separateurCreated with Sketch.

Na kilka lat odwróciła się od Boga. W duchowej walce pomogła jej Maryja [świadectwo]

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Zaczęły się dziać rzeczy niesamowite. Niedługo po tym, jak powiedziałam Bogu „tak”, mój mąż dostał propozycję pracy w Krakowie. Mieliśmy już ułożone życie w Irlandii, więc dla mnie było szokiem, że mąż chce przyjechać do Polski i tu żyć, chociaż sam nie jest Polakiem.

Pochodzi z Zagłębia, ma lat 30+ i jest żoną kochającego męża. Na co dzień pracuje w korporacji. A poza tym prowadzi intensywne życie duchowe. Ale nie zawsze tak było.

Dla Elżbiety, która na kilka lat odwróciła się od Boga, pełny powrót do Niego wiązał się z lękiem i ogromnymi wyrzutami sumienia. W duchowej walce pomogła jej Maryja. Posłuchajcie tej historii od początku.

"Wychowałam się w katolickiej rodzinie, chodziłam na religię, do kościoła i, jak to się mówi, kultywowałam katolickie tradycje. Moja wiara nie była głęboka, a pobożność bazowała na rytualności. Z czasem uświadomiłam sobie, jak to wszystko jest powierzchowne.

Tym bardziej, że wokół mnie nie brakowało ludzi, których życie zniechęcało mnie do Kościoła. Nikogo dziś nie winię, ale mówię, jakie reakcje to we mnie wywoływało. Przez jakiś czas szukałam Boga i wiary, były to jednak nieudane próby. Do całkowitego odejścia przyczyniły się również inne czynniki – załamania, rozczarowania, zbyt szybkie tempo życia.

Ten kryzys przypadł na czas, gdy byłam na studiach. Konsekwencje okazały się bardzo negatywne. Mój stan psychiczny pogarszał się, przeszłam przez depresję, pojawiały się myśli samobójcze. Nie miałam motywacji, wydawało mi się, że wszystko jest przeciw mnie i nic mi nie wychodzi.

W międzyczasie udało mi się znaleźć pracę, wyjechałam do Irlandii, poznałam męża. Jakoś zaczęło się układać. Można powiedzieć, że niczego mi nie brakowało. Jednak w sercu wciąż odczuwałam brak. Pustkę próbowałam zapełnić nową pracą, wyższym stanowiskiem. Chciałam czymś zabłysnąć i pokazać się światu.

Sama nie umiem powiedzieć, jak to się stało, że w pewnym momencie zaczęłam szukać czegoś głębszego w życiu. Zrodziło się pytanie o to, gdzie jest prawda? Czy ona jest w Kościele katolickim, czy też chodzi tylko o to, by być dobrym człowiekiem?

Tak mnie to zaczęło nurtować, że powiedziałam sobie, iż nie spocznę, póki się nie dowiem i nie poznam odpowiedzi! Pytałam: Boże, czy Ty istniejesz? A jeśli tak, to co chcesz, bym czyniła? To był mój pierwszy akt strzelisty.

Potem ktoś polecił mi artykuł i podarował książkę, a te lektury naprowadzały mnie do zadawania sobie kolejnych pytań o sens egzystencji. To zachęciło mnie w pewnym momencie do udziału w Eucharystii. Miałam już bowiem pragnienie relacji z Panem Bogiem.

Wiedziałam jednak, że coś mi w tym przeszkadza. Powoli dojrzewałam, by pójść do spowiedzi, ale takiej konkretnej, z całego życia, i wypowiedzieć wszystko, co wyrzucało mi sumienie. Trafiłam na dobrego kapłana. Od tej spowiedzi wszystko stało się jaśniejsze, postanowiłam, że odtąd będę już żyć w łasce uświęcającej i regularnie się spowiadać.

Chciałam wrócić do życia chrześcijańskiego. Choć oczywiście nie było to idealne, wciąż nie zdawałam sobie sprawy z niedociągnięć z mojej strony, ale przynajmniej uczęszczałam już regularnie na msze święte.

Zaczęły się dziać rzeczy niesamowite. Niedługo po tym, jak powiedziałam Bogu „tak”, mój mąż dostał propozycję pracy w Krakowie. Mieliśmy już ułożone życie w Irlandii, więc dla mnie było szokiem, że mąż chce przyjechać do Polski i tu żyć, chociaż sam nie jest Polakiem.

Powierzałam Bogu na modlitwie ten nagły „zwrot akcji” i poczułam, że On pragnie, bym wróciła do Polski.

Myślę, że to wiąże się z tym, iż chciałam praktykować wiarę, a Kraków jest centrum chrześcijańskiej duchowości, między innymi poprzez świętych, którzy w nim żyli, działające tu ruchy i wspólnoty. W Irlandii nie widziałam aż takiej aktywności. Nie ma tam również wielu osób, które regularnie przystępowałyby do sakramentu pokuty i pojednania.

Po przyjeździe do Krakowa spotkałam ludzi mocno wierzących, zahaczyłam też o wspólnoty. Zachłysnęłam się religijnością i duchowością. Trudny moment nastąpił, gdy natrafiłam na osoby ze wspólnoty protestanckiej.

W tamtym czasie chciałam wierzyć w Boga, modlić się do Ducha Świętego, ale nie grało dużej roli, że muszę być w Kościele katolickim. A osoby ze wspólnoty protestanckiej, jak dla mnie, cechowały się intensywną duchowością. Wydawało mi się, że mnie ubogacają.

Pamiętam jednak rozmowę, z której wyszłam wewnętrznie poraniona. Bo im bardzo przeszkadzała Matka Boża. Zrodziły się we mnie pytania – o co chodzi z Maryją, dlaczego ona jest taka ważna w Kościele katolickim?

Pamiętam, że był to dla mnie ciężki orzech do zgryzienia. Pytałam wielu katolików, ale oni tylko mówili: „Bo tak po prostu jest” i nikt konkretnie nie potrafił odpowiedzieć.

Sięgnęłam więc po Biblię, bo na niej opierają się protestanci. Czytając Apokalipsę, natrafiłam na proroctwo o Niewieście, która rodzi Syna i o zagrażającym im Smoku. Pomyślałam, że to musi być o Maryi.

Ponadto rozmyślałam na temat Eucharystii – jej opis umieszczono w Biblii. Jezus wyraźnie mówi, że to jest Jego Ciało i Krew. Dlaczego protestanci interpretują te słowa po swojemu?

Studiowałam co prawda kulturoznawstwo, ale w liceum byłam w klasie o profilu matematycznym – zawsze wszystko chciałam mieć wytłumaczone i może dlatego miałam problemy z wiarą. Teraz analizowałam również objawienia Matki Bożej, ale też cuda stwierdzone przez lekarzy: udokumentowane przez nich uzdrowienia, niewytłumaczalne z punktu widzenia medycyny.

Poczucie pustki doprowadziło mnie zatem do wiary, a potem uczciwość w poszukiwaniach nakazywała poważne podejście do spraw duchowych. Pomyślałam, że jeśli mam wybrać pomiędzy wspólnotą protestancką, która mnie pociąga, a Kościołem katolickim, to chcę wybrać rozsądnie.

Odkryłam Matkę Bożą – wewnętrzne przekonanie podpowiadało mi, że ona istnieje. Tak jak w porządku naturalnym każdy z nas ma ojca i matkę, tak również w porządku duchowym musi być Matka. Właśnie ta, którą umierający na krzyżu Jezus oddał św. Janowi i każdemu z nas. Od tego czasu miałam pragnienie pogłębiania relacji z Maryją.

Tym bardziej, że gdy zdecydowałam o powrocie do Kościoła katolickiego, miałam wielkie wyrzuty sumienia, jeśli chodzi o moje wcześniejsze porażki i złe decyzje. Bałam się ich konsekwencji i nie umiałam sobie z tym poradzić.

Przeżywałam różnego rodzaju lęki. Postanowiłam więc zawierzać się Maryi aktem oddania się jej, ułożonym przez św. Maksymiliana M. Kolbe.

Od tego czasu zaczęłam czuć wzmożoną obecność Matki Bożej w moim życiu. Miałam mocne postanowienie uczestniczenia w nabożeństwie pierwszych sobót miesiąca. Krótko potem mama sprezentowała mi Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny św. Ludwika Marii Grignon de Montfort. Książkę wrzuciłam jednak do szafy.

W pewnym momencie ktoś inny zaczął mi opowiadać o tym traktacie, że tak wiele zmienił w jego życiu, a ten człowiek miał podobne problemy do moich. Wróciłam do domu, zajrzałam do szafy i okazało się, że to właśnie ta książka, o której tyle dobrego słyszałam.

Czyta się ją lekko i jest podana metoda zawierzenia swojego życia Jezusowi przez Maryję. Co ciekawe, potem dostałam propozycję wyjazdu na rekolekcje i trafiłam do Antoniowa, nie będąc świadomą, że tam posługują siostry zawierzanki, zawierzające się Bogu przez Maryję na wzór traktatu św. Ludwika de Montfort.

Doświadczam, że Maryja pomaga mi w walce z grzechem, poczuciem winy, wątpliwościami dotyczącymi tego, czy Bóg mnie naprawdę kocha. Ten, który mnie oskarża, to szatan, wróg Boga i człowieka. Jeśli więc chcę wrócić do Pana, przeciwnik zrobi wszystko, by temu przeszkodzić: przez pokusy, przygnębienie oraz inne dostępne mu metody.

Natomiast Matka Boża, jako osoba bez grzechu, jest teraz jakby moim pancerzem i tarczą. Z nią wytrwam. Dzięki niej mam chęć, by modlić się, pójść na mszę świętą, podjąć dobre uczynki.

Przyznam, że nie do końca temu wszystkiemu wierzyłam, gdy tylko o tym czytałam, ale pomyślałam, że spróbuję. I teraz mogę potwierdzić, że lepiej polegać na Maryi niż na sobie samym. Bo ona jest pełna łaski i tę łaskę kieruje na ludzi. Jest kochającą Matką i samym miłosierdziem. Nie zabierając cierpienia czy walki duchowej, ułatwia ją – swoją obecnością.

Dlatego, jeśli – tak jak ja – nie radzisz sobie z lękiem, poczuciem winy i grzechem, zachęcam: zawierz swoje życie Jezusowi przez Maryję!

Wysłuchała Małgorzata Cichoń

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.