Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Ks. dr Marek Chrzanowski, orionista, rekolekcjonista, poeta. W Polskim Radiu prowadzi autorską audycję „Idę do Ciebie z miłością”. Nam opowiada o swoim przeżywaniu choroby, o tym, że nie czuje się jak „onkocelebryta”, ale za to jakby przeszedł ze śmierci do życia.
Marta Brzezińska-Waleszczyk: Dowiaduje się ksiądz o chorobie. Pierwsze uczucie?
Ks. Marek Chrzanowski: Dokładnie to pamiętam. Potwierdzoną diagnozę otrzymałem wieczorem. Przekazał mi ją lekarz, który kończył dyżur. A potem była długa noc. Taka niespana, ciężka, mocarna, intensywna. Pełna modlitwy, łez i kłótni z Panem Bogiem. Taka, której nie zapomnę do końca życia. Na szczęście ta noc była tylko jedna, a potem był poranek i kiedy wzeszło słońce, popatrzyłem na maleńki obrazek Pana Jezusa Miłosiernego, przytuliłem go do serca i powiedziałem: Jezu, ufam Tobie. Wziąłem mały, drewniany różaniec i zacząłem odmawiać modlitwę. Myślę, że to było „zielone światło”, które zapaliłem Panu Bogu.
Nie było wyrzutów do Boga? Pytań „Dlaczego akurat ja?!”.
Trudne i emocjonalne pytania były, ale nie był to wyrzut do Pana Boga, nie było pretensji, ale bardziej wadzenie się z Bogiem, żmudne rozmowy z Nim.
Ks. Marek Chrzanowski: Nie czuję się jak „onkocelebryta”
Były momenty, że czuł się ksiądz trochę jak „onkocelebryta”, co by posłużyć się określeniem ks. Jana Kaczkowskiego?
Nie. Myślę, że nigdy takiego momentu nie było w moim życiu. Było natomiast mnóstwo ludzi, którzy się za mnie modlili. Cała rzesza ludzi, którzy prosili Pana Boga o cud, o uzdrowienie. Dostawałem wiele dobrych słów. Gdy lepiej się czułem, odwiedzali mnie w szpitalu. Jestem Panu Bogu ogromnie wdzięczny za każdego człowieka, który wstawiał się i wstawia za mną przed Bogiem.
Choroba, paradoksalnie, okazała się bardziej pomocą niż przeszkodzą w kapłańskiej posłudze – mógł ksiądz lepiej zrozumieć tych, do których został posłany?
Trzeba przyznać, że nadziwić się nie mogę, jak Bóg pięknie wykorzystuje moją chorobę w mojej kapłańskiej posłudze. Cudownie to robi. Może to zabrzmi dziwnie, ale od wielu lat nie patrzę na siebie przez pryzmat choroby i ograniczeń. W wieku 16 lat miałem taką fajną rozmowę z Panem Bogiem. Taką bardzo ważną i powiedziałem, by Bóg pomógł mi patrzeć na siebie normalnie, nie przez pryzmat choroby; żeby choroba nie dominowała w moim myśleniu o sobie, bo tylko wtedy będę mógł skoncentrować się na dobrych i pięknych rzeczach, na wezwaniach, jakie życie przede mną stawia. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że inaczej postrzegam chorych, cierpiących, lepiej ich rozumiem, czuję... Ale myślę, że gdybym był całkowicie zdrowy, moje kapłaństwo chciałbym tak samo przeżywać. Tak samo ci ludzie byliby dla mnie drodzy i kochani.
Pisze ksiądz wiersze, wydaje książki – poezja to taka odskocznia od choroby, codzienności, problemów czy raczej język, którym można lepiej wyrazić siebie?
Zdecydowanie język, którym można lepiej siebie wyrazić. Inaczej, krócej, mam nadzieję, że piękniej. Można napisać to, czego nie zdąży się powiedzieć na kazaniach, w rekolekcjach. Dziękuję Bogu, że mogę pisać książki, które trafiają nie tylko do ludzi wierzących, do ludzi przychodzących do kościoła, ale przez to, co piszę, mogę trafiać do tych, którzy nigdy do kościoła by nie przyszli. Wierzę, że dzięki moim książkom oni popatrzą na księdza, na kościół inaczej, pełniej, integralnie. I to będzie początek powrotu do Pana Boga. A dla tych, którzy wierzą, to co piszę, mam nadzieję, że będzie przeżywaniem miłości, wiary i nadziei; będzie pogłębieniem więzi z Bogiem i człowiekiem. Tego doświadczam podczas moich spotkań z czytelnikami, podczas wieczorków autorskich i za to Bogu dziękuję, że mogę realizować takie moje „powołanie w powołaniu”. To jest dla mnie bardzo ważne, chociaż przez wiele lat to, co pisałem, chowałem do szuflady.
Ks. Marek Chrzanowski: Kłóciłem się z Bogiem, ale...
W 2016 r. zdiagnozowano u księdza zmiany nowotworowe. Od dziecka borykał się ksiądz z poważnymi problemami zdrowotnymi. Nie robił ksiądz wyrzutów Bogu, że to już trochę za dużo jak na jednego człowieka?
Wyrzuty? Nie robiłem. Rozmawiałem z Bogiem, kłóciłem się z Nim; może gdzieś w tych pytaniach, które Mu zadawałem, był jakiś wyrzut, ale nasz założyciel, św. Alojzy Orione zawsze powtarzał, że Chrystusa kocha się na krzyżu, albo nie kocha się Go wcale. Na swoim obrazku prymicyjnym napisałem: Bogu – siebie, ludziom – miłość, sobie – krzyż. Gdzieś ten krzyż jest wpisany w moje życie od samego urodzenia aż do tej pory. I nie jest to łatwe, jest to ciężkie po ludzku, ale piękne, bo zawsze kiedy jest mi najtrudniej, kiedy wydaje się ludzkimi siłami nie do przeżycia, przychodzi Chrystus i mnie ratuje, i mnie uzdrawia, i daje mi nowe życie. Wierzę, że tak będzie do końca.
Kolejne badania wykazały, że guza nie ma. Zniknął. Patrzy na to ksiądz w kategorii cudu?
Inaczej nie mogę patrzeć. Tym bardziej, że te badania, które potwierdzały, że guza nie ma, były przeprowadzone 12 czerwca ubiegłego roku. W tym dniu przypada liturgiczne wspomnienie bł. Franciszka Drzewieckiego – kapłana, orionisty, mojego współbrata i 107 polskich męczenników, którzy zginęli za Kościół i ojczyznę w czasie II wojny światowej. Od początku mojej nowotworowej choroby moi współbracia i współsiostry w zgromadzeniu modlili się o cud uzdrowienia za przyczyną bł. Franciszka. Trudno nie wierzyć w taki cud. Trudno nie dostrzec nadzwyczajnej ingerencji Pana Boga tym bardziej, że do 12 czerwca wszystkie wcześniejsze badania wykazywał, że guz jest niebezpieczny, złośliwy, zagrażający mojemu życiu.
„Czuję, jakbym ze śmierci przeszedł do życia”
„Przeżyć, by żyć” – taki jest tytuł księdza najnowszej książki. Rozmawiamy w najważniejszym dla chrześcijan czasie, w którym wspominamy śmieć i zmartwychwstanie Jezusa. Czuje się ksiądz trochę tak, jakby z martwych powstał?
Myślę, że tak. Te święta wielkanocne są dla mnie wyjątkowe. Tak, jakbym naprawdę ze śmierci przeszedł do życia. Te święta to takie zwycięstwo życia nad śmiercią, dobra nad złem, świętości nad grzechem, a w moim przypadku jeszcze uzdrowienia ze śmiertelnej choroby, podczas której kilka razy byłem bardzo bliski śmierci. Otarłem się o nią. Jak tu nie wierzyć w Boga? Nie kochać Go? Jak Mu nie dziękować? Jak nie zauważać Jego miłości, Jego śladów, które zostawia w naszym życiu?
Czego mógłby ksiądz życzyć czytelnikom na ten wyjątkowy, wielkanocny czas?
Chcę życzyć, by uwierzyli w Chrystusa, który dla nich umarł i zmartwychwstał, byśmy mogli żyć. By ludzie uwierzyli w Boga, który w nich jest, w nich mieszka, który chce zmartwychwstać w ich ograniczeniach, w braku wiary, zmartwychwstać w tym, co redukuje nasze życie, nasze człowieczeństwo. Chrystus chce żyć w nas, ale by tak się stało, my powinniśmy żyć dla Niego – uwierzyć bardziej w siebie, a może bardziej w Boga, który w nas jest. My powinniśmy tak siebie akceptować, kochać, jak On to robi. I wtedy wszystko będzie w nas piękniejsze, łatwiejsze, gdy będziemy patrzeć w Jego oczy i odbijać się w tych oczach.