Dziewczyna tak wiele razy chciała odebrać sobie życie… Spotkałem ją po pewnym czasie. Z pięknym uśmiechem zaprosiła mnie na swój ślub.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Szpital, który boli
Szpital psychiatryczny jest niczym lustro. Doświadczenia pacjentów i ich rodzin, obawy, a także cierpienie powodują, iż otaczająca nas rzeczywistość nabiera innego kształtu. Automatycznie zaczynamy ją porównywać. Także nieuchronnie wraca się do szczególnych postaci, które – jak mawiał prof. Antoni Kępiński – są w jakimś sensie głębsze.
Jan Paweł II – jako metropolita krakowski współpracował z Kępińskim – kilkakrotnie spotykał się z psychiatrami. Cześć z tych rozmów spisano. Polski papież zawsze podkreślał, że człowiek psychicznie cierpiący doświadcza bólu, którego nie widać, on jednak nie jest urojony. Papież zaznacza:
Chodzi zaś o ból natury duchowej, a nie tylko o “psychiczny wymiar bólu”, który towarzyszy cierpieniu zarówno moralnemu, jak i fizycznemu. Rozległość i wielorakość cierpienia moralnego jest z pewnością nie mniejsza niż fizycznego, równocześnie zaś zdaje się ono jakby mniej zidentyfikowane i mniej objęte terapią.
Czytaj także:
Szpital psychiatryczny. Strach się bać?
Mężczyźni przy cierpiących kobietach
Pamiętam właśnie taką osobę, głęboko cierpiącą. Było to na początku moich kontaktów z psychiatrią. Zgłosiła się do mnie wiele lat temu. Złożyła oficjalną skargę. Uznała, że działanie pań pielęgniarek było niestosowne, gdyż… nie założyły jej kaftanu bezpieczeństwa. Dzisiaj ich się nie używa, wtedy były dostępne. Zdarzało się, że pacjenci doświadczając nawracających myśli destruktywnych prosili personel o pomoc, o unieruchomienie. Wiedzieli, że jeśli ktoś nie „zabezpieczy ich przed nimi samymi” to dojdzie do tragedii. Tak właśnie było w przypadku tej dziewczyny.
Chciała sobie zrobić krzywdę. Panie pielęgniarki zignorowały jej słowa. Ona poszła do pokoju i pocięła sobie ręce. Kilka razy się to powtórzyło. Wracała do szpitala i nagle zniknęła. Po latach zobaczyłem ją na oddziale dziennym. Była w bardzo dobrej kondycji. Przedstawiła mi narzeczonego, opowiedziała o planach na studia i zaprosiła na ślub. Pamiętam jak dzisiaj widok jej oczu. Wspomnienia te uświadamiają mi, że nadzieję można zobaczyć w spojrzeniu drugiego człowieka.
Inna z pacjentek miała dokładnie takie samo spojrzenie. Walczyła z bulimią. Przeszła całą terapię na oddziale. Niezwykły był widok, gdy opuszczała szpital. Żegnając się z personelem, przywitała się ze swoim chłopakiem, który po nią przyszedł, był przy niej. Te dwie dziewczyny wspierali niezwykli młodzieńcy. Ktoś mógłby powiedzieć, że oni są „szaleni”, bo zakochali się w „szalonych kobietach”. Myślę, że w taki sam sposób można powiedzieć o narzeczonym Ceteriny Socci, córki znanego włoskiego watykanisty Antonio Socciego. Kilka lat temu niespodziewanie na kilkadziesiąt minut zatrzymało się jej serce. Znalazła się w krytycznym stanie, ale nieustannie wspierana była przez swojego narzeczonego, którego tata Cateriny niezwykle podziwiał. Zresztą, opisał to w książce dotyczącej ukochanej córki…
Pacjentka, która została dyrektorem
Wróćmy do szpitala psychiatrycznego. W mediach ukazywany jest jako miejsce straszne, siłą i bez zgody izolujące pacjentów. Mówi się, że zmarły w ostatnich dniach Miloš Forman, produkując film „Lot nad kukułczym gniazdem” zrobił dla psychiatrii tyleż samo dobra co zła. Z jednej strony pokazał, że są miejsca, w których łamane są prawa ludzi cierpiących. Z drugiej jednak strony, choć szpitale te uległy zmianie, to opinia o nich pozostała taka sama.
Nieco łamie podobne stereotypy historia Marie Balter. Kobieta ta zmarła blisko dwie dekady temu. Była znanym w USA działaczem na rzecz ochrony praw osób z zaburzeniami psychicznymi. W młodości miała duże problemy w domu rodzinnym. Między nią a matką istniał bardzo silny konflikt. Jako kilkunastoletnia dziewczyna trafiła do szpitala psychiatrycznego. W swojej książce „Dziecko niczyje” opisuje w sposób przejmujący doświadczane stany depresyjne oraz psychotyczne. Są tam również przejmujące opisy zachowań personelu. Marie przez blisko dwadzieścia lat – z krótkimi przerwami – przebywała w bostońskim szpitalu psychiatrycznym.
Nazywała go „Zamkiem”. Był dla niej z jednej strony miejscem cierpienia, a z drugiej miejscem schronienia. Historia Marie zaskakuje. Nagle bowiem trafia do szpitala lekarka, którą stan dziewczyny zaczyna intrygować. Okazuje się, że przez lata była źle leczona. Powodowało to wystąpienie niepojętych objawów przypominających chorobę psychiczną. Leczenie ulega zmianie. Marie po krótkim czasie wychodzi z „zamku”, zaczyna studiować psychologię na Uniwersytecie Harvarda. Gdy ją kończy, znajduje bardzo ciekawą pracę. Zostaje bowiem zastępcą dyrektora szpitala, w którym spędziła prawie połowę swojego życia.
Czytaj także:
Krótka historia konfesjonału. Psychologia i teologia w jednym meblu
Wracasz do psychiatrii
Kilka lat temu Katarzyna Szczerbowska w jednym ze swoich tekstów dokładnie opisała złe warunki panujące w pewnym renomowanym szpitalu psychiatrycznym. Opisy te szokowały. Ukazała je w sposób dokładny kobieta, która jest dziennikarką, a była także przez blisko rok pacjentką wspomnianej placówki. Jej tekst, w odróżnieniu od tylu podobnych, nie zostawiał człowieka z przerażeniem i przekonaniem, że takich miejsc nie powinno być. Autorka pod koniec artykułu opisującego trudne warunki stwierdza:
Dla wielu ludzi szpital jest najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Choć jest taki brzydki, (pacjenci – przyp. BK) czują się tam lepiej niż wśród nas. Zepchnięci na margines, postanowili na nim zostać. Ci, którzy wyszli ze szpitala, przychodzą tam, żeby chwilę posiedzieć na korytarzu, wypić kawę z automatu przy szatni, coś narysować w sali terapii oddziału, w którym byli leczeni. Bo w tym szpitalu czują się bezpieczni, bo mogą tam popatrzeć na lekarzy i pielęgniarzy, którzy byli przy nich w najczarniejszej godzinie.
Psychiatria ma to do siebie, że do niej się wraca. Automatycznie zadaje ona pytania o fenomen i tajemnice człowieka. O jego cierpienia, ale także jego powrót do zdrowia, ponowne łapanie kontaktu ze światem, którego pragną, a który ich boli. Czy Bogu dziękować mogę za psychiatrię? Tak czynię od lat. Pracując w oddziałach, czasem odwiedzałem tam osoby mi niezwykle bliskie, bywali i członkowie mojej rodziny. Podobne najczarniejsze godziny, jakie obserwowałem z zewnątrz uświadomiły mi, jak niezwykłe jest światło, gdy łamie mroki choroby.
Czytaj także:
Dom Ulgi w Cierpieniu. Dzieło o. Pio, którego nie chciał nazywać szpitalem. Dlaczego?