bo pełnię człowieczeństwa „można osiągnąć tylko w miłości”) i zachować naszą człowieczą godność.
Pytania na już
To nie są tylko takie sobie teologiczno-antropologiczno-społeczno-moralne rozważania starszego pana, który napatrzył się w ciągu 83 lat życia na różnie przykre rzeczy. Pewnie, że można je tak potraktować. Ale można też pozwolić (choć to trochę zaboli), by ten tekst postawił nam konkretne pytania o naszą codzienność. Na przykład? Na przykład takie:
Czy widząc, że koleżanka w pracy ma ewidentnie gorszy dzień, pytam, co się dzieje lub sygnalizuję, że gdyby chciała pogadać, to jestem do jej dyspozycji?
Czy naprawdę muszę pisać ten pełen „świętego” oburzenia komentarz w mediach społecznościowych?
Czy nie będzie lepiej, jak się zamknę i nie powtórzę w rozmowie niesprawdzonej informacji o kimś, choć brzmi prawdopodobnie?
Kiedy ostatnio zadzwoniłem do babci?
Czy siniec pod okiem syna sąsiadów z drugiego piętra, u których „bywa głośno”, to na pewno nie moja sprawa?
Czy „menel” na przystanku bez cienia wątpliwości sam sobie zapracował na to, co ma? I czy to w ogóle ma aż tak rozstrzygające znaczenie, kto na co „pracował”, kiedy cierpi?
Czy dam radę ująć się za kimś, kogo nie lubię, gdy jestem świadkiem tego, jak niesprawiedliwie jest właśnie traktowany?
I tak dalej, i tak dalej, i dalej… Oszaleć można! Można. Nie da się tak wszystkimi przejmować! Da się. O ile w końcu uwierzę, że jeśli wreszcie poczuję się odpowiedzialny, przejmę i zatroszczę, to nie będę tego robić własnymi siłami, ale siłą Tego, który pozwala mi „odkryć, że każdy jest ważny, że wszyscy są potrzebni”.
Czytaj także:
„Fratelli tutti”: dwie piękne modlitwy na zakończenie encykliki