Niech one będą przysłowiowymi Bieszczadami – te miejsca, do których wyjechałam. Ze złamanym sercem, niedotlenieniem od smogu Warszawy i mocnym postanowieniem poprawy. Te miejsca, o których mi się nie śniło, gdy z płaczem wkładałam do kolejnego pudła książki, farby, kafetierkę. I milion innych rzeczy, tak przecież potrzebnych do życia w kawalerce na Powiślu.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Mój dom tam gdzie ja
Te Bieszczady to miejsca, które stawały się moim domem na jedną noc, kilka dni czy tygodni. Ulica w Porto, portugalskie i hiszpańskie albergue na Camino, domy mojej rodziny – bliskiej i tej oglądanej tylko na zdjęciach i VHS-ach sprzed 25 lat. Łóżko przyjaciół, o poranku niespodziewanie zapełniające się dziećmi, które chcą się przytulić, poczytać książkę albo wyciągnąć ciocię spod kołdry, żeby wspólnie zrobić kanapki na śniadanie dla rodziców. Dom Włocha w Apeninach, w którym wieczór zapełniał się zapachem jedzenia i żartami bujającej się na fotelu przed kominkiem weterynarki z Chile. Cztery kąty znajomych i ich znajomych w Trójmieście… Nie śniło mi się, że moim domem będą Alpy. I to na kilka miesięcy.
Uciekająca, zagubiona i odnaleziona. Warto było
Warto było rzucić wszystko i wyjechać. Pogubić się w tej drodze nieraz i odnaleźć. Zostać odnalezioną. Jak daleko trzeba się oddalić, aby wrócić? Nie ma jednej miary, jednej odpowiedzi. Jak nie ma jednego dla wszystkich przepisu na życie.
Czasami trzeba odjeść OD, aby pójść DO. Czasem idzie się po prostu w nieznane. Z odwagą, ekscytacją albo i z duszą na ramieniu. Czasem potrzebne to złamane serce. Aby zaczerpnąć z niego siłę i ruszyć z miejsca. Uciec? Tak. Po to choćby, by dowiedzieć się, że uciec się nie da. Że wszystko co w nim – zabieram ze sobą. Że jest tylko jedno wyjście – wybaczyć. A czasem i kochać dalej, gdy palnie ta akurat miłość, co nigdy nie ustaje.
Bieszczadzkie anioły
Rzucić wszystko i wyjechać, żeby spotkać wreszcie te anioły bieszczadzkie. Pełne radości i dobrej pogody, co naprawdę, gdy skrzydłem cię musną, już jesteś ich bratem. I może rzeczywiście wiele z nimi nie pogadasz, bo bariera językowa, bo przelotne spotkanie, bo już zmęczenie wędrówką czy pracą, to przekonanie, że są darem Nieba jest dojmujące i przemieniające.
Wracam do domu
Czasem potrzeba coś zmienić. Gdy nic się nie zmienia. Zaryzykować. Stać się szaleńcem, co mówi Bogu „rób ze mną co chcesz” i dać się poprowadzić. Choćby trzeba było popełnić błąd, co boli jak cholera i – po ludzku – nie życzę nikomu. Ale – uratować można tylko tonącego. A być uratowanym, poczuć nareszcie, że Bogu na mnie zależy – to leczy rany. To pomaga wreszcie rzucić wszystko i… wrócić do domu.
Wrócić by poczuć wreszcie, że tęskniłam. Że tu moje korzenie. Że w tym dotychczas nielubianym przeze mnie mieście jest moje miejsce. Że Warszawa to moje miasto. Wrócić z innym sercem, innym patrzeniem. Wrócić wolna. Otwarta na przyjęcie błogosławieństwa.
Jeśli rozważasz, czy rzucić wszystko i wyjechać w te czy inne Bieszczady, na krócej czy dłużej, powiem ci tylko jedno: Pan będzie czuwał nad twoim wyjściem i powrotem (Palm 121, 8a).
Czytaj także:
Słuchanie narzekania niszczy mózg. Potwierdzają to naukowcy
Czytaj także:
Ileż można czekać? Święty Józefie, czy Ty mnie w ogóle słuchasz? [świadectwo]
Czytaj także:
Nick Vujicic dla Aletei: właśnie ty możesz być dla kogoś cudem [wywiad]